Rozległo się pukanie do gabinetu doktora Miyazakiego. Obradujący lekarze przerwali ożywioną dyskusję, by wpuścić, jak się chwilę później okazało, bardzo pożądanego gościa, chociaż żaden z mężczyzn nie przyznałby wcześniej przed sobą, że będą w swoim życiu polegać na jakimś nastolatku. Nawet jeżeli ten nastolatek miał charakter podłego manipulanta, który umożliwiał jakiekolwiek działanie w kwestii pewnej upartej pacjentki.
— Przepraszam za spóźnienie — przywitał się nonszalancko Imayoshi. Z roztargnieniem odgarnął włosy z czoła. W ostrym świetle sztucznych lamp Miyazaki dostrzegł, jak jego wąskie usta wykrzywiły się w firmowym lisim uśmiechu.
Musiał przyznać, że jego najbardziej oporna pacjentka miała wyjątkowy dar do przyciągania niebezpiecznych typów; może poza tym chłopakiem z Ameryki, chociaż z opowieści Shouichiego, o ile nie były pełne stronniczości, lekarz wywnioskował, że ten też miewał pewne... skłonności do zaborczości. Teraz nie wydawały się co prawda groźne, ale w przyszłości...
Najpierw należało jednak zająć się problemami istniejącymi, nie tymi przewidywanymi.
— Usiądź — powiedział zmęczonym głosem psychiatra. Hanamiya uniósł tylko na krótką chwilę wzrok znad białego kubka z chłodną już kawą, skinął głową na znak powitania.
— Makoto nie przyszedł z tobą? — zapytał.
— Nie pomyślałem, żeby go poinformować. Nadal oswaja się ze swoim obecnym statusem — skwitował. Shigeru przytaknął podbródkiem, doskonale orientował się w sytuacji bratanka i nie miał zamiaru naciskać, jeżeli Imayoshi, jakkolwiek to irracjonalnie by nie zabrzmiało, nie uzna, że nie zaszkodzi córce.
Michiru. Coś się zmieniło w postrzeganiu pierworodnej przez pulmonologa. W przeciwieństwie do przekonanej o swojej nieomylności żony zaczął dostrzegać błędy wychowawcze i jego priorytetem stało się nie pozbycie problemu, a jego rozwiązanie; konkretnie: realna pomoc dziewczynie. W nowej roli — roli ojca — nie odnajdywał się wcale i w większości spraw polegał na osądzie przyjaciela lub, o zgrozo, gówniarza, który dopiero co skończył liceum. Pozwalał na reprymendy od o wiele bardziej oświadczonego, o ironio, pacjenta. Pacjenta, którego syn zrobił o wiele więcej dla Michiru niż ktokolwiek inny. Doktor Miyazaki właściwie uważał to za dobry proces, który wreszcie dumnego i wyniosłego mężczyznę mógł czegoś nauczyć.
— Co z nią? — zapytał bezpośrednio Imayoshi lekarza prowadzącego młodą literatkę.
— Odzyskuje przytomność co jakiś czas. Nakazałem podanie dużej dawki leków uspokajających, by jak najszybciej opanować atak. Spowodowało go najprawdopodobniej samo wspomnienie o Akashim Seijuurou — wyjaśnił rzeczowym tonem psychiatra. Potarł skronie gestem zmęczonego pracą człowieka.
— Rozmawiała z Nijimurą?
Miyazaki uniósł brew. Nie spodziewał się takiego wypranego z emocji i rzeczowego tonu po Shouichim. Świeżo upieczonemu absolwentowi niezbyt leżała istotna rola mieszkającego w Ameryce byłego kapitana drużyny z Teikou. Jeżeli zadawał takie pytanie bez zbędnej ironii, musiał rozumieć powagę sytuacji.
— Z tego, co wiem, nie jest w stanie — odpowiedział chłodno Miyazaki.
Shigeru wyglądał na nieobecnego, jakby nie do końca docierał do niego sens konwersacji pozostałych rozmówców. Wsparł czoło na splecionych dłoniach. Na pierwszy rzut oka nikt nie zwrócił uwagi na jego lekko przygarbioną, pozbawioną pewności siebie sylwetkę. Najwyraźniej próbował ułożyć sobie coś w głowie, więc wolano mu nie przeszkadzać — Miyazaki, bo dobrze znał przyjaciela; Imayoshi, bo zdawał sobie sprawę, że Michiru odziedziczyła po ojcu coś więcej niż tylko nazwisko, ale również pewien schemat zachowania w reakcji na stres i radzenie sobie z trudnymi sytuacjami. Tylko że te elementy w życiu ojca dziewczyny były rzadkością, natomiast w jej przypadku chlebem powszednim. Konwersacja trwała więc jak gdyby nigdy nic (Miyazaki uściślił, że bezpośrednią przyczyną było pojawienie się znajomego Seijuurou, który nieopatrznie o tamtym wspomniał), dopóki Shigeru nie wtrącił:
CZYTASZ
Poza kontrolą [Kuroko no Basket]
Fanfic(...) marzenia, za którymi gonimy, i rzeczywistość, która podąża za nami, są jak linie równoległe - nigdy się nie spotkają. Sądziła kiedyś, że upadek nigdy jej nie będzie dotyczył. Od dziecka miała wszystko, co sobie zażyczyła; każda jej zachcianka...