Ruszyliśmy na wyprawę w składzie Glenn,T-Dog,Rick , Ja i Daryl .W samochodzie panowała cisza. Droga się dłużyła z nudów starałam się liczyć sztywnych ,których mijaliśmy w końcu dotarliśmy na miejsce ustaliliśmy ,że najpierw Merle,a później broń ,którą upuścił Rick.Sprawnie i po cichu pozbyliśmy się sztywnych,weszliśmy na schody,T-Dog przeciął łańcuchy wbiegliśmy na dach i...nic...zamiast Merle'a była tam jego odcięta dłoń oraz porozwalane narzędzia.Nie mogł tu poczekać? czy zawsze wszystko musi być nie tak?.Pamiętam to coś w oczach Daryla złość i żal mieszały się ze smutkiem. Dixon zaczął tropić brata znaleźliśmy kilku powalonych sztywnych w budynku oraz zapaloną kuchenkę gazową.
-Merle przypalił kikut.-Stwierdziłam.
-Jego nic nie zabije.Musi być nie daleko.-Daryl z zapałem planował iść dalej.Jego zapędy ostudził Rick.
-Mamy mało amunicji.Sztywnych jest za dużo.Jeśli mamy znaleźć twojego brata musimy pójść po broń.
-Nie ma mowy ! on musi być nie daleko ! do tego jest ranny!
-Rick ma racje.
-To ty!-Daryl złapał T-Doga za koszulkę ,a ja złapałam za broń mierząc do niego.-Zgubiłeś klucz! zostawiliście go tam! a teraz nie chcecie go szukać! a ty?-Rzucił w moją stronę lodowate spojrzenie.-Strzelisz w końcu?-Zapytał zadziornie
-Jeśli będę musiała.Myśl logicznie nie pomożemy twojemu bratu jako sztywni.-Musiałam być stanowcza.Rozumiem,że on martwi się o brata i wścieka na T-Doga ale nie może narażać nas wszystkich.Cieszę się,że ma nadzieje i zapał do szukania Merle'a ja sama chce do odszukać tylko to trzeba robić z głową.
Po kilku minutach dyskusji Daryl odpuścił chyba dotarło do niego jak się sprawy mają.Glenn nakreślił plan przy okazji dowiedzieliśmy się od niego,że kiedyś rozwoził pizze,a byłam skłonna pomyśleć,że był jakąś szychą myślącą nad rozbudową miasta.Myślałam tak bo chłopak miał genialne rozeznanie w terenie.Plan był prosty każdy zajął miejsca ,każdy wiedział co robić wszystko szło dobrze , odciągnęliśmy sztywnych a kilkoro maruderów załatwiliśmy nożami po cichu.I kiedy myślałam ,że już wszystko będzie w porządku i ,że za chwile wraz z bronią ruszymy szukać Merle'a zobaczyłam jak kilku kolesi zabiera torbę,jednemu Daryl wpakował bełt w pośladek, kolejny został zatrzymany przez T-Doga, a reszta zabrała torbę i... Glenna. Musieliśmy wrócić do jednego z budynków gdyż przez całe zamieszanie sztywni się nami zainteresowali.Byłam zmęczona tym wszystkim kiedy tylko miałam nadzieje,że wszystko się uda cały plan diabli brali i tak w kółko.Siedziałam cicho oczekując na to,aż Daryl skończy "przesłuchanie" z naszym zakładnikiem.Widziałam ,że kilka razy chciał go kopnąć ale szeryf mu na to nie pozwolił,później rzucił odciętą dłoń swojego brata na nogi chłopaka twierdząc,że to spotkało poprzedniego który mu podpadł i tak od słowa do słowa młody zgodził się zaprowadzić nas do swoich ludzi.T-Dog był na dachu ja Daryl i Rick stanęliśmy twarzą w twarz z Guillermo to szef gości ,którzy zabrali nam torbę z bronią i Glenna.Rick starał się z nimi negocjować,mierzyłam do nich z broni,ale myślami byłam gdzie indziej..myślałam o tym co dzieje się w obozie i co zdążył nagadać Shane,a czułam w kościach,że zdążył namieszać.W pewnym momencie zobaczyłam zakneblowanego Glenna na dachu.Zostaliśmy zmuszeni do odwrotu musieliśmy się naradzić co zrobić w takiej sytuacji.I znów trafiliśmy do jednego z budynków.
-Nie możemy oddać im ani broni ani Glenna.Najwidoczniej nie zależy im na dzieciaku tak bardzo-Rzuciłam spojrzenie na młodego,udawał twardziela ale jak dla mnie bał się jak dziecko potwora pod łóżkiem.
-Mogę go zabić.Przyjdziemy z jego głową zobaczą,że nie żartujemy.Czy znowu będziesz do mnie mierzyła?
-Daryl daj spokój.Nie będziemy robić tu egzekucji.Pamętaj ,że oni mają Glenna.Chcesz się wymieniać głowami czy żywymi?-Parsknęłam.
-Nie dają nam wyboru.Będziemy walczyć.
-Zabiją was.
-Zamknij się!-Daryl wymierzył chłopakowi cios w twarz.
Rick był zdecydowany,a ja ufałam mu i tak znaleźliśmy się ponownie twarzą w twarz z przeciwnikami.Tym razem weszliśmy do środka,każdy do siebie mierzył.Nasze szanse nie były wielkie oni mieli przewagę,ale po mimo dużej ilość osób nie wyglądali na groźnych.Rick próbował im jeszcze przemówić do rozsądku mówił o tym,że torba była jego ale na nic się to zdało.Wtedy też zza pleców Guillermo wyszła staruszka.Lekki uśmiech i zdezorientowanie pojawiło się na naszych twarzach.
-Pan Gilbert nie może oddychać.-Zagadała.Wtedy też wszyscy opuścili broń.-Nie zabierajcie go.Nabroił coś?-Staruszka zwróciła się do Ricka,a ja byłam co raz bardziej zdezorientowana.
-Nie mamy zamiaru go zabierać.Macie tu jednego z naszych.Nazywa się Glenn.
-Ten Azjata? on jest bardzo miły.Chodź pokażę Ci gdzie on jest.-Starsza pani złapała Ricka za rękę ,a my ruszyliśmy za nim.Szliśmy korytarzem,mijaliśmy sale i dotarło do nas,że to dom starców.
-Oni są idiotami.-Wyszeptał Daryl.-Gdybyśmy ich wytłukli mielibyśmy staruszków na sumieniu.
Zobaczyliśmy Glenna rozmawiającego z jakaś starszą osobą.
-Nie miały Cię zjadać psy?-Zapytałam i rozejrzałam się do okoła.
-Te?-Moim oczom ukazały się małe pieski rasy chihuahua.
-Jesteś nie normalny?-Rick wziął Guillermo na bok.-Mogliśmy was wystrzelać.Co to za szopka?
-Żadna szopka.Radzimy sobie jak możemy,ciągle odpieramy ataki.Pracowałem tutaj kiedy wszystko się zaczęło większość personelu uciekło.Zabiliśmy okna ,zabezpieczyliśmy to miejsce Ja Miguel, Felipe ,Jorge. Postawiliśmy autokar nie daleko, wmawiamy im,że nie długo stąd odjedziemy ale większość z nich jest za słaba,żeby dojść do autokaru.
Z jednej strony czułam do nich wielki szacunek przecież nie musieli się zajmować starszymi ludźmi właściwie sami skazują się na porażkę.Z drugiej zaś byłam wściekła,za to,że grali gangsterów.Daryl miał racje gdybyśmy zaczęli strzelać,co wtedy zrobilibyśmy z tymi wszystkimi starszymi ludźmi? nie dowieźlibyśmy ich do obozu.
Po krótkiej pogawędce dobra strona szeryfa dała o sobie znać i tak oddał im połowę broni.Po tej szalonej sytuacji zmierzaliśmy wraz z "uratowanym" Glennem w stronę samochodu.
-Połowę broni? Przecież te stare pruchna zaraz umrą.
-Daryl nie przesadzaj. Na poprawę humoru mam to ,że w obozie czeka na Ciebie stęskniona Amber.-Po moich słowach na ustach Daryla pojawił się ogromny grymas natomiast cała reszta szeroko się uśmiechnęła.
-Daj spo...Nie ma auta!-Dixon wskazał palcem w miejscu gdzie zostawilismy pojazd.Wszyscy pobieliśmy w tamtą stronę jakby to miało sprawidź ,że samochód nagle się tam pojawi.
-Merle..pojechał się zemścić do obozu!-Po słowach młodszego z braci rzuciliśmy się do biegu.Adrenalina buzowała w moich żyłach biegliśmy ile sił w nogach.
Dotarliśmy do obozu i zobaczyliśmy tam rzeź..Nie był to Merle ale sztywni wszędzie było ich pełno słyszeliśmy strzały,krzyk,płacz. Strzelałam w głowy nieumarłych padali jak muchy widziałam jak powalają jednego kolesia z naszego obozu nie mogłam mu już pomóc,ich zęby wbiły się w jego nogi,krtań i brzuch razem z Glennem zakończyliśmy żywot szwędaczy i tego człowieka.Nawet nie znałam jego imienia.Wszystko działo się szybko świsty kul,padające na ziemie zombie kilka chwil i było po wszystkim.
-Amber!Amber!-Szukałam jej..oczami wyobraźni widziałam ją leżącą.Nigdzie nie mogłam jej znaleźć.Moim oczom ukazała się za to Andrea siedząca przy ciele swojej siostry.-Tak mi przykro-Powiedziałam łamiącym się głosem.
Wszyscy byli jak w amoku zaczęliśmy przebijać czaszki pogryzionym towarzyszą aby mieć pewność,że nie wstaną,inni kopali doły dla bliskich,widziałam jak Carol rozwala głowę swojemu mężowi.Było mi jej żal..jego wcale.Wiem nie życzy się nikomu śmierci ale w jakimś stopniu należało mu się.Ciekawe czy czuł się bezsilny kiedy te poczwary rozrywały jego ciało.Czy chociaż przez ułamek sekundy żałował tego jak traktował własną żonę.Czy przez chwilę poczuł si tak jak ona.
-Widziałeś Amber?-Zapytałam Shane.
-Nie wiem gdzie ona jest.Zadowoleni jesteście?! Ruszyliście ratować jakiegoś wieśniaka! Jim tu szalał,później te trupy ! Amy nie żyje! Zachciało wam się wędrówek?!
-Ten wieśniak to mój brat.Gdybyśmy nie wrócili tutaj z bronią byłoby jeszcze gorzej.Czym byś ich wybił jakby ci się amunicja skończyła?Patykami?! Daj jej spokój!
Nad ranem panowała cisza wszyscy byli zmęczeni dobijaniem ugryzionych,paleniem ciał i chowaniem bliskich.Wycierałam pot z czoła spojrzałam na Daryla.Powinnam mu podziękować,że wstawił się za mną i tak też zrobiłam.
-Dziękuję,że wygarnąłeś Shanowi
-Rickowi też się oberwało.Widzisz ja Cię bronie a ty do mnie celujesz.
-Jak będziesz nad sobą panować to nie będę musiała.
Amber jak nie było tak nie ma.Andrea musiała pożegnać się z siostrą i kiedy tamta się przemieniła jej siostra zakończyła jej żywot na ziemi.Shane był wściekły kiedy zdążyliśmy "posprzątać" po masakrze.
-Ugryziony! Został Ugryziony !-Spojrzałam w stronę Jacqui wskazywała na Jima,który uporczywie mówił,że nic mu nie będzie.Daryl sprawnie podniósł jego koszulkę,a naszym oczom ukazał się ślad po ugryzieniu.Niestety nic nie mogliśmy zrobić...
Wiadome było,że nie mogliśmy tutaj zostać,obóz nie był już bezpiecznym miejscem nie mogliśmy ryzykowac.Rick i Shane rozprawiali o tym gdzie mielibyśmy się podziać.Ku niezadowoleniu Shane stanęło na Centrum Kontroli Chorób.Spakowaliśmy się Rick mówił jak jedziemy i co robić w razie gdyby komuś popsuł się samochód.Chciałam szukać Amber ale nie pozwolono mi.Morales wraz z rodzinom nie zamierzał z nami jechać mówił gdzie chce się udać ale moją uwagę zwrócił szelest w krzakach,wycelowałam i czekałam na to co z nich wyjdzie.
-Ruszamy gdzieś?-Naszym oczom ukazała się Amber.
-Gdzieś ty była?
-Nad jeziorem..później się zgubiłam i...co tu się stało?
-Sztywni napadli na obóz.-Byłam na nią wściekła robiła nie wiadomo co podczas gdy tutaj umierali ludzie.
-Laura..później...-Poczułam na swoim ramieniu rękę Daryla.
-Jadę z nim
-Jedziesz ze mną-W końcu Shane się do czegoś przydał.
Wsiadłam z Darylem i ruszyliśmy w drogę do Centrum Kontroli Chorób mając nadzieję,że tam znajdziemy odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas pytania dotyczące zarazy.
CZYTASZ
Apokalipsa
FanfictionJest to historia 27 letniej Laury Moor. Jest ona żołnierzem i jednocześnie żoną Negana. Wmawia mu ,że nie pamięta co robiła zanim ją znalazł. Nie mówi prawdy. Dlaczego? i jak to się stało,że wstąpiła w szeregi zbawców? jest zła? przekonajcie się od...