Rozdział 5. Syn ojca

362 17 0
                                    

PERCY

Ocknął się tuż nad ranem, gdy na zegarze dochodziła dziewiąta. Przez jedną chwilę nie wiedział dlaczego w jego ramionach znajduje się Reyna, ale zaraz potem wszystko sobie przypomniał. Oparł głowę z powrotem o poduszkę i przymknął oczy. Zdradziłeś Annabeth. Otworzył je i z trudem przełknął ślinę. Było ci przyjemnie. Nie mógł temu zaprzeczyć. Kochali się i pieścili z Reyna do późna w nocy. Annabeth nie żyje. Czy musiał mieć wyrzuty sumienia? Tyle się w nim zmieniło, odkąd zapadł w śpiączkę, którą wywołał Clovis. Może czas również na taką zmianę? "To już rok, Percy. Może już czas zacząć zapominać i żyć własnym życiem, a nie tym, które minęło. Czas na coś nowego." A co, jeśli Reyna miała rację? Mógł zawsze pamiętać o Ann i nie zapomnieć o tym co stracił, ale co zyskał by w zamian? Wieczny ból? Wczorajszej nocy po raz pierwszy czuł się... wolny. Wolny od bólu i nieszczęścia.

Córka Bellony poruszyła się i gdy na nią spojrzał, dopiero wtedy zobaczył, że już nie śpi. Na jej twarzy błąkał się ostrożny uśmiech. Wiedział, że Reyna rzadko kiedy pozwala sobie na uczuciowe wylewności, więc ciągle był nieco zdziwiony jej zachowaniem. "Najwyraźniej wszyscy się zmieniają" - pomyślał. Podparła się na łokciu i pocałowała go. Gdy oderwali się od siebie, spojrzała na niego z powagą.

- Muszę już iść - oznajmiła i westchnęła. - Nie mogę na długo zostawić Franka z tym wszystkim.

Przesunął palcem po jej obojczyku, schodząc niżej. Była naga i nie wstydziła się tego, że Percy ją widział. "Dlaczego mam się wstydzić, Synu Neptuna?" - zapytała go wczoraj, gdy pozbywali się ubrań. - "Kiedyś wszystkie Amazonki walczyły nago."

- Hmm - mruknął zamyślony. - Nie będę cię zatrzymywał, w takim razie.

Uśmiechnęła się i wstała, prezentując w całości swoje walory. Sięgnęła po ubrania i szybko założyła je na siebie. Obserwował jak układa togę i poprawia medale. Gdy była gotowa, podeszła do Percy'ego i złożyła czuły pocałunek na jego wargach.

- Dziękuję, synu Neptuna - pogładziła go po policzku. - Nie zamykaj się w sobie.

Ostatni widok, który widział, to jej idealnie wyprostowane plecy, gdy wychodziła.


Był piątek, przed weekendem, więc ruszył do pracy. Pond Bay jak zwykle przez południe było pełne turystów i przejezdnych, którzy chcieli dostać się wgłąb lądu. Percy przewoził ludzi jednym z statków parowych wokół wybrzeża i wracał. Odprężał go szum fal, rozbijający się o kadłub statku. Pomyślał, że mógłby tak żyć, w spokoju i nie nękany przez żadne potwory. Zastanawiał się, jak długo mogłoby to tak trwać.

Wieczorem, dość zmęczony, gdy wszedł do domu wyczuł, że nie jest sam. Zamarł z dłonią na klamce, chcąc zamknąć drzwi, czego nie zrobił, pozwalając by struga nocnego światła wdarła się do środka. Do jego uszu dotarło ciche kwilenie, które chwilę później przerodziło się w potworny płacz. Syn Posejdona jednym ruchem dobył broni. Nie od dziś wiadomo było, że niektóre potwory tak zwabiały swoje ofiary. Jak w takim razie dostały się do środka, skoro jego dom miał podobne zabezpieczenia co Obóz Herosów? Ostrożnie ruszył wgłąb domu, podążając za płaczem. Opuścił zdumiony Orkana, gdy na sofie, w salonie, dostrzegł małe stworzenie, owinięte w znajomą mu tkaninę. Maleństwo wymachiwało piąstkami i darło się niemiłosiernie.

- Bogowie - mruknął. - To nie może być prawda.

Podszedł do malucha i odgarnął chustę z jego twarzy. Na jego widok uspokoiło się i spojrzało na niego ciemnymi, szarymi oczami. Percy potarł w palcach tkaninę i dopiero wtedy dostrzegł róg kartki, który wystawał spod dziecka. Wyciągnął go i rozwinął. Rozpoznał krzywe pismo Rachel.


Percy,

Oddaję Ci Twojego syna, Jonasa. Zaopiekuj się nim.

Rachel


Łypnął na maleństwo, po czym jeszcze raz spojrzał na kartkę i odwrócił ją.


P.S. Jak nie wierzysz, to przyjrzyj się chuście.


Zmiął papier i wrzucił go do kominka. Ostrożnie wziął Jonasa w ramiona, który zakwilił radośnie. Patrzył w jego małą twarzyczkę, a gardło coraz bardziej zaciskało mu się z rozpaczy. Jednocześnie czuł iskierki nadziei, które szalały po jego ciele. Jak to możliwe? Jak to w ogóle możliwe? Czyżby Ann...? Odgonił szybko od siebie tą myśl. Wyjaśnienie tego wszystkiego musiał zostawić na później. Obok sofy dostrzegł torbę z pieluchami i wszystkimi akcesoriami do karmienia. Westchnął ciężko i wzniósł oczy do sufitu. "Przeklęte Mojry" - pomyślał, ale zabrał się do tego, co teraz było najpilniejsze.

Percy Jackson - Miecz Damoklesa : Ambasador (Przed korektą)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz