Tetralogia ślubna, część czwarta: Nigdy nie jest za późno

131 4 16
                                    

Zamykamy to! 

__________________________________

Kilka ostatnich dni przed uroczystością funkcjonowali na oparach adrenaliny. Mimo że Michiru odpoczywała od miesiąca, dopracowując szczegóły pierwszego wydania Herbacianej chryzantemy, miała wsparcie przyjaciół i narzeczonego starającego się poświęcać jej każdą wolną chwilę, była wypompowana z sił. Wieczorem przed ślubem Ilya i Aksinya zniknęli z domu, by narzeczeństwo mogło się nacieszyć sobą bez widma dopinania ostatnich szczegółów. Nie skorzystali jednak w pełni z możliwości. Hanamiya zasnęła w wannie, wsparta o klatkę piersiową mężczyzny, po tym, jak zdążyła opróżnić do połowy kieliszek białego półwytrawnego wina.

Domyśliła się, że Shuuzou nie miał serca jej budzić. Kiedy następnym razem otworzyła oczy, jej nagie ciało ogrzewały cienka kołdra i obejmujący ją w pasie Nijimura. Jeszcze spał; pewnie obudziłby się, gdyby tylko wyczuł ruch kobiety, dlatego postanowiła rozkoszować się chwilą ciszy w jego ramionach. Chociaż, szczerze powiedziawszy, miała ochotę odgarnąć niesfornie opadające na przystojna twarz przydługie ciemne kosmyki.

Był jedynym wyborem. Jedynym mężczyzną, którego wyobrażała sobie u swojego boku.

Spokój nie trwał długo. Shuuzou obudziło głośne krzątanie się Siemoniewów wracających do domu. Zresztą nawet nie bawili się w subtelności, jakby stwierdzili, że dziesiąta to odpowiednia pora na wyciągnięcie przyjaciół z łóżka. Mężczyzna przywitał narzeczoną łagodnym uśmiechem i czułym pocałunkiem w czoło.

— Dzień dobry, panno Hanamiyo — szepnął, trącając jej nos własnym.

— Dzień dobry, panie Nijimuro — odpowiedziała. Musnęła wargami nieogolony od dwóch dni policzek. Shuuzou zamruczał, najwyraźniej ukontentowany tego rodzaju powitaniem, na co Michiru zachichotała. Najchętniej nie ruszałaby się spod ciepłej pościeli (i nie wypuściłaby również narzeczonego), ale pisarka za dobrze wiedziała, czym skończyłoby się wystawienie zaproszonych na ślub gości.

Musieli wstać. A Aksinya Siemoniew wpadająca z gwałtownością pioruna do sypialni kochanków utwierdziła ją w tym przekonaniu.

To nie było też tak, że Michiru nie ogarniało podekscytowanie. Owszem, chciała udowodnić, że Shuuzou to właściwy mężczyzna. Kochała go bezwarunkowo, nawet jeżeli z początku nie potrafiła tego przyznać, przekonana, że nie zasługiwała na tak wspaniałego przyjaciela, a co dopiero chłopaka. Z perspektywy czasu może i ich kilkuletnie podchody wydawały się dziecinne, ale to właśnie ten festiwal nieporozumień oraz prowokacyjne zachowanie Shouichiego doprowadziły ich do momentu, w którym się znajdowali.

Tamtego dnia miała wreszcie w świetle prawa stać się żoną Shuuzou, Nijimurą Michiru. Szkoda tylko, że los zdążył już zaplanować przebieg uroczystości, a ingerencje Hanamiyi Sayuri miesiące wcześniej stanowiły wyłącznie preludium do wydarzeń z osiemnastego kwietnia.

Zaczęło się od niewinnego telefonu. Fryzjerka wplatała sznurek z perełkami pomiędzy starannie wykonane upięcie. Parę kosmyków pozostawiła wolno, zakręciła lokówką i utrwaliła lakierem. Michiru siedziała już którąś godzinę na fotelu w salonie piękności i najchętniej przeszłaby się, by rozprostować kości, zanim dorwała się do niej makijażystka. Dzwonek wybił usługodawczynię z rytmu, ale kobieta odsunęła się od panny młodej, żeby mogła odebrać telefon.

Michiru nie zerknęła na wyświetlacz, tylko po kliknięciu zielonego przycisku przyłożyła telefon do ucha. Do drugiej stronie powitała ją przeciągła cisza, a później dochodzące z oddali kasłanie. Hanamiya zmarszczyła dopiero co wyregulowane brwi, po czym stanowczo powiedziała:

Poza kontrolą [Kuroko no Basket]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz