Odór zwiastujący śmierć

293 10 0
                                    


  -Zajebiście! W końcu!- Obudził mnie podekscytowany głos Abrahama. Muszę przyznać, że działa lepiej od budzika.

-Co?-Przetarłam oczy, spojrzałam na Daryla i dotarło do mnie, że w naszym pokoju znajduje się rudowłosy,a my jesteśmy nadzy.

-Ubierzcie się Rick was woła.-Wyszedł szybko. Słyszałam kilka okrzyków radości za zamkniętymi drzwiami. Ubraliśmy się dość szybko i wyszliśmy na zewnątrz. Wszyscy się na mnie gapili wiedziałam już, że Abe musiał powiedzieć co zobaczył.

Połowa ludzi ze Wzgórza i Królestwa wróciła do swoich osad, inni zostali, żeby pomóc nam rozwiązać problem ze sztywnymi w wąwozie.

-Wszyscy są skupieni?-Rick spojrzał na mnie.

-Są.-Burknęłam. Widziałam delikatny uśmiech na twarzy szeryfa.

Udaliśmy się do wąwozu, zastawiliśmy ewentualną drogę ucieczki samochodami. Rick omawiał co zrobić dalej, bo przecież nie mogą siedzieć tam w nieskończoność. Ja dowodziłam grupą, która miała stawiać samochody,oraz blachy tak, żeby odciąć drogę sztywnym. Wzięłam ludzi i ruszyliśmy do roboty. W międzyczasie dowiedziałam się,że plan został przyspieszony, gdyż te stwory przedarły się przez samochody i lezą prosto na Alexandrie.

Wszyscy pracowali chętnie, a ja im pomagałam. Słońce dawało się we znaki, ale każdy chciał skończyć powierzone mu zadanie.

-Laura jesteś?-Usłyszałam głos Ricka.

-Jestem.

-Abraham, Daryl i Shasha wyruszyli.-Mieli odciągnąć sztywnych. Było ich tak wiele,że gdyby postanowiły nie zmienić kierunku drogi zmietliby naszą osadę z powierzchni ziemi.

-Okej. Ludzie słuchajcie! Ruchy, Ruchy to nie ma ładnie wyglądać tylko działać! -Podeszłam do jednego z autobusu, komuś udało się go odpalić. Ustawiłam go w odpowiednim kierunku. Pomagałam ustawiać i montować blachy, zabijałam też sztywnych, którzy się tutaj zaplątali.

Pod wieczór skończyliśmy robotę i wróciliśmy do Alexandri. Zdziwiło mnie, że księżulek gdzieś zniknął. Nawet nie pomagał, a szkoda każde ręce do pracy by się przydały. Pomyślałam, że może potrzebował rozmowy z Bogiem albo coś i tak mu zostało.

Kilka dni później

Siedzieliśmy z Rickiem, Carlem, Darylem, Michonne Judith,Ronem i jego bratem. Omawialiśmy co dalej, musieliśmy zaatakować Negana dość szybko, żeby nie zdążył wymyślić innego planu.

-O proszę.-Spojrzałam na Gabriella,który wszedł do domu.-Gdzieś był?

-Budowałem Kościół.-Ten człowiek mnie irytuje, każdy chce chronić osadę przed sztywnymi, zapierdala jak osioł, a ten kościół sobie buduje.

-Na prawdę? Kościół?-Pokiwałam głową z dezaprobatą.

-Skoro robicie pogrzeby to myślę, że kościół też się przyda.

Znów naszła mnie myśl. Często mnie nachodziła, a wtedy odcinałam się od rozmów. Dotyczyła Amber. Coś mówiło mi, że powinnam ją znaleźć. Dodatkowo rozmowa z Carlem namieszała mi w głowie. Chciałam,żeby Negan umierał długo i bardzo boleśnie. Nie chciałam zawieść młodego, ale musiałam podążać za głosem mojego serca.
Chciałam chwili spokoju więc wyszłam przed dom,patrzyłam w spokojne niebo. Usłyszałam jakieś trzeszczenie dobiegające z krzaków.

-No tak.-Podniosłam się, pomyślałam,że ktoś zgubił krótkofalówkę i ruszyłam w poszukiwaniu jej.Musiałam wyglądać dziwacznie schylając się pod każdym krzaczkiem i wkładając w nie ręce. Znalazłam urządzenie, próbowałam się połączyć a kimś, kto do nas mówił, ale nie mogłam znaleźć odpowiedniej częstotliwości. Poszłam więc do Ricka, on jako gliniarz bardziej się na tym znał.

-Zrozumiałaś coś?

-Nie. Coś tylko brzęczało ciężko było zrozumieć, chociażby jedno słowo.

-Ktoś musiał zgubić krótkofalówkę podczas budowy.

-Może trzeba komuś pomóc?-Carl zmarszczył brwi, za to Ron ironicznie się uśmiechnął.Przyglądałam się Rickowi jak porusza pokrętłami próbując zrozumieć mówiącą do nas osobę.

-Dlaczego to tak trzeszczy?-Michonne była wyraźnie zdenerwowana.

-Ktoś musi znajdować się daleko. Coś zakłóca sygnał. Jeśli ma kłopoty to niestety nie możemy mu pomóc.

-Słuchajcie.-Do domu wparował zdyszany Aaron.-Ktoś odpalił kilka rac.

-Gdzie?

-Wydaje mi się, że od strony autostrady.

-Autostrady?

-Musimy to sprawdzić. Carl zostajesz tutaj z Judith obudźcie ludzi. Coś jest nie tak.-Wybiegłam z domu, wszczynając alarm.Obudziłam tyle osób ile zdołałam resztą zajął się Spencer. Wsiadłam na motor razem z Darylem ruszyliśmy w stronę wystrzelonych rac widziałam jak Shahsa i Abraham ruszyli za nami.

-Może to Zbawcy?

-Może.-Daryl przyspieszył. Jechaliśmy jakiś czas,rozglądałam się szukając osoby, która mogłaby strzelać racami. Przejeżdżaliśmy obok miejsca, gdzie jeszcze nie dawno stał nasz „płot" chroniący Alexandrię przed hordą umarlaków. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam, że jest rozwalony.

-Rick.-Powiedziałam do urządzenia.-Ktoś rozwalił osłonę, którą budowaliśmy.

-Widzicie kogoś?

-Niestety nie. Bez odbioru. Shasha jesteś?-Powiedziałam po przełączeniu się na inną częstotliwość.

-Tak.Widzimy co się stało jesteśmy zaraz za wami. Raca! Na lewo !-Spojrzałam w tamtym kierunku i rzeczywiście,ktoś ponownie ją wystrzelił.

-Jedziemy tam. Bez odbioru-Daryl skręcił na lewo i dodał gazu. Pędziliśmy na łeb na szyję,zobaczyłam biegnącą postać więc mało myśląc zeskoczyłam z pojazdu i ruszyłam w jej kierunku. Nie wyglądało to jakby uciekała, bo zatrzymała się strzelając kolejny raz. Wymierzyłam do tej osoby.

-Ręce do góry i ani drgnij!-Krzyknęłam. Moim oczom ukazał się Dwight.

-Co ty wyprawiasz! Nie ma czasu!

-O czym ty mówisz?!

-Staram się wam pomóc.

-Co?

-Nic nie rozumiesz? Sztywni idą w waszą stronę.

-Skąd wiesz?- Usłyszałam głośny klakson dobiegający, ze strony Alexandrii.

-Laura co to za dźwięk?-Usłyszałam w krótkofalówce.

-Nie wiem!. Idziesz ze mną. Jeśli to sprawka Zbawców zabije Cię.-Mężczyzna nie stawiał oporu, ruszył posłusznie.

-Co on tu robi?-Z auta wysiadł Abraham.

-Twierdzi, że chce nam pomóc. Niech ktoś wyłączy ten klakson!-Wrzasnęłam do urządzenia.

-Wsiadaj.-Shasha wymierzyła do mężczyzny i wepchnęła go do samochodu. Dołączył do nas Daryl.

-Pojedziemy przez las będzie szybciej. Może uda nam się to wyłączyć. Ściągnijcie ludzi -Wsiadłam w pośpiechu.

Staraliśmy się dotrzeć do miejsca, z którego dochodził odgłos trąbienia. Nie było to łatwę, bo kończyły nam się drogi. Sztywni skutecznie je odcinali.

-Nie damy rady! Nie przeciśniemy się! -Musieliśmy zawrócić,właśnie wtedy klakson ucichł. Wróciliśmy do Alexandri zdezorientowani.

-Wyłączyliście to?-Rick spojrzał na nas.

-To nie my. Sztywnych było zbyt wielu nie dojechaliśmy tam.

-To twoja sprawka ? Czy Negana?-Daryl rzucił się na Dwight;a przyciskając go do ziemi.

-Nie to nie nasza sprawka.

-Więc co tu robisz?-Mężczyzna wyjął nóż i przystawił mu do gardła.

-To na pewno jego wina!-Krzyknęła Tara.

-To sprawka waszej przyjaciółeczki. - Dwight przełknął ślinę.

-Amber? Jest ze Zbawcami?

-Nie jest z nami. Nie wiem z kim jest ! Jechałem do was,żeby was ostrzec Gregory powiedział Neganowi co planujecie!-Daryl podniósł Diwght'a z ziemi.-Wtedy zobaczyłem jak Amber taranuje tamto ogrodzenie! Znalazłem to-Pokazał krótkofalówkę.-Próbowałem wam powiedzieć.Negan się zbroi chce zrównać Alexandrię z powierzchni ziemi! Ta horda wcale nie jest mu na rękę.

-Co się stało?-Deana podbiegła do nas, a my szybko i bez szczegółów opowiedzieliśmy jej o dziwnym zajściu.

-Jeśli to Amber to dlaczego wyłączyła klakson?-Rick spojrzał na mnie tak jakbym to ja była wszystkiemu winna.

-Może to nie ona.

-A kto?

-Skąd mam wiedzieć?

-Stado tu idzie?-Michonne spojrzała na Daryla.

-Nie całe. Ale sporo ich tutaj przylezie.

-Co robimy ? Damy radę ich jakoś odciągnąć?

-Nie ma szans.

-Trzeba było myśleć wcześniej, zanim przyjęliśmy ich do Alexandri!-Spencer wyskoczył jak Filip z konopi.

-Przecież to nie nasza wina!

-A czyja?! Zobacz co się dzieje!

Z kilku wymienionych zdań powstała ogromna awantura. Każdy krzyczał na każdego.Spencer obwiniał Ricka i mnie.Daryl stanął w naszej obronie razem z Michonne. Tara nie przebierała w słowach zwracając się do Zbawcy, który chciał jej wytłumaczyć, że jest po naszej stronie. Ja za to darłam się na Dwight'a i Spencera.

Wrzawę przerwał huk jakby ktoś wystrzelił z granatnika. Był tak silny, że zatrzęsła się pod nam ziemia.

-Ludzie! Ej!-Dwight wskazał na ogromna wierze stojącą przy płocie Alexandri, a ta stanęła w płomieniach i runęła na ziemię powalając ogrodzenie. Trupy lazły przed siebie, jedne zaczęły się palić i upadać inne po nich szły. Znów poczułam ten odór, który zwiastował śmierć.

-Do domów!-Rzuciliśmy się do biegu.Wystrzeliwując tyle trupów ile zdołaliśmy. Krzyczeliśmy do ludzi,żeby gasili światło i chowali się w domach. Nasze krzyki mieszały się z charczeniem nieumarłych.

-Masz.-Podałam Dwight'owi broń. Wiedziałam, że Rickowi się to nie spodoba, ale będzie mógł mnie opieprzyć po wszystkim. Widziałam jak wdzierają się do domów, słyszałam krzyki,tych, którzy stawali się posiłkiem sztywnych. Wpadliśmy do domu, w którym wcześniej siedzieliśmy. Zaczęliśmy barykadować drzwi i okna.

-Dlaczego zmieniłeś front?-Spojrzałam na zbawcę, który pomagał mi przystawić szafę do okna.

-Sherry pomogła wam uciec. Później sama uciekła napisała do mnie krótki list. Dotarło coś do mnie i wiedziałem, że muszę wam pomóc.

-Jak wyjaśnisz swoje zniknięcie?

-Pojechałem jej szukać tak? Powiem, że ją dopadli sztywni,a mi odcięli drogę.

-Jeśli to Amber to skąd miała taką broń? - Wtrącił Rick.

-Zabrała nam, albo Neganowi, albo komuś innemu. Jesteś pewien,że nie jest ze Zbawcami?

-Na pewno.

-Musimy mieć plan. Gdzie Tara?-Rozejrzałam się po pomieszczeniu i dotarło do mnie, że jej nie ma.

-Chyba pobiegła do Dennis.

-Jak stąd wyjdziemy? Bo przecież musimy jakoś wyjść.

-Weźcie prześcieradła-Zarządził szeryf.-Musimy złapać jednego ewentualnie dwóch i wymażemy się ich flakami.-Widziałam minę Rona mówiącą „zaraz rzygnę"

-Jak mamy ich tu wciągnąć?-Spojrzałam na towarzyszy. Widziałam, że obserwują Dwight'a.

-Piwnica.-Michonne pokazała na otwór znajdujący się w podłodze.-Wciągniemy jednego przez okno. Powinno się udać najwyżej się rozpadnie. Mój wzrok skierowałam na Sama był to młodszy brat Rona. Dzieciak był blady i trząsł się ze strachu mamrocząc „potwory" „zjedzą mnie". Podeszłam do niego i przykucnęłam przy nim.

-Nic Ci się nie stanie jasne? Musisz tylko wyobrazić sobie,że to taka gra. Masz być cichutko jak myszka. Przebierzemy się za nich jak na Halloween. Przebierałeś się kiedyś?

-Raz. Byłem piratem. - Widziałam jak jego nogi trzęsą się niczym galareta.

-No to teraz będziesz takim trochę innym piratem.-Spojrzałam na Daryla.Wiedział co chcę mu przekazać.Jeśli mamy stąd wyjść ten dzieciak nie może spanikować, a nie było to proste, bo już ledwo się trzymał. Carl przyniósł prześcieradła, a Michonne wróciła ze sztywnym. Zagadywałam Sama, kiedy Rick wyjmował wnętrzności z umarlaka.

-Jaki mamy plan?

-Spróbujemy się przedrzeć do aut. Ty i Michonne pojedziecie na zachód,a my na wchód. Podpalcie auta,spróbujemy ich rozproszyć.

-A co z nim?-Wskazałam na Dwight'a.

-Pojedzie z nami.

-Zaprowadzę ją do kościoła.-Ksiądz wskazał na Judith, a Rick przytaknął.-Będę jest strzegł nic jej się nie stanie.

-Carl zaprowadzisz Rona i Sama do Dennis. Będziecie tam bezpieczni.

-Jasne.

Wymazani flakami sztywnego wyszliśmy na ulicę Alexandri. Szłam z Michonne przed pozostałymi. Spojrzałam w ich stronę czy na pewno idą. Usłyszałam krzyk wiedziałam, że to Sam zaraz potem wystrzał. Trupy zainteresowały się nami. Widziałam,że Rick podnosi z ziemi Carla. Michonne pozbywała się trupów torując drogę, więc pomogłam jej. Niestety Daryl zniknął mi z oczu i nie wiedziałam co się z nim stało. Wpadliśmy do domu gdzie siedziała Dennis i Tara.

-Pomóżcie mu!-Rick położył nieprzytomnego Carla, a ja zobaczyłam ogromną krwawiącą ranę w miejscu jego oka.

-Laura musisz mi pomóc.

-Jasne już!-Wbiłam wenflon w jego rękę. Widziałam jak Rick wychodzi na ulicę, a za nim Michonne,później Tara.Chciałam iść, ale musiałam zostać i pomóc. Podałam mu odpowiednie leki i znieczulenie, po czym przeszłyśmy do operowania.-Carl, jeśli mnie słyszysz to masz z tego wyjść rozumiesz?.  

ApokalipsaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz