*Piotrek*
Pokłóciłem się z Martyną w kwestii ślubu. Teraz nie wraca do domu aż do tygodnia. Od jej mamy dowiedziałem się, że miała wypadek i wylądowała na wózku inwalidzkim. Nie mogę do niej iść bo oczywiście mam dyżur.
Dzwonię do niej nie odbiera. No tak nie chce z nikim gadać.
Patrzą na mnie. Oni jeszcze nic nie wiedzą. Dowiedzą się ale kiedy indziej.
- i co znalazła się ta Martyna? - Ania
- tak.
- to czemu się nie cieszysz? - Szef
- cieszę się.
- No jakoś nie bardzo. - Adam - co to już się odkohałeś?
- odczep się, ok?
- co jest? - szef
- osobiste
- yhym. Rozumiem.
Dzwoni mój telefon.
Wstałem odrazu i odrazu odebrałem.
- cześć kochanie. No wkońcu dzwonisz
- dzwonię ci powiedzieć, że ślubu nie będzie. Przepraszam.
- Martyna co ty mówisz? - wyszedłem z bazy
- Piotrek ja ci tego nie zrobię
- czego
- nie zniszcze ci życia
- właśnie teraz to robisz.
Martynka wiem co się stało. Damy radę.
- pa. Nie dzwoń, nie pisz. Po prostu daj spokój.
Rozłączyła się.
Wypisałem się z dyżuru i poleciałem do Martyny.
- nie spławisz mnie tak łatwo.
- No chociaż Jeden mądry - rodzice Martyny
- możemy zostać sami.
- tak
Wyszli.
Płaczę.
- patrz na mnie
Patrzy
- przepraszam Piotrek. Nie mogę
- nie mogę... Martynka. Możesz wszystko. Nie jesteśmy dziećmi. Jesteś moją żoną i cię nie zostawię samej.
Wszystko się ułoży zobaczysz
- chcesz zniszczyć sobie życie
- Bardziej je zniszcze jak cię zostawię.
Przytuliliśmy się mocno.
Rozpłakała się jeszcze bardziej
- przepraszam
- No już cichutko. Nie płaczemy.
Mój skarbie.
- dzieciaki my idziemy. Piotrek zajmiesz się? - tata Martyny
- tak.
Uśmiechnął się i poszedł.
- ubieramy się i idziemy na spacer.
- gdzie?
- zobaczysz. Koniec siedzenia w czterech ścianach.
Pomogłem jej się ubrać i idziemy.
Zgłosiłem lekarzowi i wyszliśmy ze szpitala.
- pooddychaj świeżym powietrzem.
- yhym
- chcesz iść do bazy. Muszę się iść przebrać.
- No nie wiem. Oni wiedzą...
- nie.
Chodź kiedyś trzeba im powiedzieć
- No ok, ale co mam im powiedzieć.
Że jest fajnie, super.
- nie. Nie musisz nic mówić.
- No tak. Widać.
- przepraszam
- nie szkodzi
Weszliśmy do bazy.
- witam
- Strzelecki ja cię zabije - szef idzie i zamurowało go. - Jezus Maria, Martynka
- No to Jezus, Maria czy ja
Zaczęliśmy się śmiać.
Zawiązłem ją dalej.
Wszyscy takie oczy
- no co? Nigdy nie widzieliście człowieka na wózku
- widzieliśmy, ale
- co się stało? - Ania
- wypadek. Po prostu. - Martyna
Gabi się śmieje.
- tym lepiej dla mnie. Będę miała go dla siebie. - podchodzi do mnie bliżej
- No na pewno. - a ja się oddalam bliżej Martyny.
Jakoś posmutniała.
- nie smucimy się. - Dałem jej buziaka
- chce do domu - mówi
- No nie mogę cię wziąść. Bardzo bym tego chciał.
Kucnąłem obok niej i mocno ją przytuliłem.
- wracamy?
- miałeś się przebrać
Poszedłem się przebrać ekspresowo i poszliśmy do szpitala.
Położyłem ją na łóżko. Łza jej spłynęła.
- czemu Płaczesz?
- co będzie z ślubem. Pojadę na wózku?
- do ślubu jest rok. Do tego czasu postawimy cię na nogi.
- A jak nie
- nie widzę takiej opcji. Kochanie
Przytuliłem ją mocno. Próbuję być jest wsparciem.
- pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć
- dziękuję
- przestań płakać.
Sam uroniłem łzy.
Wzięliśmy kilka głębokich wdechów.
Po chwili się uspokoiliśmy.
- pozwolisz, że pójdę do lekarza a ty się zdrzemnij.
- wrócisz?
- wrócę. Za chwilkę
Przykryłem ją kołdrą i dałem jej buziaka.
Wyszedłem z sali i poszedłem do lekarza.
- dzień dobry. Mogę?
- tak proszę. W czym mogę pomóc?
- jakie są szanse, że moja żona stanie na nogi
- bardzo duże.
- nie rozumiem
- pani Martyna straciła władze w nogach poprzez niedokrwienie.
Z tego normalnie da się wyjść.
- No to co w takim razie musi zrobić
- na pewno rehabilitacja. Nie może się poddawać
- wiadomo. A kiedy będę mógł ją zabrać do domu. To dobrze jej zrobi
- No dzisiaj.
Z wózkiem żeby nie musieli państwo kupować
- dziękuję.
Ile daje Pan czasu?
- No
2 miesiące. Tak mniej więcej
- yhym.
- szykuje wypis i zaraz przyjdę
- dobrze dziękuję
Wyszedłem i poszedłem do Martyny.
- śpisz?
- nie.
- No to zbieramy się. Wychodzisz do domu
- jak sobie poradzę?
- zajmę się tobą. Spokojnie.
Pamiętaj, że miałem szkolenie.
- No tak zapomniałam
- a no
Uczesałem ją i mocno przytuliłem.
- uśmiechnij się. Będzie dobrze.
- skąd wiesz?
- wiem. Z tego da się wyjść. Dwa miesiące i będziesz chodzić, biegać. Tylko nie możesz się poddawać. Będziemy jeździć na rehabilitację i damy radę.
- yhym
Przyszedł lekarz. Dostaliśmy wypis i wyszliśmy ze szpitala.
- chodź damy szefowi karteczkę żeby było czysto w papierach.
- chyba jedź
Uśmiechnąłem się
Poszliśmy do bazy.
- witamy spowrotem - mówię.
- No cześć.
Martyna dała karteczkę szefowi.
- wolne?
- yhym. Nie ma innego wyjścia - chwyciłem ją za rękę
- jest - szef - pobawisz się z papierami a Piotrek będzie miał cię na oku
- No i mi się podoba - mówi
- prędzej ona mnie, ale cóż.
Zaczęliśmy się śmiać.
- to ja dzwonie do twoich rodziców, że cię zabieram
- ok
*Martyna*
Poszedł zadzwonić a ja rozmawiam z Anią. Podciągłam się na rękach na kanapę.
- obczajona już - Ania
- nie.
Przyszedł Piotrek.
- jakim cudem...
- ręce mam sprawne. Halo?
Zaczęli się śmiać.
- jedziemy? Musimy ci rehabilitacje umówić
-No chyba nie mamy wyjścia
Pomógł mi usiąść na wózek.
Pożegnaliśmy się i wyszliśmy z bazy.
Pojechaliśmy umówić rehabilitacje a potem do domu.
Jakoś musimy to przeżyć.
CZYTASZ
Do Końca Razem ~MaPi~ Zakończone
FanfictionMartyna i Piotrek są małżeństwem od miesiąca, jednak już mają na drodze wiele trudności. Martyna myśli o rozwodzie a Piotrek zupełnie inaczej. Czy uda im się znaleźć chęć walki o siebie?