Sojusz?

397 19 0
                                    

Postanowiłam porozmawiać z Dale'm.Minęło już kilka dni od wypadku Carl doszedł do siebie.Rick też wyglądał nie najgorzej biorąc pod uwagę ile krwi oddał synowi.Ręka T-Doga również się zagoiła.
-A więc?-Zapytałam wchodząc na dach samochodu.
-Więc?-Dale spojrzał na mnie swoim poczciwym wzrokiem.Przypominał mi mojego dziadka miał takie same miłe i mądre spojrzenie.
-Twój wzrok kiedy patrzysz na Shane'a,Andreę i Amber..
-Andrea mnie nienawidzi za to ,że nie pozwoliłem jej wylecieć w powietrze przez co weszła w sojusz z Amber i Shane'm.
-Sojusz?-Zauważyłam,że Amber oddzieliła się od grupy i wstąpiła w jakiś dziwny układ z Andreą i przyjacielem Ricka.
-Zacząłem zauważać zmiany kiedy wrócił Rick. Shane podważał wszystkie jego pomysły.Wtedy w obozie kiedy wróciliście..był wściekły obwinia Ricka,że zabrał was i przez to sztywni zabili tyle osób.I ta historia z Otisem.
-Mówił,że kończyła im się amunicja i ,że Otis powiedział coś w stylu "Musimy ratować chłopaka"
-Nie zauważyłaś czegoś.Byłaś wtedy z Darylem. Shane wrócił bez Otisa i wszystko by się zgadzało gdyby nie to ,że miał jego broń.
-Słucham?-Ta informacja bardzo mnie zaskoczyła.Przyjaciel Ricka był narwany,zazdrosny o Lori ale nie był przecież mordercą.Z drugiej strony Dale nie miał powodów ,żeby zmyślać.
-Tak.Jemu nie można ufać nie wiem w co on pogrywa wiem,że wciągnął w to Andreę i Amber,a mało tego kiedy byliśmy w lesie szukać dziewczynki widziałem jak celuje do Ricka.
-Shane? on jest przyjacielem Ricka.Owszem jest narwany ale..
-Sama wiesz,że zanim Rick wrócił.Lori była z jego przyjacielem.Shane kocha Lori ,a Rick jest tylko jego przeszkodą.

-Będę mieć na niego oko.Cokolwiek kombinuje przeszkodzę mu.-Położyłam dłoń na ramieniu Dale'a,a następnie udałam się na grupy,która zbierała się przy jednym z samochodów.Glenn i Maggie mieli jechać do miasta.Daryl wziął jednego z koni i ruszył szukać Sophie nie czekając na nikogo.Shane do swojej ekipy wziął Amber i Andreę więc wypadło,że idę z Rickiem. Rozdzieliliśmy się i zaczęliśmy szukać.Słowa Dale'a brzmiały w moich uszach.Wszystko było takie nie realne bo to tak samo jakby Amber chciała zabić mnie bo podkochiwała się w kuszniku.Niby powiedziała,że daje sobie z nim spokój ale jednocześnie mogła kłamać i planować jak mnie uśmiercić.
-Dasz radę?-Chciałam się upewnić,że szeryf nie padnie podczas poszukiwań.
-Bywało gorzej.Dam radę.
-Co jest nie tak?
-Shane uważa ,że szukanie dziewczynki nie ma sensu,Lori niby mnie popiera ale nie jest w tym bardzo przekonująca,Daryl się w to wkręcił,Andrea i Amber popierają Shane. Glenn jest bezstronny..chyba a ty?
-Minęło sporo czasu od jej zaginięcia,ale myślę,że do póki nie znaleźliśmy jej ciała jest szansa ,że żyje.
Przeszukaliśmy tyle ile zdołaliśmy później nasze szlaki krzyżowały się z innymi grupami dlatego wróciliśmy do obozu.Spojrzenie w oczy Carol i powiedzenie jej kolejny raz"nie dzisiaj jutro spróbujemy ponownie" było okropne. Jakiś czas później wrócili wszyscy poza Darylem.
-Sztywny!-Krzykneła Andrea.Ruszyliśmy w kierunku pokraki.Naszym oczom ukazał się zakrwawiony Daryl,mało tego miał na sobie naszyjnik z uszów sztywnych.
Świst,strzał,upadek Daryla i ten głośny rozbrzmiewający w uszach krzyk Ricka "Nie!".Dixon padł jak długi na ziemię donieśliśmy go do domu Hershela i położyliśmy go na łóżku.
-To draśnięcie.-Przyjrzałam się ranie,która nie wyglądała groźnie.-Parę szwów i będzie po wszystkim.
-Lekarka?
-Stażystka panie Green.
Pomogłam Hershelowi opatrzyć Daryla i postanowiłam przy nim zostać.Nie wiem ile czasu minęło.Carol przyniosła obiad dla mnie i dla niego,zjadłam swoją porcję.
-Tyle razy do mnie mierzyłaś,a to nie ty strzeliłaś
-Nie śpisz?-Poczułam się trochę spłoszona.
-To tylko draśnięcie
-Skąd wiesz?
-Słyszałem...stażystko..dziękuję
-Znalazłeś lalkę..-Wyszeptałam.
-Ona musi żyć.Nie wiem jakim cudem udało jej się dostać ,aż tutaj ale żyje.Lada dzień ją znajdę.
-hola hola.-Podniosłam rękę do góry.-Nie spiesz się musisz wyzdrowieć.W takim stanie jedyne co może się stać to to ,że sam zaginiesz i będziemy musieli szukać dwóch osób.
-Hershel wściekły ,że zabrałem konia?
-Jest wkurzony ale bardziej na to,że Andrea użyła broni. Shane nie chce szukać małej.Robi się nie ciekawie.
-Dale powiedział Ci to co mi?
-O czym?-Udawałam ,że nic nie wiem nie chciałam się wygadać.
-Shane Andrea Amber...
-Mówił.Co o tym myślisz?
-Myślę,że powinniśmy uważać..
Cieszyłam się,że Daryl dojdzie do siebie.Poklepałam go po ramieniu i wyszłam z pokoju.Słowa Dale'a rozbrzmiewały w moich uszach "sojusz""Otis" to nie dawało mi spokoju.Shane to glina i będzie umiał kombinować tak,żeby nikt się nie domyślił dlatego postanowiłam wyłożyć karty na stół i w prost zapytać się co stało się z Otisem.Nie czułam strachu przecież nie dostanę kulki w głowę bo tego nie dałoby się tak łatwo zatuszować.Wyszłam z domu rozejrzałam się spokojnie,zauważyłam go stał przy ogrodzeniu i bacznie się mu przyglądał jakby miało się zaraz rozlecieć.Małe szansę ogrodzenie było na prawdę solidne.Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w kierunku Shane'a.
-Nie umiesz się skradać.-Zaczął
-Nie skradałam się.-Oparłam się o ogrodzenie.-Wytrzyma nie musisz sprawdzać tutaj wszystkiego.
-Wolę być pewny ,że nic złego się nie stanie.
-Przecież ty zawsze znajdziesz rozwiązanie.Jak twoja noga?
-Przeżyje to tylko skręcenie.
-A twoja broń? Hershel nie pozwolił nam nosić spluw
-Hershel nie wie jak się sprawy mają.Nie rozumie pewnych rzeczy.Dla niego sztywni są chorzy i da się ich wyleczyć nie dociera do niego jakie oni stwarzają zagrożenie.Coś jeszcze?
-Skąd masz tą broń? Znalazłeś?-W odpowiedzi dostałam ciszę.-Bo jeśli znalazłeś to musisz mieć ogromnego farta,przeżyłeś, Otisowi się to nie udało,uratowałeś Carla i znalazłeś broń?
-To z naszego arsenału.
-Nie Shane.Ta broń nie należy do nikogo z nas.
-Czy ty i Dale się umówiliście? Wiesz co staruszek zrobił? Zabrał broń i chciał ją ukryć na bagnach.Teraz przychodzisz tutaj ty i męczysz mnie o jakąś broń.Podoba Ci się? Chcesz?-Mężczyzna wyjął broń i chciał mi ją oddać.
-To broń Otisa.-Powiedziałam stanowczo.-Nie popieram tego co zrobił Dale nie powinien zabierać całej broni.Tylko..kim ty jesteś ,żeby go oceniać? Wcisnąłeś jakąś gadkę o bohaterskiej śmierci Otisa podczas gdy to ty go zabiłeś,mierzyłeś do Ricka..
-Dale Ci powiedział co?
-Może Dale a może sama zauważyłam.
-Posłuchaj dziewczynko.-Shane zbliżył się niebezpiecznie blisko mnie.-Powiem Ci to samo co usłyszał twój dużo starszy kolega.-W tym momencie poczułam lufę przystawioną do brzucha.-Skoro byłem w stanie zabić Otisa i mierzyć do najlepszego przyjaciela to pomyśl co jestem w stanie zrobić tobie czy Dale'owi.
-Zastrzelisz mnie? tu? domownicy usłyszą strzał nie będziesz mógł się wytłumaczyć..
-Nie? jeszcze byś się zdziwiła..
-Laura!-Odwróciłam wzrok w stronę Carla ,który biegł w naszą stronę.W tym momencie Shane schował broń.-Chodź! moja mama Cię woła!
-Idę! A ty...jesteś żałosny-Wyszeptałam do mężczyzny i ruszyłam w kierunku dzieciaka.
Okazało się,że to nie było nic ważnego Lori chciała żebym pomogła zmywać naczynia.Taka głupia rzecz ,a bardzo możliwe,że uratowała mi życie.
---------------------------------------------------------------------------------------------
Dni mijały Glenn i Maggie gruchali jak dwa gołąbeczki co bardzo mnie cieszyło.Amber nadal trzymała się w "sojuszu".Ja i Daryl łapaliśmy co raz lepszy kontakt jednocześnie obserwowaliśmy poczynania Shane'a.Nic złego się nie działo szukaliśmy Sophie,dowiedziałam się od Glenna,że Lori jest w ciąży. Próbowałam go wesprzeć bo wiedziałam,że on nie powinien być obarczony taką tajemnicą.Wszystko zaczęło się sypać pewnego ranka.Jak zawsze jedliśmy śniadanie Glenn od jakiegoś czasu chodził jakby połknął coś co miało okropny smak .Na początku myślałam,że spowodowane jest to ciążą Lori i nie byłam gotowa na to co zaraz usłyszę.
-Słuchajcie.-Zaczął.Spojrzałam na niego ,reszta nie była zainteresowana tym co miał do powiedzenia.Widziałam też jak Maggie świdrowała go wzrokiem.-Bo...w stodole są zombie.-Wyrzucił z siebie,a w jego głosie słuchać było ulgę.Zamarliśmy..wpatrując się w chłopaka z niedowierzaniem jakby właśnie wyznał ,że nocą wyrastają mu skrzydła.Pierwszy z szoku otrząsnął się Shane,który pognał w stronę stodoły.Ruszyliśmy zaraz za nim,zajrzeliśmy w szpary.Oni tam na prawdę byli.
-Od jak dawna wiedziałeś?!
-Od..
-Dlaczego nie powiedziałeś od razu ?! Spaliśmy kilka metrów od tych stworów gdyby się wydostali pomyślałeś co mogło się stać?!
-Zejdź z niego!-Stanęłam twarzą w twarz z rozwścieczonym Shane'm
-Nie przeszkadza Ci to?!-Te słowa skierował do Ricka.
-Jesteśmy tu tylko gośćmi. Jeśli Hershel ich tu trzyma ma powody.Porozmawiam z nim może pozwoli na kilka sztuk broni. Shane uśmiechnął się ironicznie po czym wykrzyczał.-Mój wzrok skierowałam na jego kaburę była pusta.Czyżby pozbył się broni Otisa?
-Walczymy o przetrwanie!-Z każdym krzykiem mieszkańcy stodoły mocniej walili w drzwi.
-Ciszej.-Wtrąciła Lori.
-Nie możemy tego zignorować! Zgryźliby nas podczas snu-Dodała Amber
-Ona ma racje a do obroni mieliśmy jedną strzelbę! jedną na całą stodołę sztywnych!-Wtórowała Andrea
-Alb coś z tym zrobimy albo odejdziemy! Przecież mieliśmy jechać do Fort Benning!
-Shane nie możemy tam jechać!
-Jak zwykle Rick i jego problemy.Dlaczego nie możemy tam jechać?!
-Moja córka zaginęła.-Wrzasnęła Carol.Po raz pierwszy słyszałam z jej ust taki krzyk.Ona nie wydała z siebie krzyku takiego jak my wszyscy w jej głosie było słychać ogromny żal.
-Słuchaj.-Brunet podszedł blisko kobiety.-Trzeba brać pod uwagę inną możliwość.
-Nie zostawimy Sophie.-Powiedziałam stanowczo.
-Nie długo ją namierzę znalazłem jej lalkę.
-Dixon właśnie lalkę.Ty w ogóle masz pojęcie o czym mówisz co?! Szukałeś kiedyś zaginionych dzieci? no nie wydaje mi się.Za to ja szukałem.Rick też szukał i może teraz daje wam głupią i złudną nadzieje i nie powie tego bo ma za dobre serce ale ktoś w końcu musi.To małe dziecko !nie ma jej już długo.Nie umie się bronić przed sztywnymi,nie ma co jeść.Jakie są szansę ,że żyje w tym świecie skoro w przy zaginięciu dziecka w świecie nie opanowanym przez zombie liczą się pierwsze dwie doby ! a nawet jeśli jest cień szansy ,że żyje a ty znajdziesz ją wymazany krwią i z naszyjnikiem z uszu to..myślisz,że rzuci ci się na szyje?! ucieknie gdzie pieprz rośnie!
-Jeśli mamy oczyścić stodołę muszę przekonać do tego Hershela.-Rick starał się przemówić Shanowi do rozumu.
-Hershel uważa,że to ludzie.Chorzy ludzie.Jego żona,pasierb.
-Ten facet to wariat!
-Nie są tu od wczoraj i nic nam się nie stało!-Krzyczałam.Zrobiło się zamieszanie każdy krzyczał na każdego,doszło do szarpaniny między Darylem ,a Shanem chciałam ich rozdzielić i dostałam co jeszcze bardziej zdenerwowało Dixona.Koniec końców udało się"opanować sytuację".Rick obiecał porozmawiać z Hershelem.
Siadłam na ławce w naszym"obozie"
-Daj obejrzę cię.-Daryl złapał mnie za podbródek i delikatni uniósł moją głowę do góry bacznie przyglądając się mojemu policzkowi.
-To nic takiego
-Trzeba przemyć i będziesz prawie jak nowa.-Chłopak zniknął gdzieś na chwilę i wrócić z piersiówką oraz gazą.
-Niech zgadnę to Merle'a?
-Tak on pewnie inaczej by to sporzytkował. Będzie szczypać.-Poczułam pieczenie na moim policzku,które zaraz minęło.
-Merle po raz kolejny kogoś ratuje.T-Dog do tej pory cieszy się ,że twój brat złapał rzeżączkę.-Uśmiechnęłam się lekko.-Jest źle co nie?
-Z twoim polikiem? Nie..
-Z tą całą sytuacją.Dziewczynki nie ma Shane szaleje.Jeśli nie odpuści Hershel nas wyrzuci.
-Jeśli tak będzie poradzimy sobie. Zrobię wypad kilku dniowy i nie wrócę bez Sophie.
-Nie rozumiesz..nie możemy stąd wyjechać
-Ej przestań.Głowa do góry znajdziemy jakieś fajne miejsce
-Lori jest w ciąży.
-Co? skąd wiesz? Rick wie?
-Nie jestem pewna czy wie.Może już mu powiedziała.Od Glenna,później ona mi to potwierdziła.
-O stodole też wiedziałaś?
-Nie..gdybym wiedziała powiedziałabym Tobie albo Rickowi.Zrobiłabym to tak,żeby Shane się nie dowiedział.
Rick wrócił razem z pozostałymi do mnie i Daryla. Zapytał czy jestem cała na co ja odpowiedziałam twierdząco.Oznajmił nam,że Hershel kazał nam trzymać się z dala od stodoły i jeśli chcemy zostać to na jego warunkach.Nie mieliśmy wyboru musieliśmy się zgodzić.
Nastał wieczór a ja chodziłam po farmie bez celu dołączył do mnie Daryl pod pretekstem "jakby za dużo zombie pojawiło się na horyzoncie"
-Shane pilnuje stodoły.
-Widziałam. Hershel jest wściekły.Mieliśmy się nie zbliżać do stodoły a ten stoi tam...z bronią.Mówię Ci,że wylecimy stąd.My dalibyśmy radę jak już znajdziemy Sophie ale Lori? przecież nie może rodzić i uciekać jednocześnie.
-Może to jego plan.Chce zrobić wszystko,żeby nas stąd wykopali.
-Nie wie ,że Lori jest w ciąży?
-Pewnie nie.Chociaż powinien wiedzieć w końcu to jego dzieciak.
-Daryl-Uderzyłam chłopaka lekko w ramię.
-No co? ja tylko stwierdzam fakty.
-Nie musiałeś tak jawnie o tym opowiadać.
-A kto usłyszy? Nawet jak gdzieś są sztywni to raczej nie powiedzą nie?
-A skąd wiesz? może ewoluują i będą mówi,tańczyć,biegać...
-Wolałbym,żeby zostali tacy ślamazarni.Nie uśmiecha mi się uciekać przed umiejącym biegać stadem...
Rick podszedł do swojego przyjaciela.Rozmawiali dość głośno więc byliśmy w stanie wszystko usłyszeć.
-Jak będzie?
-Negocjujemy.-Odpowiedział Szeryf.Nie powinniśmy podsłuchiwać jednak coś usilnie kazało nam to robić.
-Czas ucieka.
-Stodoła jest zabezpieczona.DO dziś nawet o niej nie wiedzieliśmy.
-Ale już wiemy.Jest w niej ponad tuzin zombie na rzut od naszego obozu.Albo ją oczyścimy albo odejdziemy.Musimy nosić broń.
-Nie tutaj.
-Musimy się zabezpieczyć! albo stąd zwiewać tu nie jest bezpiecznie!
-Lori jest w ciąży.-Wykrzyczał Rick.Stwierdziliśmy ,że powinniśmy się zwijać.Lepiej,żeby rozwiązali to sami...

ApokalipsaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz