"Nie było go."

804 96 13
                                    

Zeszłego dnia, do końca lekcji, starałem się unikać graczy z drużyny.
Choć, sam nie wiem...
Chyba najbardziej bałem się ponownego starcia z Beaumontem.
Trzymałem się blisko Brooklyna, Mikeya, Jacka i reszty.
Tylko dlatego, żeby choć na chwilę nie zostań sam, bezbronny wobec starszych.

Wczorajsze "uniki" na nic mogły się zdać, gdyż dzisiaj znowu szedłem do miejsca katuszy.
Miałem cichą nadzieję, że może już przeszło tej bandzie frajerów.
Miałem poprostu, cichą nadzieję...

Wszedłem do budynku, kierując się w dobrze znaną mi stronę.

Byli tam.

Znowu.

Spuściłem głowę, ale nie zwolinłem kroku.
Jak poprzedniego dnia rozmowy na chwilę ucichły, ale przerywane były również przez ciche chichoty.

Ciekawe co tym razem wymyślili...

Otworzyłem szafkę i niewzruszony chwyciłem czerwoną różę i rzuciłem ją za siebie.
Moja reakcja zbiła ich chyba z tropu, bo przestali się śmiać.
Z niemym wyrazem twarzy ominąłem grupkę.
Albo nie- chciałem ominąć.
Jeden wyraźne poirytowany, brakiem jakiejkolwiek reakcji z mojej strony próbował ratować honor i zagrodził mi drogę.

Był to szatyn, wyższy ode mnie, może o głowę z niebieskimi przenikliwymi oczami.

- To kosztowało.- mruknął, próbując ukryć rozbawienie- Nie wolno tak traktować prezentów.- dodał na co reszta zachichotała

Pozwoliłem sobie spojrzeć na innych "towarzyszy beki" i...

Nie było go.

Sam nie wiem, niby nic, a zaskoczyło mnie to.

-Hej, mówię do ciebie.- blondyn zwrócił na siebie uwagę- Idź. I. Podnieś.

Zmarszczyłem brwi w dalszym ciągu się nie odzywając.
Spróbowałem szybko wyminąć bokiem chłopaka, ale z łatwością mi to uniemożliwił.

Czy oni wszyscy muszę mieć ten jeb#ny refleks?

- Podnieś.- powtórzył twardym głosem, a ja lekko wystraszony przewagą wróciłem pod szafkę

Ze skróchą podniosłem kwiatka i ostatnimi siłami honoru cisnąłem nim w szatyna.
Chłopak widocznie się  zdenerwował i chwycił mnie za bluzę tak, że poczułem jak moje nogi lekko odrywają się od podłoża.

I po Ci to było, Fowler?

Wystraszyłem się.
Cholernie.

- Puszczaj.- warknąłem, po cichu szamotając się w jego objęciach

- Nie ładnie.- śmiali się obserwatorzy- Brzydko!- co chwilę parskali śmiechem

- Uważaj do kogo podskakujesz ty mała, blond ku#wo.- syczał szatyn jeszcze bardziej zacieśniając uścisk- Co ty sobie myś- Dominic.- przerwał mu męski głos z jego pleców, na który wszyscy ucichli i odwrócili się

Poczułem jak prawdopodobnie- Dominic, poliźnia uścisk.

- Puść dzieciaka. Problemów narobisz.- mówił spokojnie męski głos

W dalszym ciągu nie widziałem kto to, bo ten barczysty kretyn mi zasłaniał.
Gdy poczułem luźniejszy uścisk wykorzystałem to i odepchnąłem od siebie szatyna.

- Przepraszam...- powiedział Dominic i spuścił lekko głowę, ale kurde, kto miałby taki wpływ żeby...

Beaumont.

W przejściu stał brunet i opierał się o framugę.

No tak- lider.

Przeleciałem szybko wzrokiem po gronie "podwładnych", widać było tą uległość na ich twarzach.
Mogłoby się to nawet wydawać zabawne, choć sam na obecną chwilę nie miałem ochoty na pogorszanie sytuacji.

Ostatecznie szybko, tym razem bez żadnego problemu ominąłem zebranych.
Przechodząc koło bruneta spojrzałem na niego kątem oka, co doprowadziło do tego, że nasze spojrzenia się spotkały.
Jego wyraz twarzy był obojętny, ale brakowało na nim tego bezczelnego uśmiechu.
Spuściłem głowę i jeszcze bardziej przyspieszyłem.

Dlaczego mnie obronił?
Przecież to było takie zabawne...

***

Zachęcam do zaobserwowania mojego konta, ponieważ to na nim będą umieszczane wszystkie infirmacje na temat rozdziałów, maratonów itp. ♡

😘

Without Borders || B&B |☆RANDY☆|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz