Rozdział Dwudziesty Czwarty "Adwokat diabła"

432 38 19
                                    

 Hanamiyi właściwie wyjątkowo na rękę była nieobecność Michiru. Nie musiał przejmować się jej skłonnością do ignorowania instynktu samozachowawczego, a dzięki ciszy mógł wreszcie z sadystyczną rozkoszą ułożyć nowy plan treningowy dla drużyny. Wyśmienity humor psuły licealiście jedynie dwa fakty: czająca się na drugim końcu salonu, sycząca diva, która najwidoczniej nie cieszyła się z przymusowego odwyku od ulubienicy, oraz fakt, że ta nieodpowiedzialna idiotka znajdowała się aktualnie pod pieczą niejakiego pieprzonego okularnika z lisim uśmiechem i wyjątkowo ponę...

Stop, Makoto. Skupienie. Wyrzuć z głowy bliskość tego cholernego perwersa, trzeba pomyśleć, jak poznęcać się nad tymi kretynami, którzy nie potrafili wygrać jednego meczu z zakichanym Seirin!

— I czego się lampisz, sierściuchu? — rzucił bezlitośnie znad stosu notatek. Zadał sobie trud (on, wielki Bad Boy w świecie licealnej koszykówki!), by przeanalizować słabe i mocne strony każdego zawodnika w drużynie, rozpisać to na kartkach i zająć się układaniem morderczego planu treningowego.

Szczęk zamka wyrwał go z mierzenia się na spojrzenia ze swoim wrogiem numer jeden. Kiyoshi zerwał się do biegu, by przywitać, jak sądził, Michiru. Trzaśnięcie kolejnymi drzwiami oznaczało, że zamknęła się w pokoju. Nie to, żeby Makoto interesowało życie prywatne kuzynki (zmieniło się to od momentu, gdy musiał się pogodzić z tym, że nie stanowił już jedynej jego osi), ale mogłaby czasem zjeść normalnie śniadanie. Posprzątać. Powiedzieć cokolwiek oprócz suchego informowania gdzie, kiedy i z kim wychodziła. Owszem, starszy Hanamiya z początku ostentacyjnie ignorował rekonwalescentkę, a ona, zamiast zainteresować się poprawą i tak trudnych relacji z kuzynem, bez sprzeciwu akceptowała taki stan rzeczy. Bierność, a tym bardziej utrata wpływu na tę cholerną dziewczynę, były kolejnymi źródłami frustracji.

Kolejne właśnie wkroczyło ostentacyjnie do salonu i niczym nieskrępowane rozejrzało się w celu zlokalizowania pana i władcy domu. Z lisim uśmiechem zlustrowało siedzącego na kanapie w powyciąganym dresie Makoto.

— O, nie wyszedłeś — zauważył bez żadnego przywitania. Nie pytając o zgodę, przemaszerował do kuchni, gdzie pozwolił sobie na wstawienie wody, wyciągnięcie kubka z suszarki i przygotowanie kawy. Do nóg Imayoshiego zaczął się, o zgrozo, łasić Kiyoshi, jakby zaakceptował status okularnika jako osoby priorytetowej, zaraz po Michiru oczywiście.

Makoto obserwował poczynania gościa spod zmrużonych wściekle powiek. Wstał z kanapy, władczym krokiem przeszedł do framugi kuchennych drzwi i wyczekująco się o nią oparł.

— Możesz mi z łaski swojej wyjaśnić, czemu, do jasnej cholery, panoszysz się po mojej kuchni? — warknął. — Co to ma być?! Wchodzisz jak do siebie, żadnego cześć ani pocałuj mnie w dupę! Chyba zapomniałeś, gdzie stawiasz swoje paskudne lisie stopy, co?

— Co Michiru lubi? Przypucowała się, że nie zjadła śniadania i mam zamiar je w nią wmusić — oświadczył, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie. — To twoja wina. — Dopiero wtedy spojrzał na Makoto, obrzucając go od stóp do czubka głowy oskarżycielskim spojrzeniem. Z ust zniknął mu firmowy uśmiech. — To twoim zadaniem jest jej pilnować.

— Phi — prychnął, kwitując wypowiedź okularnika wzruszeniem ramion. — Kim ty jesteś, żeby mówić mi, co mam robić? Bo co? Bo wlazłeś mi z butami na teren? Bo ten pchlarz cię lubi?

Shouichi odłożył łyżeczkę, którą mieszał kawę nastolatki. Bez słowa zbliżył się do kapitana Kirisaki Dai Ichi, pociągnął go za koszulkę tak, by musiał oprzeć się plecami o ścianę. Obrzucał okularnika hardym spojrzeniem ciemnozielonych oczu w oczekiwaniu na satysfakcjonującą odpowiedź.

Poza kontrolą [Kuroko no Basket]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz