Kenan:
Następnego dnia, po zjedzonym śniadaniu ruszyliśmy dalej w drogę. Pogoda jest całkiem ładna. Jest ciepło, ale od czasu do czasu zawieje chłodny wiatr. Dzięki temu nie jest duszno, a to wielki plus. Jeśli o nas chodzi to jesteśmy w dobrym nastroju. Kiran szybko zaprzyjaźnił się z wszystkimi, a nam to nie przeszkada. Wręcz przeciwnie! Wydaje mi się, że potrzebowaliśmy nowej znajomości żeby polepszył nam się humor po stracie Larissy. To nie oznacza, że o niej zapomnieliśmy, ale już zaczynamy przyzwyczajać się i akceptować los. Weszliśmy bardziej w głąb miasta z nadzieją, że znajdziemy przyjaciół Kirana. Chłopak nie przestaje ich zachwalać, więc chyba nie są źli.
- Twoi przyjaciele nie będą mieli nic przeciwko, że dadzą nam ubrania? - pyta Jane.
- Nie. Mamy ich naprawdę dużo, więc to nie problem. A poza tym jak wytłumacze im, że uratowaliście Ayi i pomogliście mi to od razu was polubią. - odpowiada z sympatycznym uśmiechem.
- A ile liczy osób twoja grupa? - spytała Monika.
W sumie to też jestem ciekaw. Cały czas chłopak opowiada o swoich przyjaciołach i co rusz są to nowe osoby, więc mam wrażenie, że jest to całkiem spora grupka.
- Chyba z 20. - mówi zamyślony. - Ale to praktycznie cały czas się zmienia. - dodaje.
Ma racje. W tych czasach nie da się utrzymać tej samej ilości ludzi w grupie. Śmierć, przyłączenie sie nowej osoby, albo po prostu narodziny dzidzi. To wszystko sprawia, że nie da się powiedzieć całkowitej liczby ludzi. U nas też często liczba się zmienia. Strata Williama, dołączenie Nadii i Larissy, narodziny Roxi, przyłączenie się Logana, a teraz śmierć Larissy. Plus, minus jakieś inne osoby. Na przykład Samuel i chłopaki, albo Chloe. Byli z nami przez jakiś czas, ale sami znaleźli swoje miejsce. Będziemy musieli pomyśleć nad tym. Założe się, że Marcus będzie chciał zostać u boku Louisy, a ja... Ja chyba wole wrócić do podziemi. Chcę być przy Charlotte.
- To dość duża grupka. - stwierdza Marcus i krzyżuje ręcę.
Kiran zaśmiał się tylko.
- A masz tam jakieś rodzeństwo, rodzine? - pytam z ciekawości. - Oprócz zmarłej żony. - dodaje ciszej.
- Mam tylko Ayi. - odpowiada wesoło i zerknął na psa.
Nastała między nami cisza, ale szybko została przerwana.
- Ayi bardzo zaprzyjaźnił się z Roxi. - śmieje się Jane.
- Ten wielkolud zawsze lubił dzieci. Wychowywał się razem z nimi, więc wiecie. - wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem właściciel.
- Dzieci mają duży wpływ na zwierzęta. - mówię.
- A dlaczego nie zostałeś w swojej ojczyźnie? - spytał Marcus.
- Taka jest Zaraza. Trzeba zapomnieć o swojej ojczyźnie i iść tam gdzie nogi poniosą. - wytłumaczył.
I znów się z nim zgadzam. W tych czasach nie wolno zostać w tym samym miejscu. Trzeba zmieniać miejsce zamieszkania. No chyba, że ma się dobrze zaplanowane zaopatrzenie. Przykładem jest schron Aarona, albo podziemia Samuela. Muszą zadbać o lekarstwa jak i pożywienie. W drugim przypadku muszą hodować rośliny i zwierzęta. Kiedy tak rozmyślałem Ayi zaczął głośno szczekać. Spojrzałem na psa i widzę, że patrzy się w jeden punkt.
- Coś jest nie tak. - marszczy brwi Kiran.
- Bądźcie ostrożni. - rozkazuje.
Ayi nie przestaje szczekać i pcha się na Roxi jakby chciał ją osłonić własnym ciałem. Pies coś zobaczył. Coś czego my nie widzimy. Spojrzałem na miejsce gdzie pies zaczął nawet i warczeć. Jest to wrak samochodu, który na sobie ma powalone drzewo. Napotkałem na wzrok Kirana i turek dał mi znać, że musimy to sprawdzić. Gestem ręki rozkazałem towarzyszą żeby nie podchodzili i razem z brunetem podeszliśmy do auta. Idziemy bardzo ostrożnie i powoli. Kiedy znaleźliśmy się obok wyznaczonego miejsca zobaczyłem małego kotka. Siedzi na przednim siedzeniu. Jest cały biały i ma żółte oczy. Kot na nasz widok syknął i uciekł. Szybko przejrzałem wrak i nic innego nie zobaczyłem.
CZYTASZ
Dzierżycielka Diablo On
FantasyDruga część z serii Dzierżycielka Diablo (Pierwsza - Dzierżycielka Diablo Lewiatan) Minęły 3 lata od zabicia Lewiatana i odejścia Larissy. Kenan wraz ze swoimi towarzyszami myśleli, że w końcu zaznali spokój. Jednak pewnego dnia składa im wizyte sam...