Rozdział 8. Miecz Damoklesa

255 15 0
                                    

PERCY

- Zniszczymy wszystko, co kochasz...

Percy szarpnął się, ale nie wybudził się ze snu. Potężna sylwetka o płonących oczach, wpatrywała się w niego, przygotowując się do zadania ciosu.

-Zniszczymy wszystko, co stanie nam na drodze. Ciebie, twoich przyjaciół, znajomych.

Postać ściągnęła wykrzywioną maskę i jego oczom ukazała się twarz młodego, przystojnego mężczyzny w wieku Percy'ego.

- Władza jest moja. Każda kobieta i każdy mężczyzna. - rozłożył ramiona. - Wszystko moje!

Za jego plecami zaczął wyraźnie pojawiać się Obóz Herosów i wojownicy z greckich zbrojach, którzy mordowali i palili każdą część miejsca, które tak kochał. Zobaczył jak jeden z nich przykłada ostrze do szyi Piper.

- Odmówiliście, gdy była szansa. Odrzuciliście naszą dłoń. Nie chcieliście do nas przyjść - uśmiechnął się zimno. - W takim razie my, przyjdziemy do was.

Zawył z bólu i wściekłości, ale nie mógł się ruszyć, gdy wojownik jednym ruchem pozbawił Piper głowy. Nagle scena zniknęła, a przed jego oczami pojawił się Partenon. Przed wejściem stały dwie postacie w ciemnych szatach. Niebo było ciemne, pochmurne, a wszystko straciło swój kolor. Sama budowla mieniła się dziwnym, jasnym blaskiem.

- Wzywają naszej pomocy - oświadczyła wyższa postać. - Tak dawno się nie angażowaliśmy. Czy powinniśmy?

Druga sylwetka poruszyła się, a wokół niej zaczęły pojawiać się czerwone iskry. Zdawała się stapiać z materią.

- Czy powinniśmy robić cokolwiek?

- Poruszył się, Fanesie. Wiesz co to oznacza. Tak dawno nie schodziliśmy do ludzi, ukryci w wszechświecie.

- Morosie - mruknął Fanes. - Jestem samą materią. Jedyne co możemy zrobić, to...

Obaj odwrócili się nagle przodem do syna Posejdona, który z krzykiem chciał cofnąć się do tyłu, ale nie mógł.

- Podnieść rękawicę, synu - powiedział Fanes, którego twarz składała się z drogi mlecznej. - Podejmij wyzwanie i walcz o swój świat.

- Pomożemy ci - oświadczył Moros. - Podnieś rękawicę...

Podnieś ją... podnieś... podnieś.


Percy obudził się gwałtownie, zlany potem. Oddychał ciężko, jakby właśnie przebiegł maraton. Odrzucił kołdrę i niemal w panice, rzucił się do Jonasa. Jego syn spał spokojnie, trzymając kciuka w buzi. Przeczesał palcami włosy i rzucił poduszką na drugi koniec sypialni, przechadzając się niespokojnie. Przetarł swoją twarz ręcznikiem, który ostatnio często wisiał na jego drzwiach. "Co to u licha było?" - pomyślał. - "Kim był Moros i Fanes?" Męczyły go obrazy, które zobaczył i to, co usłyszał.

Nagle ktoś gwałtownie zaczął pukać do jego drzwi. Zmarszczył brwi. Znowu ktoś, kto zabłądził w środku potężnej burzy?  Wyszedł z sypialni i przeszedł przez korytarzyk, prosto do salonu, a stamtąd do sieni, gdzie znajdowały się drzwi. Otworzył je gwałtownie i zaraz się cofnął.

- Bogowie, nie! - burknął na widok Rachel. - Zgadałyście się, czy co?

Dziewczyna odrzuciła swoje mokre, rude włosy na plecy i spojrzała na niego zdziwiona.

- Że niby z kim?

- Ty mi powiedz - odparł zniecierpliwiony.

Skrzywił się i wpuścił ją do środka, gdy nadal była mocno zdziwiona.

Percy Jackson - Miecz Damoklesa : Ambasador (Przed korektą)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz