"Przeszkadza Ci to?"

941 112 29
                                    

Otworzyłem drzwi, a moje zaspane wówczas oczy rozszerzyły się chyba do rozmiarów pięciozłotówek.

No tak... To było do przewidzenia.

▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪

Pov. Rye

Nie widziałem nigdzie blondyna.
Nie minąłem go w szatni, ani na korytarzu.
Nigdzie.

Moja mama razem z ojcem znowu mieli w czwartek jakąś ważną konferencję, na której musieli być obowiązkowo oboje, więc cała opieka nad chłopcami spadła na mnie, bo Robbie musiał iść do pracy i nie było szans aby pojawić się w szkole.

Stęskniłem się.

Stęskniłem się za tymi błękitnymi tęczówkami.

Blondyn miał w sobie coś... Co mnie przyciągało.
Nie potrafiłem tego określić, ale gdy był blisko, nie potrafiłem oderwać od niego wzroku.
Był dużo słabszy ode mnie i od innych chłopaków z drużyny co miało swoje plusy i było nawet całkiem zabawne, ale teraz patrzyłem na to z zupełnie innej strony.
Nie potrafiłem wyobrazić sobie Andyiego w moim życiu, ale...
Ale nie potrafiłem z niego zrezygnować.
Chciałem żeby chłopak mi zaufał, ale po tym co mu zrobiliśmy... Zrobiłem, nie mogłem od niego niczego wymagać.
Często zastanawiałem się, co chłopak myśli o tym wszystkim.
Byłem trochę nachalny.
Dobra, byłem bardzo nachalny, ale gdybym nic nie robił, czy miałbym szansę na jakiekolwiek zbliżenie do blondyna?
Polubiłem go, nawet.
W pewnym sensie potrzebowałem jego obecności. Uspokajał mnie, nawet gdy był na mnie wkurzony, co koniec końców, też było cholernie urocze.

Siedziałem na stołówce bacznie przyglądając się stolikowi przy którym zawsze jadł Fowler.
Siedziało tam jeszcze kilku typków, ale nie obchodzili mnie oni.
Nie byli dla mnie żadną konk... Przeszkodą.
Zastanawiałem się dlaczego chłopaka nie ma. Nie potrafiłem o niczym innym myśleć, a śmiech moich znajomych jakoś szczególnie zaczynał mnke irytować.

- Rozgromimy ich!- zaśmiał się Cody- Jak zawsze zresztą...

- Ta, to frajerzy.- zawtórował mu Jacob- Pan kapitan to już chyba zaczął wizualnie triumfy przyjmować...- powiedział szturchając mnie w bok i wybudzając mnie z transu

- Że co?- podciągnąłem się na kanapie

- Ryan, obudź się.- odparł Cameron- W środę gramy, pamiętasz?

- Nie jestem kretynem, Richards.- warknąłem, na co chłopak machnął ręką, zaniechając jakiejkolwiek walki ze mną

- Wszystko w porządku?- zagadnął Alex- Ostatnio jesteś jakiś... dziwny.

Osunąłem się do poprzedniej pozycji opierając nogę o blat stolika.

- Nie lekceważcie przeciwnika.- zignorowałem pytanie bruneta

- Jakby wynik nie był już przesądzon- Cisza.- warknąłem, przerywając Cameronowi

Chłopaki do końca przerwy już się nie odezwali.
Czasem warto było mieć wszystko pod kontrolą, ale nie zawsze było to takie łatwe jak się wyglądało.
Pozycja mojej osoby była już z góry określona i nikt nawet nie próbował ze mną zadzierać, ani w jakiś sposób się sprzeciwiać.
Pasowało mi to, przywyczaiłem się.

▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪

Byłem wyczerpany.

Johnson nieźle nas przeciągnął przez boisko.
Mimo, że był to kawał niezłego skurczysyna to również był najlepszym trenerem jaki mógł nam przysługiwać.
W każdym widział potencjał i wyciągał z nas wszystko co najlepsze.
Facet wiedział czego chce i to chyba było najlepsze w technice ogarniania grupy nieokrzesanych nastolatków.

Opadłem na ciemną tapicerkę swojego BMW.
Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu i wyciągnąć się przed plazmą i nic nie robić.

Przekręciłem kluczyk w stacyjce i po chwili rozległa się piękna muzyka dla moich uszu.
Lubiłem samochody, jarało mnie to.

Gdy przejeżdżałem obok domu blondyna wszystkie myśli powróciły na pierwszy plan.
Na podjeździe nie było czerwonej Mazdy, więc albo chłopak mógł gdzieś pojechać, albo jego matka była w pracy.
To nie dawało mi spokoju.

Podjechałem pod swoją posiadłość, ale nie miałem siły żeby wysiąść z samochodu.
Oparłem się o zagłówek i głęboko westchnąłem.

Jak go nie zobaczę, to zwariuję.

Chłopcy byli jeszcze w szkole, rodzice w pracy, Robby także.

Beaumont ty kretynie.
Idę tam.

Wysiadłem z samochodu, bo szczerze wolałem się przejść pomimo bólu w nogach.

Szybko wrzuciłem torbę za drzwi i ruszyłem w stronę domu blondyna.

- Nie otworzy mi...- mruknąłem do siebie, lekko się uśmiechając- Nie będzie go w domu...

Po niecałych 15 minutach stanąłem przed drzwiami domu Fowlera.

Chciałem zadzwonić, ale sekundę przed ruchem coś mnie powstrzymało.

Co ja tu robię?

To było dobre pytanie.
Nawet gdyby chłopak był w domu to co miałem mu powiedzieć?
Zależało mi na nim i był chyba jedyną osobą przed którą nie chciałem zrobić z siebie kretyna, a przepraszam bardzo- nazywam się Ryan Beaumont.

Zadzwoniłem do drzwi i cofnąłem się o krok opierając o filar.
Czekałem dłuższą chwilę, więc domyśliłem się, że moje przypuszczenia się sprawdziły.

Gdy miałem już odwrócić się i odejść, w drzwiach stanął blondyn.
Widać było, że go obudziłem.
Miał na sobie obcisłe, jeansowe rurki i
białą koszulkę, lekko wygniecioną.
Już dawno zauważyłem, że chłopak we wszystkim wygląda cholernie dobrze.
Jego blond grzywka była w totalnym nieładzie, a gdy mnie zobaczył jego oczy znacznie się rozszerzyły.

- C-co ty tu robisz?- zająknął się chłopak, nieskutecznie próbując ułożyć swoje włosy

- Przyszedłem odwiedzić mojego kolegę.- postawiłem na improwizację, która w gruncie rzeczy zawsze najlepiej mi wychodziła

- Przestań...- warknął cicho, kryjąc się za drzwiami

- Ale co..?- wyszczerzyłem się jeszcze bardziej

- Nie patrz się, na mnie.

- A dlaczego?- dalej stałem, próbując wyłapać każdy szczegół, napawając się widokiem zarumienionych policzków

- Nie widzisz jak ja wyglądam?!- sapnął

- Przeszkadza Ci to?- podpuściłem go lekko wiedząc, że nie ulegnie

- Nie.- odparł stanowczo- Wejdź.- dodał otwierając szerzej drzwi

+1 dla Beaumonta.

***
Napawajcie się moją dobrocią, zabłąkane duszyczki😅❤
Branoc😘

Without Borders || B&B |☆RANDY☆|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz