"Jakby go nie było."

861 95 19
                                    

W domu zamknąłem się na klucz w swoim pokoju.

W myślach wciąż odtwarzałem to co usłyszałem pod murem.
Może to była zwykła pomyłka?
Głupi zbieg okoliczności?
Dlaczego Beaumont chciałby mnie zastraszać?
Jaki ja miałem interes w jego życiu?!
Byłby na tyle rąbnięty żeby zlecić pobicie?
Najgorsze było jednak to, że jeśli to było prawdą, to sam nie wiedziałem o co mogło chodzić...
Dlaczego on się tak do mnie przyczepił?
Co ja mu zrobiłem!?

W międzyczasie stosowałem ogromne ilości różnego rodzaju maści i tego co miałem pod ręką.
Chciałem żeby skutki pobicia jaknajszybciej zniknęły.
Przez 2 dni mogłem udawać, że jestem chory i zamykać się w pokoju, ale potem byłoby już ciężej.
Tyle dobrze, że pojutrze weekend i mogłem doprowadzić się do porządku.
Gorzej mogło być z mamą, ale coś się wymyśli.

Popołudniu zamówiłem sobie pizzę, która miała mi starczyć do następnego dnia, co nie było problemem bo nie jadłem dużo.
Zamknąłem się w pokoju, chcąc aby moja rodzicielka myślała, że już się położyłem.
W zasadzie to nie byłoby nawet w pełni kłamstwo.
Czułem się zmęczony, mimo iż dzisiaj nic nie robiłem.
Już samo myślenie przyprawiało mnie o zawroty głowy.
Trochę za dużo myśli jak na moją głowę...

Jeśli chodziło tylko o grę i zabawę moimi uczuciami to postawiłem sobie jasno jeden warunek
nie dam mu tej pieprzonej satysfakcji.
Chciałem usunąć bruneta z pamięci.
Chciałem się go pozbyć.
Dla swojego świetego spokoju.
Nie było to jednak takie łatwe, coś nie pozwalało mi zobojętnić się na tego człowieka.
Wkurzałem się sam na siebie gdy wciąż przed oczy przywoływał mi się obraz brązowych oczu, loków opadających na oczy i tego jeb#nego, kure#skiego uśmiechu...

Grrr...

Przyłożyłem głowę poduszką i odciąłem się od wszystkiego.

Wypier#laj z mojego życia.

▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪▪

Idąc w poniedziałek do szkoły przygotowałem się na totalne poniżenie.
W prawdzie moja twarz była już tylko lekko zaczerwieniona, ale wiedziałem, że przez to co wydarzyło się w sklepie i tak nie mam życia.

Mamie tłumaczyłem się zmęczeniem, a gdy spytała o siny ślad, nie tak krwisty jak dzień po wpierdolu, to powiedziałem, że poprostu się uderzyłem.
Wyjaśniając jej również moje "złe samopoczucie" w czwartek i piątek.
Myślałem, że będzie ciężej, ale nie było aż tak źle.

W zasadzie wchodząc na teren szkoły miałem totalnie wyjebane.
Byłem przygotowany na poniżenie i jakoś szczerze nic mnie to nie ruszało.
Przyjmowałem gorsze rzeczy, więc nie było problemu żeby przeżyć i to.

Wchodząc do szatni zobaczyłem grupę członków drużyny, ale ku mojemu zdziwieniu nawet nie zwrócili na mnie uwagi.
Coś się święci...
Stojąc z brzegu otworzyłem szafkę chowając się za jej drzwiczkami.
Nic nie nastąpiło, dalej żyłem.

Wychodziłem z szatni z dziwnym uczuciem... rozczarowania?
Tak.
Przygotowałem się na psychiczny łomot, a oni nic sobie z tego nie robili.
Może poprostu jeszcze nie wiedzieli...
Poczekam.

Nie myliłem się.

Wychodząc minąłem się z Beaumontem.
Poczułem jego spojrzenie na sobie, nie podnosząc na niego wzroku wyminąłem go z obojętnym wyrazem twarzy.
Jakby go nie było.

Wchodząc do klasy poczułem na sobie duży ciężar.

- Gdzieś ty był?!- przytulił mnie Brooklyn- Nawet telefonu nie odbierasz!

- Przepraszam.- zaśmiałem się- Źle się czułem, a telefon tak jakby się rozwalił.- podrapałem się po głowie

- Dobra, ale następnym razem daj jakiś znak.- podszedł do nas Mikey

- Nie strasz.- zaśmiał się Jack klepiąc mnie po ramieniu

To miłe uczucie gdy wiesz, że ktoś się o ciebie martwi.
Tutaj miałem to zapewnione, choć dalej nie mogłem się przyzwyczaić do takiego traktowania.

Na każdej przerwie się oglądałem, gotowy do ataku, ale nic nie nastąpiło.

Siedząc na stołówce ciagle się wierciłem czując na sobie palący wzrok bruneta.
Miałem ochotę do niego podejść i wydrzeć mu się w twarz, żeby sie odpieprzył, ale wiadomo- łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.

Gdy podniosłem wzrok spotkałem się z jego spojrzeniem.
N

ie odwrócił głowy tylko wpatrywał się we mnie tymi czekoladowymi oczami.
Czułem jak jego wzrok przeszywa mnie na wylot.
Nie potrafiłem patrzeć mu prosto w twarz, zaczerwieniłem się i odwróciłem głowę.

Wyszedłem ze stołowki razem z chłopakami nadal czując na sobie spojrzenie Beaumonta.
Nie mogłem się powstrzymać i spojrzałem za siebie rzucając mu gniewne spojrzenie, które odwzajemnił, ale z tym swoim charakterystycznym, jebanym uśmiechem.

No przestań do cholery!

Przez resztę dnia trzymałem się przez cały czas w towarzystwie Mikeya, Jacka i Brooka.
Byli moją barierą osłaniającą mnie od innych.
Unikałem dryżyny footballowej jak ognia.
Chociaż, sam się oszukiwałem, chyba chodziło tylko o bruneta...

Miałem go dość.
Dość jego znajomych.
Dość jego obecności.
Dość jego wzroku.
Dość jego uśmiechu.
Bezczelny.

Po zakończonych lekcjach szybko udałem się do szatni.
Założyłem kaptur i skierowałem się do wyjścia chcąc znaleźć się już w domu, nie myśląc o tym wszystkim.

Chwyciłem klamkę i poczułem mocne szarpnięcie do tyłu.

Jezu co znowu...

Without Borders || B&B |☆RANDY☆|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz