Rozdział 12 - "Nikt jej nie pomoże"

2K 96 19
                                    

Kenan:

Bez problemu dotarliśmy do reszty i ruszyliśmy dalej w drogę. Maszerujemy w dobrym nastroju. Roxi opowiedziała mamusi jak to została uratowana przez Veronice. Jane od razu zaczęła zalewać podziękowaniami brunetke.

- Jak już o tym mówimy. - zaczynam i tym samym zwróciłem na siebie uwagę. - Co tam się wydarzyło? Jak to możliwe, że tak szybko się tam znalazłaś? - dopytuje.

- Taka jest moja umiejętność. - wzrusza ramionami. - Potrafię zamienić się miejscami z osobą na którą patrzę. - wytłumaczyła.

Teraz rozumiem. Dość ciekawa umiejętność. Obecnie idę sam z tyłu. Jest to spowodowane tym, że Valentine rozmawia sobie z Nadią. W sumie, to jak tak się na chwilkę zastanowić to dziewczyny są całkiem do siebie podobne. Obie są bardzo ładne, mają długie włosy, są delikatne, a ich ciała są wspaniałe. Od razu przypomniało mi się spotkanie Nadia. Jak na życzenie Larissy poszliśmy ją szukać i znaleźliśmy w kanale. Nie zapomne jak omal mnie nie zabiła scyzorykiem. Od tamtego czasu dziewczyna stała się częścią naszej rodziny. Pamiętam jak bała się mojego dotyku i wszystkich mężczyzn w paczce. Oczywiście jest to uzasadnione jej okropną przeszłością. Nie zaakceptowała kandydata na męża, którego zaproponowała jej babcia. Nie potrafił się z tym pogodzić i nasłał na nią grupe mężczyzn. Nadia była przez nich i tego który ją kochał brutalnie gwałcona. Uratowała ją Larissa i od tamtej pory pali do niej wielką miłością. Nie wiem czemu, ale przypomniał mi się ich pocałunek. Mimo, że ten gest był przypadkowy to bardzo mnie to zaskoczyło. Swoją drogą, Valentine jest inna. Samo spotkanie jej było by dla Nadii rzeczą niemożliwą. Po białowłosej widać delikatność i czystość. Zdziwiłbym się jakby była jeszcze dziewicą. W końcu taka śliczność musiała mieć kogoś wcześniej. To różni je od siebie. Valentine szybko mi zaufała, a Nadia potrzebowała na to z kilka miesięcy. Mimo to, widać jak rosjanka się zmieniła. Stała się odważniejsza, pewniejsza siebie i co najważniejsze, zaczęła ufać mi i Marcusowi. Otworzyła się na nas. Do obu z nich czuje jakieś powiązanie. Chcę je chronić i codziennie widzieć ich uśmiech. Moje rozmyślanie przerwało głośnie westchnięcie. Spojrzałem na źródło, czyli Jane.

- Jak tam kostka? - zaczynam rozmowe.

- Coraz lepiej. - odpowiada mi z uśmiechem.

Widzę jak zerka na Leviego. Postanowiłem się z nią troszkę podroczyć.

- Co uważasz o Levim? - pytam z chytrym uśmiechem.

- Nie wiem o co ci chodzi. - mówi z soczystym rumieńcem.

- Dobrze zrozumiałaś moje pytanie. - prycham. - Uwierz mi. Mam duże doświadczenie z kobietami i widzę kiedy jest coś na rzeczy. - dodaje i skrzyżowałem ręcę.

- Nie każda kobieta jest taka sama. - stwierdza pewnie.

- Ale u każdej zdradzają ją policzki. - odpyskowałem.

Jane nic mi nie odpowiedziała, tylko odeszła oburzona. Zaśmiałem się na ten gest. Szedłem w ciszy przez jakiś czas, aż zaciekawiła mnie jaskinia po mojej prawej stronie. W sumie to nie tylko mnie. Wszyscy zatrzymali się i zaczęli obserwować ją.

- Coś tam jest. - usłyszałem cichy głosik Rose.

Mała zeskoczyła z grzbietu Diablo i szybko skierowała się do jaskini.

- Rose! Czekaj! - krzyczy do niej Roxi i pobiegła za nią.

Zanim zdążyłem do końca zrozumieć co się dzieje, Mutant Niedźwiedzia wyłonił się z głębi. Chcę zaatakować Rose.

- Rose!! - krzyknęła Veronica.

Na szczęście Roxanne była obok. Diablo bardzo szybko skorzystał z jej ciała i odepchnął małą od ataku. Zablokował łape niedźwiedzia jedną rączką. W drugej zaś wyłonił sztylet i schylił się żeby mieć dobry kąt ataku. Wbił broń centralnie w gardło zwierza. Miś wiercił się przez chwilę, po czym upadł martwy. Podbiegliśmy do nich. W między czasie, Diablo wyszedł z ciała Roxi. Zanim dobiegliśmy mocno uderzył z łapy w policzek Rose.

- Zachowałaś sie idiotycznie! Nie możesz bieć do wszystkiego co ładnie świeci! - krzyknął na nią.

Mała złapał się za czerwone miejsce i zaczęła płakać. Veronica jako pierwsza przybiegła do dziewczynki. Mocno ją przytuliła. Po kilku sekundach znaleźliśmy się obok.

- Nie życzę sobię żebyś podnosił rękę, czy tam łape na moją córkę. - po głosie Leviego czuć zdenerwowanie.

- Nie możesz jej tak rozpieszczać. Przyjdzie dzień w którym będzie musiała sobie radzić sama. - stwierdza oschle.

- Rose nigdy nie będzie sama. - odpowiada blondyn i mocno przytula córeczke.

- Nadejdzie taki dzień. Nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś poderżnie ci gardło. - zawarczał. - I wtedy malutka Rose będzie musiała zdać się na siebie. Nikt jej nie pomoże. Nawet kochany tatuś. - mówi pewnie.

- Tak mówisz? A Larissy jakoś nie potrafiłeś uratować. - oznajmia rodzic.

- Larissa jest inna... i mój błąd nie ma tutaj żadnego znaczenia. - odpowiada spokojnie.

- Larissa jest potworem. - wtrąca się cicho Veronica.

- To prawda. - potwierdza. - Ale ja go nie wychowałem. Ja tylko pomogłem jej go ożywić. - dodaje pokazując kły.

Aż mnie ciarki przeszły. Valentine złapała mnie za rękę ze strachu.

- Diablo. - zaczyna cicho Roxi. - Jest mi przykro, że skrzywdziłeś moją przyjaciółke. - mówi smutno.

- I właśnie takim traktowaniem daleko nie zajdziecie. Będziecie tylko głaskane i zabierone od zła, ale kiedyś takie życie się skończy i co wtedy zrobicie? - pyta. - Nic. Będziecie zdane tylko na śmierć. - odpowiada za nas.

- Wystarczy. - delikatnie wtrąciła się Nadia. - Diablo. Nie powinieneś tak reagować. Rose to tylko dziecko i nie jest Larissą. Larissa odpysowałaby ci i nastawiła drugi policzek. - oznajmia spokojnie. - A ty Levi i też Veronica. Nie znacie Larissy, więc nie wypowiadajcie się o niej w taki sposób. - tłumaczy.

Nastała cisza. Objąłem Valentine ramieniem na dodanie otuchy.

- Musimy iść. - przerywa wilk i odwrócił się żeby pójść przodem.

- Dlaczego go bronisz? - pyta po chwili Levi.

- Bo znam go jak i Larisse i wiem, że nie chcą źle. - odpowiada łagodnie. - Może to zabrzmić okropnie, ale zgadzam się z nimi. Głaskanie i mówienie dzieciom, że są bezpieczne nie jest dobre... Bo, nie daj boże, zostaną same i sobie nie poradzą. - wszyscy słuchamy ją z uwagą. - Nie chodzi mi o to żeby miały takie nastawienie jak Larissa, czyli tylko samotność jest dobra, ale żeby wiedziały co się wokół nich dzieje i żeby wiedziały co robić w danej sytuacji. - skończyła.

Znowu zapanowała cisza. W sumie, to zgadzam się z rosjanką. Dzieci muszą wiedzieć, że w takich czasach nie jest bezpiecznie. Bez słowa Levi i Veronica z małą wyszli z jaskini. Spojrzeliśmy na siebie i postąpiliśmy podobnie. Po drodze czekał na nas Diablo. Nic nie powiedział, ale poszedł przed siebie. Idziemy w ciszy. Spojrzałem na Valentine. Mocno trzyma moją dłoń.

- Wszystko gra? - pytam szeptem.

- Po prostu jestem tym wszystkim zszokowana. - odpowiada.

Przybliżyłem się do niej i mocno przytuliłem. Szedłem patrząc na nią przez co się zagapiłem. Wpadłem na Marcusa.

- Sorry. - mówię.

Chłopak mi nie odpowiedział. Spojrzałem pytająco na niego, a potem na miejsce gdzie wszyscy skierowali swój wzrok. Szeroko otworzyłem oczy. Przed nami jest wielki budynek. Jest w barwach szarości i ma powybijane szyby. W wielu miejscach porósł roślinami. Robi się już ciemno, więc chyba tam się prześpimy.

- Co w środku lasu robi tak wielgachny budynek? - pyta mój kumpel.

- To chyba sanatorium. - odezwała się Monika.

- Straszne. - komentuje Roxi.

- Przed Zarazą taki budynek w środku lasu był uznawany za miejsce wypoczynku, a teraz... to coś strasznego. - zaśmiał się Diablo i zaczął iść w stronę budynku.

Nie mamy wyjścia. Musimy tam przenocować. Może nie będzie, aż tak źle.

Dzierżycielka Diablo OnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz