To była ich tradycja.
Nawet nie zauważyli, kiedy przyzwyczaili się do porannego, wręcz barbarzyńskiego wstawania w niedziele i wspólnych przebieżek, ba, kiedy zdarzało się czasem, że któreś z nich nie mogło się pojawić, zaczynało im tego brakować. Takie przynajmniej wrażenie miał Kise Ryouta, a upewnił się w nim, gdy Hanamiya Michiru po raz kolejny wylądowała w szpitalu. Pamiętał, że porzucił wtedy sesję zdjęciową do jednego z bardziej znanych magazynów, bez wahania zerwał się z pracy, pojechał do koleżanki i przesiedział z nią całe sobotnie popołudnie, a następnego dnia zjawił się z nieodłącznym uśmiechem na twarzy, by dotrzymać jej towarzystwa.
Spojrzał w bok. Dwudziestoletnia brunetka oddychała równomiernie, patrząc pewnie przed siebie i nie zwracając na niego większej uwagi. Wysoka kitka podskakiwała z każdym kolejnym krokiem szczupłej kobiety, piersi unosiły się i opadały w jednym tempie. Stróżka potu spływała po bladej skroni, przypominając Kise, że Michiru nigdy nie była tak wytrzymała jak on i należało niedługo zrobić przerwę.
— Wypadasz z formy, Ryouta? — zapytała z charakterystyczną kpiną w głosie, kątem oka dostrzegając jego zamyślenie. Hanamiya zawsze była bystra i z czystej złośliwości wytykała mu każde potknięcie. I nic się nie zmieniła od skończenia liceum.
Uśmiechnął się pobłażliwie i przystanął.
— Spójrz na swoją koszulkę — skomentował. Michiru zatrzymała się, oparła dłonie na kolanach, by uspokoić trochę przyspieszone bicie serca, wzięła parę głębokich wdechów i obróciła się do Kise.
— Z moją koszulką jest wszystko w jak najlepszym porządku. To ty zawsze powtarzałeś, że nie byłam typem sportsmenki, więc się nie czepiaj, że się trochę — to słowo z premedytacją podkreśliła — spociłam.
— Oj, Hanamiyacchi — westchnął, odgarniając blond kosmyki z czoła — przyznaj, że spociłaś się trochę bardzo. Wszyscy będziemy szczęśliwsi.
— Nie. — Wystawiła mu bezczelnie język. — Powiedziałam ci już kiedyś, Ryouta. Nigdy nie przyznam racji żadnemu członkowi Pokolenia Cudów. A na pewno nie naczelnemu błaznowi.
— Hanamiyacchi, nadal jesteś tak samo okrutna — jęknął. Widząc, jak wargi Michiru unoszą się w wyrazie czystej satysfakcji, nie mógł się nie roześmiać.
— I czego się chichrasz, naczelny błaźnie? — zapytała, podchodząc do parkowej ławki i rozsiadła się wygodnie. O tej porze żaden samobójca raczej nie pojawiał się w okolicy, więc nie bała się, że zza rogu może wylecieć napalona na Kise fanka.
Gdy raz zasiedzieli się w parku, miała tę nieprzyjemność napotkać jedną z dziewczyn ubóstwiających sławnego modela i niezwykle utalentowanego koszykarza. Oczywiście, spokojna pogawędka w luźniej atmosferze wyjechała na długie wakacje. Ku wzrastającej irytacji młodej literatki psychofanka nie miała najmniejszego zamiaru się odczepić, a Kise tym bardziej nie myślał o spławieniu przypadkowego przechodnia, więc Michiru w końcu wkurzyła się, odegrała scenę godną zazdrosnej o swojego chłopaka pannicy i oświadczyła Ryoucie, że ma jej się nie pokazywać na oczy, dopóki nie zmądrzeje.
Oczywiście, naczelny błazen Pokolenia Cudów zadzwonił już następnego dnia.
Od tego momentu Michiru niezwykle dokładnie kontrolowała czas, jaki spędzała z blondynem na coniedzielnych przebieżkach.
Kise usiadł obok drobnej brunetki i zaczął jej się dokładnie przyglądać.
Ubranie, które założyła przed wyjściem z domu — granatowe spodenki i biała bokserka — całe przesiąkło potem i kleiło się do bladego ciała. Przez chwilę Ryouta zastanawiał się, jakim cudem Michiru nadal była tak trupio blada jak w liceum. Po chwili namysłu zrzucił odpowiedzialność za tę przypadłość na niezbyt zdrowy tryb życia, jaki od czasu skończenia szkoły młoda kobieta prowadziła.
CZYTASZ
Poza kontrolą [Kuroko no Basket]
Fanfiction(...) marzenia, za którymi gonimy, i rzeczywistość, która podąża za nami, są jak linie równoległe - nigdy się nie spotkają. Sądziła kiedyś, że upadek nigdy jej nie będzie dotyczył. Od dziecka miała wszystko, co sobie zażyczyła; każda jej zachcianka...