"Tajemniczy wielbiciel."

811 104 13
                                    

Zamówiłem sobie wczoraj świetne meble.
Może to wydawać się dziwne, ale odprężyło mnie to.
Nie myślałem o niczym, zwłaszcza o sytuacji sprzed kilku godzin.
Mogłem się poprostu rozluźnić, a wybieranie mebli tak mnie pochłonęło, że z nauką siedziałem do 1 w nocy.

Nie byłem jakimś tam kujonem, ale starałem się nie zawalać.
Nie trzeba było mi wpajać, że "robię to dla siebie", czy "to ode mnie zależy...".
Zdawałem sobie sprawę z możliwości jakie daje szkoła, ale czasem wydawało mi się, że cała ta szopa nie ma sensu.
Widząc niektóre hiroglify w podręczniku, nasuwa się klasyczne-
"A na ch#j mi to", ale cuż, reforma edukacji bawi się świetnie.

Do szkoły wszedłem dziwnie wyluzowany.
Narazie było spoko, co oznaczało tylko jedno- zło pierd#lnie znienacka.
W ciągu tygodnia opanowałem taktykę, żeby przychodzić trochę wcześniej.
Nie ma ludzi, a co za tym idzie?
Żadnych problemów z samego rana.

Skierowałem się w stronę schodów prowadzących do szatni.
Już miałem skręcać w korytarz, ale zatrzymałem się gdyż rozległa się salwa śmiechu, właśnie z tamtego miejsca.

Nie, nie, nie...

Oparłem czoło o ścianę i głęboko westchnąłem.

Co oni tu robią o tej godzinie?

Nie spojrzałem nawet w tamtą stronę, więc nie miałem pojęcia gdzie stoi ta chora paczka.
Znając ustawienie przedziałów z szafkami, mogłem łatwo stwierdzić, że przemknięcie niezauważalnym nie wchodziło nawet w rachubę.

Westchnąłem ponownie.

Trudno.

Odbiłem się od ściany i skręciłem w korytarz.
Nie podniosłem wzroku na grupkę osób opierających się o ścianę.
Rozmowy na chwilę ucichły, ale po, jak mniemam "ocenieniu zagrożenia", zignorowali mnie i dalej prowadzili konwersację.

Nie patrzyłem w ich stronę, nie starałem się nawet szukać brązowych loków, żeby tylko nie spotkać się z czekoladowymi tęczówkami.
Czułem, że poprostu nie mam dzisiaj siły na takie durne rzeczy.

Podszedłem do szafki, w duszy zadowolony, że tak łatwo poszło.
Wpisałem kod i otworzyłem szafkę.

Co?

Kolejna salwa śmiechu przeszyła korytarz.
Na wewnętrznej stronie drzwiczek była przyczepiona kartka z narysowanym sercem i koślawym podpisem- "Tajemniczy wielbiciel".

To był pierwszy raz gdy skierowałem wzrok na członków drużyny.

Był tam.

Po tym co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni, nie miałem wątpliwości, że był to pomysł Beaumonta.

Zerwałem kartkę i celnym rzutem trafiłem do kosza, przez co rozległ się pogłos bitych braw i gratulacji.
Oczywiśce w ironicznym sensie.

Przymknąłem na chwilę oczy.
Cała ta sutuacja nie wywarła na mnie jakiegoś większego wrażenia, bo w przciwieństwie do tego...Co sam już przeżyłem, to było niczym.
Ogólnie rzecz biorąc- głupi wybryk, ale ja?
Wystraszyłem się.
Wystraszyłem się, że sytuacja się powtórzy, że znowu stanę się pośmiewiskiem.
Czyżby brunet robił to w zemście za wczoraj? Byłby aż takim frajerem?

Mniejsza o to.
Nie zamierzałem reagować.
Wrzuciłem kurtkę do szafki i skierowałem się do wyjścia z korytarza.
Mijając w dalszym ciągu rozbawioną grupę, ktoś posłał mi całusa, co zapoczątkowało to, że kolejny śmiech rozniósł się echem po przedziale, odbijając się od ścian korytarza.
Pokiwałem tylko głową i skierowałem się pod odpowiednią salę.

Trzeba było to zakończyć.
Zanim jeszcze nie było zapóźno.

***
Dziękuję za tak dużą aktywnośc pod każdym z rozdziałów💗

😗

Without Borders || B&B |☆RANDY☆|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz