Zniecierpliwiony, spojrzał na zegarek. Wskazówki informowały młodego mężczyznę o spóźnieniu, którego to jednak nie on był sprawcą. Naturalnie, zatłoczone ulice miasta i wzmożony ruch samochodowy pozornie tłumaczyły kobietę, która wręcz uparła się, by go odebrać, ale Aomine Hanako miała okropną tendencję do niepunktualnego przybywania na spotkania. Drażniło go to i odbyli niezliczoną liczbę rozmów na ten temat — u niego w domu chociaż pięć minut po czasie skutkowałoby wygłoszeniem kazania przez wymagającego ojca — ale kobieta pozostawała niereformowalna. Westchnął cierpiętniczo i rozmasował kark.
Ludzie przelewali się przez zabudowę nowoczesnego Tokio, zlewali w homogeniczną masę, w której nie sposób rozróżnić poszczególne jednostki. Sam wtapiał się w tłum, a biznesowy garnitur, starannie przycięte włosy i wełniany płaszcz nie sprawiały, że miałby w jakikolwiek sposób się wyróżnić. Szklane budynki górowały nad miastem, jakby przypominając, jak mali wydawali się w obliczu zdobyczy technologii, które wywindowały Japonię do czołówki państwowych potęg. Jakby miały uparcie przypominać, że indywidualność niewiele znaczyła w kontekście władzy, niezmiennego porządku, a już górnolotnie ujmując: losu.
Nijimura Seiichi nie był ani fatalistą, ani humanistą, aczkolwiek skłonności do filozofowania zaszczepiła mu literacko utalentowana matka. W przeciwieństwie do bliźniaka, percypował rzeczywistość raczej w kategoriach tu i teraz, ale chwile refleksji — takie jak ta — wdzierały się nieoczekiwanie w biznesową codzienność. Możliwe, że wpłynęło na to również studiowanie na zagranicznych uczelniach, co podświadomie rozwinęło kreatywne myślenie. Do brata jednak wiele mu brakowało.
Samochód zaparkował przy chodniku z piskiem opon. Ciężką nogę Hanako miała po ojcu, co kontrastowało z wykonywanym przez niego zawodem. Daiki pracował dla tokijskiej policji, ale nie przeszkadzało mu to szczególnie w czerpaniu przyjemności z ryzykownej jazdy. Seiichi otworzył drzwi po stronie pasażera, przywitał się z przyjaciółką krótkim pocałunkiem w policzek, zapiął pasy. Klik zamka bezpieczeństwa zasygnalizował, że można bezpiecznie ruszyć i chwilę później pojazd znalazł się w rzędzie wielu innych kierowanych przez ludzi, z których większość wracała z pracy do domu.
— Spóźniłaś się, Hana — wypunktował zamiast powitania. Kobieta prychnęła, zdmuchnęła kilka różowych włosów opadających jej na nos. Skupiona na drodze, nie obdarzyła go spojrzeniem granatowych oczu.
— Wracałeś kiedyś w godzinach szczytu? — zironizowała.
— Robię to codziennie — zauważył, nie szczędząc złośliwości.
— Metro to nie auto — skontrowała. — Poza tym ze stacji musiałbyś chyba z czterdzieści minut zapieprzać z buta do rodziców. A nie pozwoliłbyś cioci czekać, nie? — zakończyła z zadziornym uśmiechem. No tak, przyznał jej rację w myślach. Pominął kwestie wulgarnego języka, bo wychowując się w towarzystwie Aomine, zdążył się do niego przyzwyczaić. Daiki wprawdzie próbował wybić córce z głowy przeklinanie na każdym kroku, ale ta za nic miała jego ojcowski autorytet. Seiichi niejednokrotnie słyszał, jak jego żona chwaliła metody wychowawcze najlepszej przyjaciółki, bo bliźniakom Nijimurów można zarzucić wiele, ale posłuch Shuuzou i naczelna zasada słuchaj się matki we wszystkim, a jeżeli nie ma racji, to patrz: punkt pierwszy działały niezmiennie od ponad dwudziestu lat.
Od rodziców wyprowadził się po zakończeniu edukacji w liceum. Po uzyskaniu dyplomu na Uniwersytecie Kalifornijskim zdecydował się na powrót do Japonii, ale zamiast zamieszkać z małżeństwem Nijimurów, zdecydował się rozpocząć życie na własny rachunek. Nie oznaczało to jednak, że unikał składania im wizyt — przynajmniej raz w miesiącu spędzał weekend w jednorodzinnym domu na obrzeżach miasta, zmuszając tym samym matkę i ojca do zawieszenia zawrotnego tempa życia.
CZYTASZ
Poza kontrolą [Kuroko no Basket]
Fanfiction(...) marzenia, za którymi gonimy, i rzeczywistość, która podąża za nami, są jak linie równoległe - nigdy się nie spotkają. Sądziła kiedyś, że upadek nigdy jej nie będzie dotyczył. Od dziecka miała wszystko, co sobie zażyczyła; każda jej zachcianka...