Rozdział 63. W promieniach słońca

207 6 0
                                    

LARYSA

Świadomość tego, że zostały im zaledwie dwa dni do przybycia wojsk Sykstusa, sprawiła, że każdy zdwoił wysiłki, w celu jak najlepszego zabezpieczenia się przed wrogiem, ale de facto, nie było już czego ulepszać. Można było jedynie doglądać, czy wszystko jest na swoim miejscu oraz poświęcić czas na rozrywki w towarzystwie. Nikt nie zawahał się skorzystać z tej okazji, wiedząc, że to mogą być ich ostatnie, wspólne spędzone ze sobą godziny.

Następnego ranka, obudziły ją nie tylko promienie słoneczne i była tego doskonale świadoma. Delikatnie łaskotanie w okolicy stopy, poinformowało ją, że musiał tu być bardzo przystojny osobnik płci męskiej, któremu zależało na subtelnym wybudzeniu jej z snu. Celowo obróciła się na drugi bok i podwinęła stopy, szczelniej przykrywając się kołdrą. Usłyszała jego ciche, teatralne westchnięcie. On też doskonale wiedział, że nie spała. Czuła jak jego dłonie nurkują pod kołdrę, sunąc czule po jej nogach i zbliżając się do ud. Percy przysunął się, a materac ugiął się pod wpływem jego ciężaru. W końcu westchnęła cicho, z trudem powstrzymując jęk i obróciła się na plecy, otwierając oczy.

- Dzień dobry - przywitał ją uśmiechnięty Percy i pochylił się, całując ją namiętnie.

- Dzień dobry - wymruczała, mrużąc lekko oczy. Słońce wdzierało się brutalnie przez szpary w zasłonach, oślepiając ją - Czyżbyś ugłaskał czymś Willa, że cię wypuścił, czy po prostu...

- Nic nie wie - w jego oczach błysnęły figlarne ogniki. Wsparł się dłońmi po bokach jej głowy i zawisł nad nią. - Więc ciii... lepiej, żeby nas nikt nie usłyszał.

Parsknęła śmiechem, gdy zanurkował do jej szyi, łaskocząc ją kilkudniowym zarostem. Buszowali jeszcze przez moment pod kołdrą, śmiejąc się i drocząc ze sobą wzajemnie, aż wreszcie, na dźwięk konchy, opadli koło siebie. Wsparła głowę o jego ramię.

- To chyba wasz jakiś dziwny sygnał, zwołujący głodnych i niewyżytych mężczyzn na pierwszy posiłek tego dnia - mruknęła, wtulając się w niego. - Zupełnie jak w starożytności...

- O tak - odparł z powagą. - Wbrew pozorom, mężczyźni po dzień dzisiejszy potrafią być głodni jak zwierzęta, tak samo jak zwierzęco pragną kobiet...

Nie mogła znowu powstrzymać cichego śmiechu, gdy jego dłonie zawędrowały do jej pach.

- O - udał zdziwienie. - Łaskotki? Tutaj?

Przez następne dwie minuty, próbowała go powstrzymać. W końcu pod wpływem jej błagalnego spojrzenia, przestał. Usiadła na nim okrakiem i pochyliła się, sprawiając, że kaskada jej włosów, opadła na jego twarz.

- W ten sposób, to chyba nigdy stąd nie wyjdziemy - westchnęła ciężko i musnęła delikatnie jego wargi. - Czas się zbierać, kochanie.

Po tych słowach, żadne z nich nie miało ochoty się ruszać, tym bardziej, że Larysa wyczuła napięcie w bokserkach Percy'ego i westchnęła ponownie, spoglądając wymownie w sufit. Faceci. Mężczyzna zerknął na nią niewinnie i splótł jej dłonie z swoimi.

- Chyba nie puścisz mnie w takim stanie - stwierdził spokojnie. - Ani ja ciebie...

W tym momencie, mało brakowało, aby się nie rzuciła na niego, z tym zwierzęcym pożądaniem, ale na całe szczęście przerwało im głośne pukanie do drzwi. Odsunęli się od siebie gwałtownie, a pukanie powtórzyło się ponownie. Oddychali ciężko, patrząc na siebie. Percy na migi dał jej znać, że powinna się odezwać. No tak. Racja. On nie mógł, ponieważ nikt nie wiedział...

- Percy i Larysa - usłyszeli poirytowany, ale zrezygnowany głos Willa. - Odnoszenie się do was, to jak rozmawianie z małymi, dwuletnimi bachorami. Nic nie da, a i tak każde z nas zrobi swoje, więc... darujmy sobie podchody, skończcie te figle i wstawajcie, bo jesteście potrzebni na obozie.

Percy Jackson - Miecz Damoklesa : Ambasador (Przed korektą)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz