Rozdział 17 - "Twarda z niej sztuka"

1.8K 88 24
                                    

Kenan:

Nie wiem ile czasu minęło od incydentu z Valentiną. Jest już jasno. Niebo jest pochmurne, a od czasu do czasu zawieje wiatr. Przez to jest jeszcze zimniej. Właśnie wyszliśmy z lasu i idziemy środkiem ulicy. Przez nieliczne budynki mogę się domyślić, że jest to jakaś mała wieś. Większość budowli jest z drewna i są bardzo zniszczone. Znajdują się też jakieś zrobione z cegły. Jest ich mało, ale wyglądają lepiej niż te poprzednie. Niezbyt często ze sobą rozmawiamy. Chyba sprawa z Valentiną zaskoczyła wszystkich.

- Nadia. - szepcze cicho do rosjanki. - Możesz mnie już puścić. - delikatnie się uśmiechnąłem.

Dziewczyna cały czas trzyma mnie za rękę.

- Nie mogę. - odpowiada szybko. - Jeszcze byś mi popełnił samobójstwo i co wtedy? - pyta ze śmiechem.

- Aż tak źle ze mną nie jest. - mówię cicho się śmiejąc.

- Przezorny zawsze ubezpieczony. - oznajmia pewnie.

Głośno wypuściłem powietrze. Mimo wszystko... ten gest jakoś mnie pociesza. Czuje się lepiej jak mam ją obok. Mimowolnie się zaśmiałem, po czym rozejrzałem po ekipie. Jane cicho rozmawia z Loganem i Moniką. Marcus idzie z przodu. Chyba próbuje się bawić w lidera. Ava z Veronicą idą z tyłu. Natomiast Levi niesie na barana swoją córeczke. Widać, że jest mu ciężko, ale mała nie chcę iść sama. Na grzbiet Diablo po ostatnim incydencie na pewno nie wskoczy. Lecz Roxi dalej korzysta z usług wilka. W tym samym czasie jak patrzyłem na piwnooką, demon zatrzymał się i syknął z bólu. Zamknął oczy i po chwili znowu skulił się z cierpienia. Roxi zeszła z jego pleców i pogłaskała go na uspokojenie po głowie.

- Wszystko w porządku? - pyta cicho Nadia.

- Ta mała. - zaśmiał się. - Oberwała w lewi policzek. Nastawiła drugi. - tłumaczy.

- Dobrze, że się nie poddaje i walczy. - komentuje Jane.

- A czy kiedykolwiek widziałaś jak się poddaje? - pyta.

- Chyba nie. - odpowiada po chwili.

- Właśnie. - mówi dumnie i rusza dalej.

Bez czekania poszliśmy za wilkiem. W pewnym momencie zobaczyliśmy starszą panią. Grzebie w ogródku przed jednym z domów. Chyba nas nie zauważyła. Ma siwe włosy i pomarszczoną twarz. Ubrana jest w szary długi płaszcz i podpiera się drewnianą laską.

- Blanca! - krzyknął uradowany wilk.

- Oo! - odwróciła się do nas. - Czy to mój malutki Diablo? - ma lekko zachrypnięty głos.

Diablo zaśmiał się tylko. Po twarzach wszystkich widzę delikatne zdziwienie.

- Co się stało, że taki malutki jesteś? - pyta.

Staruszka chyba w ogóle nas nie zauważyła.

- Taki malutki to nie jestem. - prycha.

- Jesteś malutki, więc się nie kłóć. - zaśmiała się.

- A gdzie Rafael? - zmienia temat Diablo.

- Ten stary pryk jak zwykle w domu siedzi. - mówi pewnie.

Domyślam się, że chodzi o jej męża. Po jej słowach atmosfera się troszkę rozluźniła. Wszyscy się zaśmiali. Blanca złapał za koszyk, który stał obok niej i podała nam do poczętowania się. Ma tam kilka owoców i warzyw. Wzieliśmy kilka z nich.

- W domu mam ciasto jagodowe. Zapraszam. - uśmiechnęła się w taki babciny sposób.

- Spieszymy się. - informuje ją Diablo.

Dzierżycielka Diablo OnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz