"Sam jesteś!?"

824 108 31
                                    

Wsiadłem do taksówki, która kilka chwil wcześniej podjechała pod mój  dom.

Już tydzień temu wszystko sobie zaplanowałem.
Moja rodzicielka dzisiaj rano pojechała na krótką, dwudniową delegację, więc miałem całkiem dużo czasu i nie musiałem obawiać się o raban, że jej NIELETNI syn, upił się na imprezie. Mało brakowało, a pojechałbym do ciotki w Menchesterze. 

Ludzie ja mam 17 lat!

W środku pojazdu siedział już jak zwykle uśmiechnięty Brooklyn.

- Gotowy?- spytał

- Jasne.- odwzajemniłem uśmiech

Chłopak podał kierowcy namiary na klub i pojechaliśmy spotkać się z chłopakami. Wiązałem niemałe oczekiwania związane z tym wieczorem. Chciałem po prostu się od wszystkiego oderwać i zaszaleć. 

Gdy podjechaliśmy pod miejsce docelowe zaczynało się już ściemniać. Było wczesne lato, a zmrok, nawet o tak późnej porze był zaskoczeniem.

Wychodząc z taksówki zapłaciłem mężczyźnie odpowiednią sumę i ruszyłem razem z blondynkiem w stronę miejsca, z którego dochodziła bardzo głośna muzyka. Z każdą chwilą dało się wyczuć coraz większe drgania podłoża pod wpływem dźwięków dochodzących z klubu. 

Gdy podeszliśmy bliżej, zaczęliśmy rozglądać się za Jackiem i Mikeyem. Po dłuższej chwili w końcu znaleźliśmy ich opartych o ścianę kilka metrów od wejścia klubu.

- To jak, wchodzimy?- spytał Jack, który najwyraźniej najbardziej był podekscytowany

- Po to tu przyszliśmy.- odparł Brook

- A jak z dowodami..?- spytałem, bo przeszło mi przez myśl, że przecież żaden z nas nie jest pełnoletni

- Z tego co się dowiedziałem, nie sprawdzają.- powiedział Mikey- A w razie wypadku...- wyciągnął z kieszeni portfel w zrozumiałym geście

No fakt, rodzice Michaela byli najbardziej dziani, więc chłopak o nic nie musiał się martwić...

- Wbijamy!- krzyknął Jack, a my zaśmialiśmy się z jego reakcji

Wchodząc do klubu musieliśmy przejść przez prowizoryczne bramki i tak jak przewidział szatyn, nie zostaliśmy nawet poproszeni o ukazanie dowodów. W pewnym sensie było to całkiem zrozumiałe, ponieważ nowe miejsce zapewne potrzebowało zastrzyku gotówki czy choćby reklamy, a młodzi byli najlepszym sposobem na podbicie morali takiego miejsca.

Było dopiero po 20, a w środku znajdował się już tłum ludzi, chociaż "tłum", to mało powiedziane...

Po wejściu, od razu buchnął we mnie zapach potu, alkoholu i perfum. Ziemia drżała od głośników i basów, których drgania czuć można było nawet na ciele, ale przecież tego chciałem. Zgiełku, chaosu, głośnej muzyki i alkoholu. Tak, to było to.

Przeciskając się przez tłum wreszcie doszliśmy do loży i choć nie było łatwo, znaleźliśmy wolne miejsce. Dopiero wtedy zauważyłem, że nigdzie nie ma Jacka, więc zacząłem się gorączkowo za nim rozglądać.

Ten to ma mistrza, normalnie.

Po chwili odetchnąłem z ulgą, bo zobaczyłem bruneta idącego w naszą stronę z czterema drinkami w ręku. Szybko do niego podszedłem, bo niebezpiecznie chybotające się szklanki były już na skraju śmierci.

- Jack!- próbowałem przekrzyczeć muzykę- Jesteś pojebany!

- Po to tu przyszliśmy!- zaśmiał się, kładąc na czarnym blacie dwie szklanki z ciemnym trunkiem

Without Borders || B&B |☆RANDY☆|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz