Rozdział 41

2K 102 10
                                    


Jest trzecia nad ranem, a ja nie mogę już dłużej spać.
Dziwnie się czuje, jakby mnie ktoś obserwował...

Wstałam i zaświeciłam świeczki, a następnie podeszłam do okna, po czym je uchyliłam by trochę powietrza wleciało do pokoju.

Na zewnątrz nadal jeszcze w ciemności nocy świeci księżyc.
Dzisiaj jest pełnia jak to mówią, podczas pełni wszystko może się zdarzyć.

Stałam jeszcze chwile przy nim, ale ciekawość zwyciężyła i postanowiłam iść przejrzeć jeszcze kilka stron pamiętnika.


Drogi pamiętniku, zostały mi jeszcze dokładnie dwadzieścia cztery godziny do ceremonii.
Na szczęście Eric wymyślił idealny plan dzięki, któremu żadne z nas nie weźmie w niej udziału.
Niestety nie opiszę go tu zbytnio szczegółowo, bo jest to zbyt wielkie ryzyko, a po za tym, sama zbyt wiele o nim nie wiem. Powiedział mi tylko, że już za parę godzin nie będę musiała się niczym martwić.
Trochę się obawiam co wymyślił, ale mu ufam i wiem, że puki on będzie ze mną, to nic mi się nie stanie.


Po przeczytaniu całego wpisu, wróciłam jeszcze do pierwszego zdania.
Nie rozumiałam dwóch rzeczy:
Jaka ceremonia?
I czemu jest taka straszna?
O co tu chodzi?

Zastanawiałam się nad tym jeszcze przez dłuższą chwilę, ale nic mi nie przychodziło do głowy, więc postanowiłam zobaczyć kolejny wpis, ale niestety znowu dwie następne kartki zostały wyrwane.
Było to trochę irytujące, ale nic na to nie poradzę.

Starając się tym już zbytnio nie przejmować zaczęłam czytać dalej, lecz tym razem zamknęłam książkę, a następnie ponownie ją otworzyłam, tylko tym razem na pierwszej lepszej stronie, która znajdowała się pod koniec pamiętnika.


Drogi pamiętniku tak bardzo się boję, okazało się, że jestem w ciąży. Nie wiem jak zareaguje na to Eric, a jeśli mnie zostawi?
Wszystko się tak pięknie ułożyło, a jeśli ta ciąża to zniszczy?
Od zawsze marzyłam o dziecku, ale nie chciałabym wychowywać go sama!
Jednak po dłuższych przemyśleniach doszłam do wniosku, że muszę mu powiedzieć o tym i zrobię to jeszcze dziś przy kolacji.
Mam nadzieję, że się ucieszy, a nie na odwrót.


Ten rozdział okazał się być napisany dwa lata później.

Byłam bardzo ciekawa jaka była reakcja mojego ojca, dlatego przewinęłam kartkę dalej.


Moje obawy się potwierdziły, Eric jak tylko się dowiedział o Cassandrze, to wpadł w szał i zrobił mi awanturę po czym wybiegł zostawiając mnie samą.
Jestem załamana, mam nadzieję, że mu przejdzie i tak jak ja, będzie się cieszył.

Tak, moje marzenie się spełniło, będę mieć córkę.
Postanowiłam dać jej na imię Cassandra, jest piękne.


Był to wpis z dnia osiemnastego września.
Następny był z dwudziestego piątego, czyli został napisany pięć dni później niż poprzedni.


Jestem załamana, od naszej ostatniej awantury minęło pięć dni a po Eric'u nie ma śladu, nie daje też żadnego znaku życia.
Boję się, że coś mu się stało.
A może po prostu mnie zostawił?
Myślałam, że to ten jedyny mieliśmy za niedługo brać ślub, a tu proszę stało się coś takiego.
Prawie cały czas płacze, chodź Nadia, powtarza mi ciągle, że nie powinnam się denerwować, bo zaszkodzi to dziecku.
Ma racje, muszę wsiąść się w garść!


Jeszcze raz przeczytałam imię Nadia. Nigdzie wcześniej się raczej ono nie pojawiło, ciekawe kim ona jest.
Przewertowałam jeszcze kilka kartek do przodu i tyłu w poszukiwaniu wyjaśnień, ale nigdzie ich nie znalazłam.

Przeczytałam jeszcze kilka wpisów, ale nie było już tam nic ciekawego, no oprócz tego, że jak napisała moja matka "Po Eric'u słuch zaginął".
I faktycznie tak było, bo w żadnym wpisie nie było już o nim ani słowa.

Po skończeniu strony z Października, gdzie moja matka opisywała ciąże, zerknęłam na zegarek żeby zobaczyć ile już czytam.
Pokazywał on godzinę czwartą trzydzieści.
Do za dzwonienia budzika miałam jeszcze trochę czasu, więc postanowiłam zobaczyć tę dziwną ostatnią książkę.

Wyjęłam ją spod deski i otworzyłam na losowej kartce.
Było na niej zaklęcie krwi, które rzuciłam na Caroline oraz jego działanie.


Vos omnes ministra odey et destructiones et Setatore discorde, et qui libiter opera facitis et tractibus, quod eat noce, Vos conjurae idec nos conjuo et odid flat mier alve, (imię osoby na którą zostało rzucone)


Przewertowałam jeszcze kilka kartek i moje podejrzenia się potwierdziły, była to księga zaklęć, ale nie byle jaka, bardzo stara i pełna trudnych jak i zarówno dziwnych zaklęć.

W pewnym momencie kiedy chciałam przewinąć kartkę na następną stronę, stało się coś dziwnego...
Okno się otworzyło na trzeszczał i zaczął wiać okropny wiatr, aż zgasły świece.
I następnie znowu usłyszałam ten okropny szum tylko do tego, teraz jeszcze jakiś szept powtarzający w kółko moje imię.
Cassandra, Cassandra...
Znikąd nie kojarzyłam tego głosu.

- Kim jesteś? - zapytałam, ale odpowiedziała mi cisza, a szept zniknął natychmiastowo.
Po chwili czekania, szum też ucichł.
Westchnęłam z ulgą, ale na darmo ponieważ na szafce nocnej zobaczyłam pewien napis, a raczej ostrzeżenie z krwi.
Składało się z dwóch słów:
"Oddaj księgę!"

Patrzyłam na niego z lekkim niepokojem.
Normalnie to coś takiego by mnie nie wystraszyło, ale po ostatnich wydarzeniach troszkę się to zmieniło.

Rozejrzałam się jeszcze raz po pokoju, ale nigdzie więcej nie było żadnych napisów czy też innych dziwnych rzeczy, dlatego postanowiłam się uspokoić i jeszcze raz spojrzeć na tamten.

- O szatanie... - szepnęłam.

Tam nic nie było!
Przecież jeszcze przed chwilą był tam napis z krwi, a teraz?
Nic, czyściutko!

Wzięłam dwa głębokie wdechy.
Ludziom to pomaga, to czemu by nie spróbować?
Następnie wstałam i zaświeciłam światło.
Pokój był czysty, nic podejrzanego.

Stałam jeszcze chwile w miejscu, ale postanowiłam schować książki i zacząć się przygotowywać do szkoły.
Im szybciej z tond wyjdę, tym szybciej może się uspokoję pomyślałam i z tą myślą poszłam do szafy po ubranie a potem do łazienki.

Kompletnie nie świadoma tego, co już niedługo się wydarzy...




Kochani zaczynamy maraton :D
1/6



Little EvilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz