" Całkiem przyjemnie"

347 15 0
                                    


  W następnym dniu okazało się, że mamy niespodziewanego gościa, którego nie przywitaliśmy zbyt ciepło. Wszystko spowodowane było tym, że kochaś Andrei chciał nakarmić nami zombie. Rick przeszukał ją, upewnił się, że jest sama dopiero wtedy mogła wejść na blok. Wszyscy, którzy znali ją wcześniej zmienili do niej nastawienie. Ja również nie umiałam już patrzeć na nią tak jak kiedyś. Nie była już tą nadąsaną, załamaną, ale pomocną dziewczyną. Było w niej coś innego nie umiałam powiedzieć co dokładnie. Szła wyprostowana, pewna siebie. Wydawało się to dla mnie dziwne biorąc pod uwagę, że trzyma teraz z wrogiem.

-Gdzie Lori?-Nikt nic nie powiedział jedynie pokręciliśmy głowami.-A Shane?

-Chciał zabić Ricka.-Carol powiedziała to oschle.

-Więc Rick zabił jego.-Dodała Amber.

-Shane kochał Ricka.

-Kochał Lori.-Wytłumaczyłam.

Później wcale nie było milej wytłumaczyliśmy jej co zrobił Gubernator później Andrea uznała, że zorganizuje spotkanie Ricka z nim miała nadzieje, że się dogadają. Dostała od nas samochód, czekałam, aż będzie gotowa odjechać, żeby otworzyć jej bramę. Jeszce chwile gadała z Michonne, po czym opuściła więzienie.

Jej zachowanie trochę mnie zirytowało. Jej chłoptaś o mało nas nie zabił, a ona, zamiast wrócić i rozwalić mu łeb organizuje jakieś spotkania? Jeśli to będzie wyglądało w ten sposób na pewno nie dojdziemy do porozumienia. Michonne i Merle twierdzą, że z Gubernatorem nie da się dogadać. Dlatego nie rozumiem, po co Rick chce z nim rozmawiać.

-Gówno wyjdzie z tej rozmowy.-Merle przechadzał się w tę i z powrotem. -Myślę, że powinniśmy tam pojechać i ich pozabijać.

-Będziemy musieli zabić Andreę.-Michonne spojrzała ze smutkiem w oczach. Podczas wędrówki w lesie musiały się zaprzyjaźnić. Trochę nie rozumiem, dlaczego ona odeszła, a blondyna nie.

-Jest jedną z nas.

-Była.-Sprostowałam słowa Amber.

-Wie, że cię postrzeliłem, bo Gubernator kazał cię ścigać?

-Wie.

-Widzicie. Wasza skurwiała ziomalka nie da tknąć Philipa. Będziecie musieli ją zabić. Jak nie chcecie ja to zrobię. Nie to, że mam coś do niej, ale mi będzie to naj mniej ciążyć.

-Merle. Nikt nikogo nie będzie zabijał.

-Szeryfie z całym szacunkiem, ale pierdolisz jakby fiut utknął ci w imadle.

-Powiedziałem, że nie będziemy ich zabijać. Andrea twierdzi, że możemy porozmawiać więc porozmawiamy.

-Nic z tego nie wyjdzie. Gubernator to popaprany gość. Pamiętam jak znaleźliśmy żołnierza przeżył. Powiedział gdzie stacjonuje garstka jego ludzi wiecie co zrobił? Pojechał tam i pozabijał wszystkich. Wiecie dlaczego? Bo mieli wozy i mnóstwo broni. Nas zabije, bo on musi być jedynym władcą, jaki stąpa po tej ziemi. Tak będzie.

-Idźcie odpocząć. Jutro zobaczymy co powie nam ten cały Gubernator.

Rozeszliśmy się, ale wątpię, żeby ktoś spał. Merle gadał z bratem. Nie do końca wiem o czym, bo mówili strasznie cicho. Powinnam była iść spać ewentualnie próbować zasnąć, oczywiście musiałam podsłuchiwać. Podeszłam bliżej.

-Daryl przejrzyj na oczy. Rick pierdoli od rzeczy.

-Nie będziemy nic kombinować. Co zrobisz jak okaże się, że my zabijemy Gubernatora, a ludzie z jego obstawy ruszą na więzienie?

-Co się przejmujesz. Uratujemy twoją pannę i tę cycatą blondynę.

-A reszta?

-Dzieciaku takie życie.

-Przyjęli cię, po tym, co zrobiłeś. A ty teraz chcesz, żeby zginęli?

-Mówiłem kogo uratujemy i..-Daryl przerwał bratu. Widziałam jak wstaje i idzie w moją stronę. Wbiegłam do celi, w której spał Rick. Nie wiedziałam co zrobić więc zaczęłam rozmawiać. Jak idiotka udawałam, że rozmawiam z szeryfem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że on spał. Kamień spadł mi z serca, gdy zobaczyłam, że ominął celę Ricka. Wyszłam więc z niej i udałam się do Amber.

Rick zaczął rozdzielać zadania i mówić kto ma z nim jechać na spotkanie stanęło na mnie Darylu, Hershelu i Amber. Przygotowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę.

Spotkanie odbywało się w jakimś opuszczonym magazynie albo czymś podobnym. Nasz przywódca razem z Gubernatorem weszli do środka. My w gotowości trzymaliśmy broń. Zjawił się jeszcze jeden wóz wysiadł z niego chyba żołnierz gubernatora i jakiś gość w okularach. Chcąc nie chcąc musieliśmy być dla siebie mili. Gdyby coś poszło nie tak koniec końców pozabijalibyśmy się.

-Może powinienem tam wejść.-Hershel spojrzał na drzwi do magazynu.

-Gubernator uważa, że powinni rozmawiać w cztery oczy.-Okularnik pisał coś w swoim notesiku.Widziałam jak ten drugi rozbiera Amber wzrokiem. Oby nie okazał się takim samym psycholem jak ich przywódca.

-Coś ty za jeden.-Zapytał Daryl.

-Milton Mamet.-Odpowiedział odrywając się na chwilę od bazgrolenia czegoś.

-Wspaniale przywiózł lokaja.

Brunet, którego uznałam za żołnierza roześmiał się.

-Jestem jego doradcą.-Na te słowa na moich ustach również zagościł uśmiech.

-Niby w jakiej dziedzinie?

-Planowania sztywnych.-Nie wytrzymałam i razem z Amber roześmiałyśmy się głośno. Co najwidoczniej zirytowało Miltona, bo zmienił ton na ostry.-Nie muszę tłumaczyć się pachołkom.

-Uważaj co mówisz.

-Skoro mamy mierzyć do siebie cały dzień to zrób coś dla mnie i przymknij się.

-Sam się zamknij.-Nie powinnam, ale musiałam stanąć w obronie Daryla.

-Oboje wyszczekani. Pewnie jesteście razem co? Czy się mylę? Bo jeśli się mylę to mogę poderwać tą bardziej wyszczekaną?-Na te słowa Daryl podszedł do żołnierza i spojrzał mu głęboko w oczy.

-Dajcie sobie spokój. Jeśli coś pójdzie nie tak i tak rzucimy się sobie do gardeł.

Z budynku wyszła Andrea, a myślałam, że jej tam nie ma.

-I co?

-Nie wiem co wyrzucili mnie.-Dziewczyna siadła zrezygnowana na murku za to Daryl chodził w kółko jakby miał robaki w tyłku.

-Możemy wykorzystać ten czas na przedyskutowanie naszych problemów.-Milton wyglądał naprawdę śmiesznie z tym notesikiem, podczas gdy każde z nas trzymało w ręku broń.

-Szef kazał nam siedzieć cicho.

-Szef? Raczej gubernator.-Powiedziałam równocześnie z Dixonem.

-Wiecie ile to już trwa?-Amber przewróciła oczami.

-Dobrze, że rozmawiają po tym wszystkim. Nikt nie chce wojny.-Wtrącił Milton.

-Nie nazwałbym tego wojną.

-A ja tak nawet to zapisałem.

-Super..siedzimy tu w towarzystwie pisarza i dupka.-Skwitowała Amber.

-Po co to zapisałeś?-Zapytałam.

-Ktoś musi zapisywać wydarzenia to część naszej historii.

-A niby kogo to będzie obchodzić?

-Panno...

-Amber..jestem Amber, a to Laura tak w ogóle.

-Kiedyś ktoś znajdzie lekarstwo na zarazę i chcę, żeby wiedział co się tu działo.

-Ta..a nasze szczątki wykopią archeolodzy-Pokręciłam głową.

-Sądzę, że to ma sens.

-Przeprowadziłem dziesiątki wywiadów.-Milton zbliżył się do Hershela, a my usłyszeliśmy, że mamy towarzystwo. Pobiegliśmy w kierunku sztywnych. Jedna była to kobieta w średniej długości brązowych włosach i koleś ubrany w niebieską..chyba niebieską koszulę.

-Ty pierwszy.-Daryl spojrzał na żołnierza.

-Nie to ty pierwszy..

-Dzieci.-Wbiłam ostrzę w głowę trupa, który wydał ostatnie charczenie i padł na ziemię.

-Ciota.-Koleś zwrócił się do Daryla i kijem baseballowym rozwalił głowę drugiemu sztywnemu. Ta dwójka zaczęła odwalać popisy więc razem z Amber i Andreą stanęłyśmy z boku przyglądając się ich wyczynom. W międzyczasie dowiedziałam się, że ten żołnierz nazywa się Martinez. Dixon strzelił z kuszy trafił jednego w czaszkę, strzała przebiła ją na wylot i utkwiła w szyi następnego umarlaka, gość z brygady gubernatora chciał go uśmiercić, ale kusznik był szybszy i uśmiercił go rzucając nożem. Andrea odeszła z miną mówiącą „idioci". Po pokazie sił Daryl znalazł w kieszeni jednego ze sztywnych papierosy.

-Zobaczcie co mam. Chcecie?

-Wolę miętowe.-Odrzekł Martinez.

-Ja chcę.

-To i ja

Dixon odpalił nam papierosy. Patrzyliśmy na siebie. Sytuacja była naprawdę dziwna. Wydawało mi się, że nikt z nas nie chce wojny, a jednocześnie nie możemy jej zapobiec.

-Powiedziałbym wam, że palenie szkodzi urodzie, ale wy jesteście super ładne. Nie dowiedziałem się, czy jesteście razem? To jakiś trójkąt? Otwarty związek?

-Nikt nie jest w związku.-Byłam miła. Martinez też wydawał się miły i w innych okolicznościach pewnie stworzylibyśmy zgarnął paczkę.

-Służyłeś w wojsku?

-Nie, ale nienawidzę ich za to, co zrobili mojej żonie i synkowi.

-Do bani.-Serio Daryl? Do bani?

-Współczuję Ci-Powiedziałam, bo to całe „do bani" wydało mi się trochę nie na miejscu.

-Dzięki. To ściema prawda?.-Martinez spojrzał na każdego z nas po kolei.-Złożą sobie obietnicę, a jutro wydadzą rozkaz.

-Zdajemy sobie z tego sprawę.-W głosie Amber słychać było zrezygnowanie.-Nie łatwiej byłoby się od razu pozabijać niż odwalać całą tę szopkę?

-Ona ma rację. Tracimy czas..

-Jest was troje ja jestem sam tak chcesz to załatwić?

-Nie o to mi chodziło..z resztą wracajmy już.-udaliśmy się przed magazyn. Andrea stała z dziwną zmieszaną miną, kiedy wsiadaliśmy do samochodów w efekcie i tak wsiadła z gubernatorem i każdy pojechał w swoją stroną.

W więzieniu zauważyłam, że relacja Maggie i Glenna wróciła do normy, bo po ostatnich wydarzeniach nie wiele ze sobą rozmawiali. Natomiast moja relacja z Darylem była żadna. Nie rozmawiałam z nim dłużej niż musiałam. Zauważyłam, że Rick był jakiś dziwny prawie się nie odzywał, zawołał Dixona i poszli gdzieś zostawiając nas z domysłami.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Grupami wyruszyliśmy na poszukiwanie broni i medykamentów. Ja do towarzystwa miałam Amber czasu było nie wiele. Sprawnie przeszukiwałyśmy pomieszczenia. W końcu trafiłyśmy na aptekę weszłyśmy do niej. Chciałyśmy zebrać jak najwięcej i jak najszybciej. To niestety okazało się dla nas zgubne, bo nie zwróciłyśmy uwagi na to, w jakim stanie jest budynek. Podłogi i ściany zawilgotniały, wszystko skrzypiało, śmierdziało tu grzybem.Postawiłam nogę nie w tym miejscu co trzeba usłyszałam trzask i poczułam jak wilgotnieje mi ubranie.

-Amber?

-Jestem. W cholerę ! Jesteśmy w dupie ten szajs zwalił nam się na łeb.-Rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś, czym można by było to podważyć. Łopatka rwała mnie jak cholera, przez wbity drewniany odłamek. Nożami próbowałyśmy wyskrobać dziurę w jednej ze ścian. Robiłyśmy to tak długo, że skóra na naszych dłoniach zamieniła się w jedną wielką ranę.

-Nie mogłybyśmy utknąć w sklepie z kosmetykami albo czymś takim?
-Myślisz o makijażu? Teraz?

-No co? Wolałabym wygrzebywać się spod sterty pudrów, a nie spod tego.

-Amber. Spokojnie wydostaniemy się w końcu.

-Niby jak? Całkiem tu przyjemnie nie ma co. - Powiedziała z irytacją w głosie.


Byłam wściekła, bo zależało nam na czasie, a właśnie go traciłyśmy. Gubernator mógł właśnie w tej chwili rozwalać więzienie, a my, zamiast strzelać do niego siedzimy w wodzie w zawalonym budynku. Jeśli nie przyjdzie jakaś pomoc z zewnątrz to możemy się stąd nie wydostać.

Amber po kilku godzinach zaczęła panikować. Mówiła, że któraś z nas umrze pierwsza i rzuci się na tą drugą. Marnowałam energię na uspokajanie jej, a ona na płacz...

ApokalipsaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz