Więzienie

370 16 0
                                    


  Ucieczka z Atlanty to pikuś przy tym, co działo się tej zimy. Nigdzie nie zagrzewaliśmy miejsca, uciekaliśmy,jedliśmy różne dziwne rzeczy zaczynając od jakichś korzeni kończąc na każdym żywym zwierzęciu, na jakie się natknęliśmy sowy, szopy, wiewiórki wszystko, co fartem zobaczyliśmy. Mimo wszystko większość zimy głodowaliśmy jedyną dobrą rzeczą było to, że mrozy spowolniły sztywnych.
Brzuch Lori był już spory, czas nas gonił przecież ona nie mogła rodzić podczas ucieczki przed zagrożeniami. Dodatkowo Amber zachorowała to była tylko albo, aż tylko angina. W normalnym świecie dostałaby jakieś leki wyleżała to i byłaby zdrowa, ale w tych warunkach miała dwa wyjścia albo wyzdrowieje, albo tego nie przeżyje. Wszystkie te sytuacje sprawiły, że chyba oddaliliśmy się od siebie tak mi się wydawało. Czas naglił, bo Lori lada moment mogła urodzić, przez chorobę Amber musiałam nosić ją na plecach dosłownie i w przenośni. Tak zleciała zima.

Tego dnia pozwoliliśmy sobie na odpoczynek siedzieliśmy w ciszy. Nawet nie wiem, kiedy Daryl i Rick zniknęli.

-Tak, źle to jeszcze nie było-Glenn przerwał ciszę.

-Nie chce być złym prorokiem, ale wiesz jak to jest wydaje nam się, że sytuacja jest fatalna, a za chwile okazuje się, że jest jeszcze gorzej.

-Jest plus Amber.-Uśmiechnęłam się do niej.-Przynajmniej wyzdrowiałaś.-Spojrzałam na Lori była zmęczona, a w jej oczach widać było zmartwienie. Wiem, że nie chodziło tylko o poród od czasu ucieczki z farmy i wyznaniu przez Ricka, że zabił Shane'a coś między nimi się popsuło. Prawie wcale nie rozmawiali niby Lori próbowała zagadać, ale Rick ją zbywał nie wyglądało to dobrze tym bardziej że lada moment miała urodzić jego dziecko. Dobra może nie jego wszyscy wiedzieli, że to nie Grimes jest ojcem. Prawdziwy tatuś nie żył..

-Stoisz na straży.-Rick zwrócił się do Carla, a ten tylko pokiwał głową. My rozłożyliśmy mapę na jednym z samochodów.

-Nie mamy dokąd pójść.-Zauważyłam.

-Tak. Kiedy tylko dwa stada się spotkają odetną nam drogę.-Dodała Maggie.

-Było ich ze 150 albo i więcej.

-Daryl ma rację..

-Dobrze Laura, ale to było tydzień temu. Teraz może ich być jeszcze więcej.-Spojrzałam ze smutkiem w oczach na Glenna.

-A może rzeka ich spowolniła.-Hershel palcem wskazał ową rzekę.

-Jeśli się pospieszymy może się przedrzemy.

-Jeśli się połączą mogą pójść w tą stronę.-T-Dog zrobił kółko na mapie wskazującym palcem.

-A jakbyśmy wrócili na 27?-Rick spojrzał się na mnie.-Pojedziemy do Green Veel.

-Całą zimę jeździliśmy w kółko.

-Ona ma racje.

-Wiem, ale nie możemy się ciągle przenosić. Potrzebujemy stałego miejsca.

-Dobra. Skoczymy tylko do wąwozu po wodę.-T-Dog udał się tam z Glennem i Amber. Ja zostałam z Lori, a Rick i Daryl udali się w poszukiwaniu..czegoś..

-Słuchajcie musimy wam coś pokazać.-W głosie Daryla słychać było ekscytacje. Nie pamiętam, kiedy ostatnio i czy w ogóle słyszałam coś takiego z jego ust. Poszliśmy za nim trochę zrezygnowani. Nie ma się co dziwić całą zimę mieliśmy nadzieję, że znaleźliśmy schronienie a kończyło się na tym, że musieliśmy zwiewać. Pakować się do kolejnych aut, które chciały ruszyć albo biec na pieszo. W tym wszystkim zaimponował mi Carl nie był już małym dzieckiem wyrósł i zmężniał. Dixon stanął obok Ricka i wskazał palcem przed siebie. Spojrzeliśmy w tamtą stronę, a naszym oczom ukazało się więzienie. Atmosfera momentalnie stała się lżejsza jakby ktoś zdjął z naszych barków jakiś niewidzialny ciężar. Co prawda kręcili się tam sztywni, ale byliśmy tak zdeterminowani, że postanowiliśmy odebrać im to miejsce.

Rick przeciął siatkę, a my go osłanialiśmy. Weszliśmy przez dziurę na teren więzienia, zatkaliśmy dziurę związując na niej kabel, który znaleźliśmy. Plan był w miarę prosty Glenn Maggie, T-Dog i Beth mieli ściągać sztywnych do siatki i tam ich załatwiać.Daryl i ja mieliśmy biec na wierze Carol i Amber, którym strzelanie coraz lepiej wychodziło miały strzelać do sztywnych, którzy nie mają zamiaru podejść do siatki.Hershel i Carl mieli zająć drugą wierzę, a Rick miał biec do bramy.

-Nie spieszcie się.-Powiedział do Amber i Carol.

Wdrążyliśmy plan w życie. Jedni zaczęli walić w siatkę i robić jak najwięcej hałas, żeby zainteresować sobą sztywnych. Ja z Darylem wbiegłam na wierze, Rick biegł do bramy. Usłyszałam trzask, jedna z kul odbiła się od barierki tuż przy mnie.

-Przepraaaszam!-Krzyknęła Amber. Pokazałam jej kciuk w górę.

-Jak tak będzie celować to skończymy, jak sztywni..

-Każdemu się zdarza.-Wystrzeliłam powalając sztywnego, który znajdował się z prawej strony szeryfa,Daryl położył tego z lewej. Wszyscy byliśmy tak zdeterminowani, że dołożyliśmy wszelkich starań. Udało się Rick dostał się do bramy zamknął ją i wdrapał się na kolejną wierze. Strzelaliśmy tak długo, aż sztywni padli.

Zeszliśmy na dół. Uradowani, że nam się udało. Pochwaliłam Amber, że dobrze jej poszło, a ona jeszcze raz mnie przeprosiła.

-Dobrze się czujesz?-Zapytałam Lori.

-Nigdy nie czułam się tak wspaniale.

-Od ucieczki z farmy nie mieliśmy tle miejsca.-Co prawda nie weszliśmy do więzienia, ale plac ogrodzony siatką był i tak spełnieniem moich marzeń. Cieszyliśmy się jak małe dzieci.

--------------------------------------------

Wieczór

Siedzieliśmy przy ognisku wcinając mięso nieznanego mi pochodzenia. Podejrzewałam, że Daryl coś upolował nie byłam pewna i nie bardzo mnie to interesowało.

-To, co po świrujesz z Darylem?-Amber ciężko usiadła na ziemi, a jej słowa zwróciły uwagę reszty siedzących przy ognisku. Przy okazji przerwała rozmowę Beth i Lori. Młoda twierdziła, że to dobre miejsce, żeby urodzić chciałam to potwierdzić niestety nie było mi to dane.

-Słucham?-Poczułam się zmieszana, a kawałek mięsa utknął mi w gardle.

-Nie słucham tylko odpowiedz. Carol chce z nim świrować!-Krzyknęła dziewczyna.

-Ja tylko żartuje!-Usłyszeliśmy w odpowiedzi. Oczy reszty grupy nadal były skierowane na mnie.

-On chyba nic nie jadł. Zanieś mu to.-Glenn wcisnął mi w rękę miskę z jedzeniem. Chyba próbował wybrnąć za mnie z tej sytuacji.

-Potwierdzam nie jadł.-Dodała Carol siadając obok Lori.

-Idę.

-Z nim świrować?! Jak coś to Beth zaśpiewa i was zagłuszy.

-Amber zabije cię.

-Beth weź coś zaśpiewaj niech się nie czują skrępowani, że podsłuchujemy!

Beth śpiewała wiem, że to było specjalnie i co im z tym świrowaniem przecież prawie całą zimę nie rozmawiałam z Darylem, a już na pewno nie było żadnego romansu. Zwyczajnie nie było na to czasu.

-Trzymaj-Podałam mu miskę.

-Dzięki. Mały Shane dużo je co?

-Przestań, bo usłyszą.

-Kto? Przecież Beth śpiewa, a my mieliśmy świrować.-Kusznik uśmiechnął się szeroko, a ja odpowiedziałam tym samym.-Trzymaj.-Mężczyzna wyjął paczkę papierosów i poczęstował mnie.

-Skąd masz?

-Jeden ze sztywnych miał. Prawie cała musiał kupić nie długo przed zarażeniem. Obiecałem, że oddam.-Oboje wybuchnęliśmy śmiechem na wspomnienie jednej z sytuacji. Przy, którejś ucieczce z domu Daryl wpadł na mnie, ja wywinęłam orła na śnieg, a paczka z fajkami wylądowała w zaspie.

-Palacze! Chodźcie!-"Sielankowy" nastrój przerwała Maggie.-Poszliśmy w ich stronę.-Beth zedrze głos przez was.

-Nie chcę przerywać tej miłej atmosfery.-Rick zaczął z jakimś dziwnym wyrzutem w głosie.-Wiem, że wszyscy jesteście zmęczeni, ale muszę was prosić o jeden mały, maleńki wysiłek. To więzienie jest dla nas szansą jest ogrodzenie, są mury. Chciałbym, żebyśmy jutro z samego rana oczyścili spacerniak i chociaż jeden blok. Przy bramach ustawimy samochody. Tam jest stołówka na pewno jest jedzenie,są lekarstwa broń też tu mają. Sądzę, że więzienie dość szybko upadło i jest szansa, że zapasy są prawie nietknięte. Jesteście ze mną?

-Tak.-Zabrzmieliśmy jak jeden mąż.

Tej nocy spało mi się dobrze pomimo sztywnych za siatką. Nad ranem bardzo wcześnie przystąpiliśmy oczyszczania więzienia.

-Dajesz radę?

-Tak Rick jest dobrze.-Trzymaliśmy szyk byliśmy ustawieni plecami do siebie tworząc coś na wzór okręgu. Glenn,Maggie Ja Rick, Daryl i T-Dog. Reszta zwabiała sztywnych do ogrodzenia i tam ich załatwiała. Jeden za drugim powoli, po kolei. Z jednymi szło łatwiej, gdyż ich czaszki były strasznie przegniłe co świadczyło, że już długo są w tej postaci. Z innymi szło gorzej w większości byli to cywile, którzy musieli przemienić się nie tak dawno. Musieliśmy używać maczet i noży nie mogliśmy strzelać, żeby nie ściągnąć ich więcej. T-Dog dostrzegł, że jedna z bram jest otwarta, a to tłumaczyło obecność zombie z zewnątrz. Rick zamykał bramę. Nas powitali sztywni w kaskach i kamizelkach kuloodpornych.

-Na prawdę?-Próbowałam uśmiercić szkaradę, ale na marne jedyne co uzyskałam to leżenie na ziemi i szarpanie się z paskudą. Słyszałam okrzyk radości Maggie, zaraz po tym szkarada leżała martwa.

-Musisz unieść kask-Dziewczyna podała mi dłoń, Rick zamknął bramę, a my dokończyliśmy dzieło. Oczyściliśmy podwórko i weszliśmy do środka. Panował tam mrok, zaduch i lekki odór, który dało się wytrzymać. Byłam pewna to nasze miejsce. Przeszukaliśmy otoczenie. Rick znalazł kluczę i ruszyliśmy dalej otwierając po kolei drzwi. Panował tutaj bałagan leżały ciała, wszędzie były plamy krwi. Przeszukiwaliśmy cele niektóre były „zamieszkałe", lecz szybko sobie z tym poradziliśmy. Po wyniesieniu i spaleniu ciał oraz upewnieniu się, że blok C jest czysty wprowadziliśmy pozostałych. Zajęłam jedną z cel z Amber. Byłam cała wymazana krwią nie wiedziałam, czy jest moja, czy jest sztywnych. Ściągnęłam coś, co kiedyś było bluzą.

-Zawaliłaś taką bluzę ze sklepu i co?-Amber usiadła obok mnie.

-I widzisz co z niej zostało.

-Idę sprawdzić, czy komuś coś pomóc powiem, żeby ktoś ci przyniósł wodę musisz się umyć chociaż trochę, bo wyglądasz jakbyś zamierzała wygrać konkurs na najlepszy kostium Halloweenowy.

-Sądzisz, że wyglądasz lepiej?

-Laura ja wyglądam jak kwiat róży.

-Pf..chyba po burzy-Rzuciłam w koleżankę bluzą. Zdjęłam z siebie jeszcze koszulkę, która wcale nie była czystsza, a już miałam nadzieję, że nie jest jak źle. Mięśnie strasznie mnie bolały byłam wyczerpana, cała w strupach albo krwawiących mniejszych i większych ranach, które znalazły się na mnie nie wiem skąd.

Położyłam się na łóżku w oczekiwaniu, aż Amber załatwi jakąś wodę, mokrą ścierę albo cokolwiek czym mogłabym zmyć zasychającą już krew. Przymknęłam oczy, słyszałam w międzyczasie, że chłopaki znaleźli granaty, broń, wodę nie była czysta, ale umyć się można było. Chciałam wstać na prawdę, ale nie miałam siły liczyłam na to, że ktoś przyniesie mi szmatkę. Na próżno.

Nie dali mi odpocząć Carol przyszła do mnie powiedziała, że Rick mnie potrzebuje musiałam się ubrać i pomóc. Zostałam wybrana do pomocy w oczyszczaniu dalszej części więzienia. Nie miałam na to ochoty, ale nie chciałam rżnąć księżniczki. Przemierzaliśmy ciemne korytarze oświecając je latarkami, które razem z bronią znaleźli chłopcy. Tworzyliśmy szyk i zabijaliśmy sztywnych. Glenn malował sprayem na ścianach strzałki, bo naprawdę łatwo było się tutaj zgubić. Trafiliśmy na sporą grupę przebrzydłych szwędaczy zmuszeni byliśmy uciekać. W popłochu zgubiliśmy Glenna i Maggie. Schowaliśmy się i nasłuchiwaliśmy.

-Daryl.. Tato.-Usłyszałam szept.

-Maggie?

-Laura?

-Tak gdzie jesteście?.-Wystawiłam głowę za drzwi. Nawoływałyśmy się do czasu, aż na siebie wlazłyśmy dosłownie. Zderzyłyśmy się plecami dobrze, że najpierw spojrzałyśmy na siebie, a nie wyciągnęłyśmy broń, bo byłoby źle. Szliśmy po cichu jeden za drugim staraliśmy się ominąć tę grupę sztywnych, przez których zmuszeni byliśmy uciekać.Hershel szedł przede mną minął sztywnego byłam pewna, że stwór się nie ruszy, ale bardzo się myliłam. W mgnieniu oka pan Green leżał na ziemi trzymany przez zgniłe łapy zombie, jego zęby wbiły się w jego nogę. Zabiłam to coś,Maggie zalała się łzami Rick i Glenn podnieśli Hershela wpadliśmy do jakiegoś pomieszczenia T-Dog zabarykadował czymś drzwi.

-Ratuj go!-Wrzasnęła Maggie.

-Rick musisz odrąbać mu nogę!-Zacisnęłam pasek nad kolanem poszkodowanego, a szeryf zrobił to, co kazałam. Nie wiedziałam, czy to pomoże, ale innego sposobu nie było.

-Schyl się.-Wyszeptał Daryl, kiedy było po wszystkim. Wycelował, a ja dostrzegłam 5 więźniów.

-Co wy robicie?-Zapytał jeden z nich.-Weźcie go do lekarza albo coś.-Serio? Lekarz? Oni stracili kontakt z rzeczywistością czy co? Na odpowiedź musiałam jednak poczekać. Wzięliśmy stół na kółkach położyliśmy na nim Hershela.Daryl pilnował, żeby więźniowie się nie ruszyli. Zamknęliśmy za sobą drzwi i udaliśmy się do cel. Położyliśmy pana Greena na łóżku był nieprzytomny.

-Laura zajmij się nim.-Rozkazał Rick.

-Ale ja..

-Dasz radę-Daryl ścisnął moją dłoń, po czym udał się za Rickiem. Musiałam się zebrać w sobie przypomnieć wszystko, czego uczyłam się na studiach i czego nauczył mnie Hershel.

-Carol czyste prześcieradła!.-Powiedziałam siadając przy poszkodowanym.

-Mam to..-Lori wręczyła mi kajdanki..

-Dziewczyny..musimy.-Spojrzałam na siostry przytulające się do siebie.-Przykułam jego rękę do łóżka. Carol w tym czasie przybiegła z prześcieradłami. Uciskałam ranę. Prześcieradła szybko nasiąkały krwią.

-Wyjdzie z tego? Może ranę trzeba przypalić.

-Szok go zabije.-Odpowiedziałam biorąc od Carol kolejne prześcieradło.

-Przyniosłem to.-W celi pojawił się Carl z lekami i bandażami.

-Skąd to masz?

-Przyniosłem z jednego bloku załatwiłem kilku sztywnych..

-Carl to niebezpieczne.

-Pomogłem mu a ty nie doceniasz!

-Nie mów tak do mamy.-Beth musiała urazić ego Carla, bo obrażony odwrócił się na pięcie. Podałam Hershelowi leki i opatrzyłam ranę, pozostało tylko czekać...

ApokalipsaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz