Rozdział 50. Ofiara

144 6 2
                                    

Czwarty klucz dostępu wzbrania

tylko temu co się kłania

nie tym bogom prawowitym,

lecz tym wszakże nieprawdziwym


Ocknęła się ponownie, tym razem przemoczona i zmarznięta. Po jej głowie, niczym echo, odbijały się słowa: "Zaufałaś wodzie." Natychmiast wydostała się na brzeg, plując wodą i wyciskając ją z czego tylko się dało. Miała ohydny, metaliczny posmak i dziwnie pachniała. W jej umyśle pojawiły się następne słowa, których źródła nie była w stanie zdefiniować. "Miłość nie zawsze jest smaczna i czysta." Opadła, wyczerpana na brzeg. Znowu niewiele pamiętała - tylko moment gdy odważyła się skoczyć, potem na krótki moment, przeraźliwy ból rozerwał całe jej ciało, aż w końcu straciła przytomność. Straciła poczucie czasu. Spanikowana, sprawdziła, czy wszystkie przedmioty i klucze są na miejscu. O dziwo, nawet mapa pozostała nietknięta.

Wyszła z niszy, w kolejny korytarz, który tym razem był kręty, miejscami wąski, a czasami tak szeroki, że mogłyby się tu zmieścić słonie. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, uginały się pod nią i trzęsły. Wilgoć i zimno nie pomagały w skupieniu się ani w zachowaniu potrzebnej do przeżycia uwagi. W końcu, daleko przed sobą, dostrzegła łunę światła. Odetchnęła z ulgą i przyśpieszyła kroku.

Z krętego korytarza, wpadła do ciepłego i suchego pomieszczenia, oświetlonego pochodniami, przymocowanymi żelaznymi prętami do kamiennych ścian. Ogień rzucał tysiące kształtów, które przemieszczały się w każdą stronę. Potężna komnata miała jedne, piękne, zdobione drzwi. Jednak nie spodziewała się tego, co przed nimi ujrzy.

Dwa proste ołtarze sprawiały wrażenie, jakby były tutaj świeżo postawione. Na jednym z nich leżała misa wraz z nożem do składania ofiar, a na drugim siedziało małe dziecko, która patrzyło na nią czarnymi, ufnymi oczami.

- O wszechmocni bogowie... - mruknęła.

- Witaj, Laryso.

Niemalże podskoczyła na dźwięk nowego głosu i dopiero teraz dostrzegła postać, która stała w kącie, niedaleko drzwi, obserwując ją uważnie. Miała długie, ceremonialne szaty, które szczelnie zakrywały jej twarz, odsłaniając tylko długie i blade dłonie.

- Przybyłaś tu, aby dokonać wyboru, któremu bogu złożysz dziś przysięgę wierności. Tylko jeden ołtarz, tylko jedna ofiara. Krew twoja lub dziecka.

Roztoczył dłoń, a w powietrzu zawisła klepsydra.

- Jeśli zdecydujesz się na swoją krew, nie wejdziesz do środka, zginiesz, albo będziesz tak osłabiona, że nie uzyskasz tego, po co tu przyszłaś. Jeśli zdecydujesz się na krew dziecka, raz na zawsze splamisz swoją duszę krwią niewinnej istoty. Wybór należy do ciebie. Służenie bogom ma swoją cenę. - klepsydra powoli zaczęła się przechylać. - Czas start.

Szok uderzył w nią, niczym solidny cios w brzuch. Ledwo była w stanie złapać oddech. Stanęła przed ołtarzami, czując totalny mętlik w głowie. Mały bobas spoglądał na nią ze spokojem, nieświadome zagrażającego mu niebezpieczeństwa. Przymknęła oczy, walcząc sama ze sobą. Nie mogła tego zrobić. Nie zabije dziecka... zerknęła na klepsydrę. Połowa piasku już uciekła.

- Minuta - oznajmiła postać, bezbarwnym głosem.

Ręce zadrżały jej, gdy uklękła przy ołtarzu z misą. Nie odwracała wzroku od dziecka. Potrzebowała tych informacji, musiała wiedzieć. Miała tyle pytań... o co się w tym wszystkim rozchodziło...

- Pół minuty.

Rozpacz ogarnęła ją nagle. Podniosła nóż i ostrożnie przyłożyła go do swojego przegubu. Wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić.

- Piętnaście sekund.

Zaklęła pod nosem i rzuciła się ku dziecku. Jak zadać szybko śmierć? Po jej policzkach spłynęły łzy. Uniosła nóż, lecz zanim zdążyła zadać cios, wszystko zniknęło, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. Upadła z cichym szlochem na posadzkę, wypuszczając z dłoni ostrze.

- Cena krwi, to straszliwa cena, jednak jest czegoś warta tylko wtedy, gdy służy dobru większości, a nie jednostki. Podnieś na mnie wzrok, Laryso z rodu Ćmy.

Spojrzała w kierunku postaci i zobaczyła piękną twarz,od której nie zechciała by z własnej woli oderwać wzroku.

- Jestem Themis, bogini sprawiedliwości oraz wiecznego porządku. Twoje prawa do dostąpienia zaszczytu oglądania Królewskich Grobowców zostały zaakceptowane. - wysunęła dłoń w kierunku drzwi, które uchyliły się. - Idź i zdobądź odpowiedzi na swoje pytania. Gdy skończysz, przy wyjściu jest małe naczynie. Wypij jego zawartość. Powodzenia.

Była zbyt oszołomiona aby cokolwiek powiedzieć, więc po postu wstała i ruszyła przed siebie. Sądziła, że zobaczy bogactwa, ale zamiast nich, ujrzała proste groby z podobiznami królów. Pierwszy grób przedstawiał założyciela Podziemnych Aten - Aristiona, który walczył z Sullą - rzymskim konsulem o Ateny. Miasto zostało zdobyte i złupione, ale to nie oznaczało koniec greckich półbogów. Zeszli do Podziemia i tam założyli miasto, skąd prowadzili akcje militarne i sabotaże. Przechodząc pomiędzy kolejnymi rzędami grobów, odkrywała imiona i pochodzenie królów, o których nigdy nie słyszała, a książki i zwoje o nich przepadły lub nie ujrzały nigdy światła dziennego.

W końcu, doszła do grobu Amona z rodu Wilków. Z wzruszeniem wpatrzyła się w tak dobrze znaną twarz człowieka, który przez wiele lat był jej jak dziadek. Otruty przez Sykstusa, stanowczo zbyt szybko zszedł z tego świata. Przyjrzała się uważniej napisom na płycie i dostrzegła jeden, który ją zainteresował: Śmierć kresem ostatnim i wszystkiego. Początkiem podróży i odpowiedzi na pytania postawione za życia. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, jak dokładnie mogła uzyskać te odpowiedzi. Wsparła się lekko dłonią o płytę, która zapadła się pod jej ciężarem.

Zaskoczona, odskoczyła do tyłu, chcąc uniknąć potencjalnych skutków, ale było już za późno. Cały system ruszył, tak jak był zaplanowany od początku. Płyta nagrobna zaczęła się samoczynnie zsuwać, ujawniając ciało zmarłego - na wpół rozłożone, ale bez przykrych zapachów. Larysa cofnęła się jeszcze dalej, czując uczucie, które znała aż za dobrze - strach. Odgłos tarcia kamienia o kamień, odbijał się echem po komnacie, aż w końcu zapadła cisza. Przez jeden moment nic się nie działo, aż w końcu król Amon poruszył się i otworzył oczy.

- Laryso - wychrypiał głuchym głosem. - Bliżej.

Zaczął się podnosić do pionu. Przez jeden krótki moment, nie była w stanie się ruszyć, po czym jej nogi zadziałały za nią - podeszła.

Percy Jackson - Miecz Damoklesa : Ambasador (Przed korektą)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz