Rozdział Dziesiąty "Wiadomości zwiastujące burzę"

929 71 38
                                    


Doktor Miyazaki wyszedł z pokoju numer cztery w skrzydle B, cicho zamknął drzwi i omiótł spojrzeniem bardziej zatłoczony niż zwykle korytarz. Zaraz przy wejściu niczym groźny pies warował Hanamiya Makoto, apodyktycznym wzrokiem odstraszał siedzących na ławkach pod przeciwległą ścianą rówieśników kuzynki. To on pierwszy dostrzegł lekarza i zapytał bez zbędnych uprzejmości:

- Co z Michiru? - Jego głos był wyjątkowo poważny, nie arogancki czy pełen wyższości jak zazwyczaj. Takao stwierdził, że rzeczywiście musiał się martwić o chorą dziewczynę, której ani uderzenia, ani ataku nie mógł przewidzieć. Kapitan uspokoił się, złość na młodszą Hanamiyę jednak wcale nie wyparowała, tylko zawisła w powietrzu, jakby miał zamiar rozmówić się z nią później.

Miyazaki potarł skronie i spojrzał na chłopaka znad szkieł okularów w grubych oprawkach.

- Podałem jej środek uspokajający. Teraz śpi - wyjaśnił krótko, po czym spiorunował licealistę spojrzeniem. - Radziłbym sprowadzić kogoś, kto potrafiłby ją uspokoić, przekonać, że nie warto przerywać terapii. W tej chwili dziewczyna jest na najlepszej drodze do rezygnacji, a wątpię, żebyś potrafił zadziałać na nią kojąco - wyjaśnił ostrymi słowami.

Twarz Makoto wykrzywiła się z niezadowolenia wcale nie dlatego, że staruch niekulturalnie wytknął mu brak opanowania. Wiedział, że teraz nie za wiele dałaby Michiru rozmowa z nim, potrzebował kogoś sprawdzonego. Problem polegał jednak na tym, że młoda literatka nie ufała praktycznie nikomu oprócz kapitana drużyny z Kirisaki Dai Ichi. Przynajmniej nie komuś, kto byłby na miejscu, a nie miał zamiaru kombinować ze zdobywaniem numeru dawnego gimnazjalisty z Teikou, któremu zachciało się wybyć za ocean. Potrzebował...

Cholera, zaklął w myślach. Nie lubię się kajać przed tobą, Imayoshi, ale chyba nie mam innego wyjścia.

Lekarz już miał odejść, gdy Takao zadarł głowę, podniósł się z taką gwałtownością, że zaskoczył swoich kolegów i spojrzał na mężczyznę.

- Michiru przecież nie może zrezygnować z terapii - stwierdził z zaangażowaniem, jakby to była najoczywistsza oczywistość. W gruncie rzeczy była nią, ale Miyazaki wiedział, że chociaż chłopak przejawiał zainteresowanie Hanamiyą, to nie od niego zależała decyzja.

Westchnął.

- Wiem, synu - przytaknął, pozwalając sobie na poufałość. - Afenfosmofobia to schorzenie, z którym trudno się uporać i potrzeba silnej woli ze strony pacjenta. Nic nie można zrobić, jeżeli pacjent nie potrafi odnaleźć w sobie tej woli.

Kazunari spuścił wzrok. Było mu żal Michiru i przeklinał w myślach wszystko, co doprowadziło ją do tak koszmarnego stanu. Chciałby jej pomóc, wyperswadować, że lepiej nie poddawać się i walczyć do końca, ale czuł, że licealistka nie ufała mu na tyle, by uwierzyć w jego słowa. By pokładać w nim nadzieję. By móc uznać go za oparcie.

- To miłe, że młoda Hanamiya znalazła przyjaciół - osądził lekarz. - Wcześniej nikt jej nie odwiedzał, teraz pojawiło się parę nowych twarzy. Powinieneś być im wdzięczny, Hanamiyo Makoto. Twoja kuzynka nareszcie odzyskuje radość życia.

I odszedł, nie zwracając uwagi na rosnącą w brunecie złość.

Midorima dźwignął się z ławki i spojrzał na pozostałych koszykarzy, siedzących obok niego. Obrzucił kolegów spojrzeniem, westchnął znacząco.

- Sądzę, że na nas czas. Nie przydamy się już tutaj. Przekaż Hanamiyi moje wyrazy współczucia i życzenia szybkiego powrotu do pełnej sprawności - zwrócił się do Makoto i odszedł. Po chwili udała się za nim pozostała część Pokolenia Cudów i Takao Kazunari.

Poza kontrolą [Kuroko no Basket]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz