Kakashi przyodziany w urzędowy strój przemierzał ciemny, zawilgocony korytarz gdzieś kilka pięter pod tętniącą życiem Konohą. Nie był jednak sam. Przed nim kroczyła dwója zaufanych wojowników anbu, którzy wlekli wściekłą Tsuchikage w kierunku jednej z wolnych cel. Medycy Konohy spisali się świetnie. Dzięki swoim umiejętnościom (oraz precyzji Hyugi Hanabi odbywającej praktykę) ciało kobiety prawie wróciło do stanu sprzed bliskiego spotkania z Amaterasu Uchihy. Nie dolegało jej już nic poważnego, ale to nie spowodowało, że przestała się skarżyć. Wręcz przeciwnie. Poprawa samopoczucia przełożyła się na wzmożoną agresję kobiety.
- K-Kakashi...! Ty zawszony psie! Nie masz prawa mnie tu zamykać!! - wyła wściekle. - Nie masz prawa... NIE MASZ PRAWA...!!
- Weź się wreszcie przymknij, bo już mi w mózgu zgrzyta – mruknął obojętnym, znudzonym tonem. – Trochę sobie posiedzisz sama ze sobą, przemyślisz swoje zachowanie, a potem naradzę się z resztą Kage, co by tu z tobą zrobić – zapewniał, nieudolnie tłumiąc ziewnięcie. – Rety, rety... za mało herbaty dzisiaj wypiłem.
- J-Jakim prawem... - syczała niewzruszona - jakim prawem to ja ląduję w więzieniu?! Ten twój Uchiha i Uzumaki, z jakąś przybłędą na czele rozpierdolili mi wioskę i całe wojsko! Co? - tu nerwowo, ale też wrednie zachichotała. - Znowu mu się upiecze?! Próbował mnie zabić! Z tym waszym bohaterem od siedmiu boleści...!
- Dowiedziałem się, że mimo zawartego sojuszu porwałaś jego narzeczoną, chcąc zabić ich nienarodzone jeszcze dzieci, a potem także ją - uciął stanowczo. - Takim prawem lądujesz w więzieniu. Zamach na moich ludzi, to zamach na Konohę. Niech to do ciebie dotrze. Inni Kage też ci tego nie popuszczą.
- Kogo obchodzi jakaś lodowa kurwa i bękarty Uchiha?! - prychnęła. - Ona nawet nie jest z twojej wioski...!!
- Nieważne, z jakiej jest wioski - odparł, podchodząc bliżej krat, za którymi dopiero co ją zamknęli. Spojrzał uważnie w oczy kobiety. - Dzieciobójstwo jest karane w tym kraju śmiercią.
- Ty... ty i te twoje altruistyczne ideały... - sapała jak wściekły byk, stojąc przy samych kratach. - Do reszty sprowadzisz ten świat na psy! A zresztą... liczę, że inni wreszcie się opamiętają, i zrobią z tobą, z nim... z wami wszystkimi... co należy!
- Może kiedyś, ale jeszcze nie tym razem - uśmiechnął się zadziwiająco pogodnie i sympatycznie, pstrykając ją palcami prosto w nos, co było szczytem chamstwa. - Połóż się i prześpij, złość piękności szkodzi, droga Kurotsuchi. Będę leciał do ważniejszych spraw, papa.
- A ŻEBY CIĘ SZLAG TRAFIŁ, HATAKEEEE!! - wrzasnęła jeszcze za nim, ale on już spokojnie jak gdyby nigdy nic przemierzał ciemny korytarz w kierunku kręconych schodów. Westchnął ciężko, zaraz wyjmując z kabury książkę, którą z pewnością przeczytał setki razy przez tyle lat.
- Przecież nie jestem nieśmiertelny – mruknął jeszcze sam do siebie. – Z pewnością kiedyś trafi mnie szlag.
***
Następnego dnia w mediach na całym świecie huczało. Sakura akurat leżała w łóżku z malutką Tsubaki, karmiąc ją butelką ciepłego mleka, gdy Saburo uporczywie przerzucał kanały, by mogli obejrzeć coś ciekawego do śniadania. Otworzył szeroko usta, widząc zajawkę spalonej Iwagakure i migające kadry z fioletowym, ogromnym Susanoo Sasuke. Pilot prawie wypadł mu z ręki.
- Wisienko... - zaczął niepewnie – ja oślepłem, czy jeszcze dobrze widzę? Sasuke zniszczył Skałę?
- N-Nie... nie oślepłeś, chyba że od parcia popękały mi naczynka w oczach i sama mam uszkodzony wzrok – pokręciła głową z trwogą, wywalając zielone oczy. Prawie wypuściła butelkę. - K-Kami! Co on wyprawia! Znowu będą chcieli go zab... co? Co tam robi Naruto? I Meg?!
CZYTASZ
Cena Grzechu [Naruto]
FanfictionKrótko po zakończeniu Czwartej Wielkiej Wojny Shinobi Sasuke i Sakura wzięli dawno upragniony ślub. Początkowo życie wydawało się bajką. Lada moment na świecie pojawiła się Sarada. Mimo tego Sasuke, ciągle nękany demonami przeszłości, nie potrafił o...