Wszystko trwało co najwyżej pięć sekund. Czasoprzestrzeń wyrzuciła go na środek głównej ulicy wioski, którą tak dobrze znał. Własnym oczom nie mógł uwierzyć, że po prostu wrócił do Liścia! Chociaż... zaraz, zaraz. Coś mu tutaj nie grało. Od razu rzuciła mu się w oczy skała z wyrytymi twarzami Hokage. Kończyła się na Minato Namikaze, zmarłym ojcu Naruto. Tsunade i Kakashi'ego nie było. Niektóre budynki też wydawały się mu jakieś starsze... i ci ludzie. Chyba ich nie kojarzył. Co się właśnie dzieje?
Rozejrzał się po okolicy, przymrużając powieki w ogromnym skupieniu. W odmętach pamięci powoli pojawiały się wspomnienia, a on poczuł, jak serce wali mu jak szalone. Wygląd budynków, ich układ... dokładnie tak zapamiętał go za czasów dzieciństwa. Zgłupiał. Przez chwilę naprawdę pomyślał, że po prostu cofnął się w czasie. Na krótko przed masakrą. Tknięty tą myślą wystrzelił jak błyskawica w doskonale znanym sobie kierunku - zamierzał odszukać dzielnicę klanu i sprawdzić, czy tu nadal istnieje i jest zamieszkana.
Biegł ile tylko miał sił w nogach, a przechodzący dookoła wioskowicze spoglądali na niego jak na wariata. „Gdzież ten młodzieniec tak pędzi?", zdawali się myśleć, chociaż nie zaczepiali go. No bo po co? Najwidoczniej zapomniał o czymś niezwykle ważnym. A on po prostu biegł... biegł, biegł i biegł, aż zobaczył bramę z wymalowanym biało-czerwonym herbem. Na ulicy byli ludzie!
Na chwilę ugięły się pod nim kolana. Rozpoznał kilka osób, nawet znanych bardziej z widzenia wujków, ciocie, kuzynów... w końcu jego rodzina była naprawdę liczna. Nie sposób było poznać wszystkich, a co dopiero zacieśniać więzi. To było trochę (a nawet bardzo) nierozsądne, ale wreszcie po prostu pchnął bokiem bramę i wbiegł w tłum tych wszystkich krewnych. Oni też zdawali się nie zwracać na niego uwagi... co było trochę dziwne, ale nieistotne. Musiał przebiec jakieś dwa kilometry, aby dostać się do swojego domu, na samym końcu ślepej uliczki.
Już na progu dopadł go zapach jego ukochanej zupy pomidorowej. Najprawdziwszej! Poczuł, że coś ściska jego klatkę piersiową, coś jak gwałtowny skurcz. Chciał zaszlochać, chciał zapłakać, ale zebrał się w sobie, żeby tego nie zrobić. Po prostu wbiegł do kuchni, którą tak dobrze pamiętał, a tam... przy kuchence stała Mikoto, jego najprawdziwsza matka, a przy niskim drewnianym stole siedzieli Fugaku oraz... Itachi. Pili herbatę. Tak po prostu.
- M-Mamo... Tato... b-bracie! - wydusił z siebie, cały roztrzęsiony. Nie był pewien nawet, czy jest dla nich widoczny, czy widzą go jako dorosłego, czy może jako rozbrykanego chłopca. Trzepało nim, jakby ktoś obrzucił go zaspą śniegu. Nago. Wcześniej było mu słabo, ale teraz podłoga zrobiła się dziwnie miękka. Musiał chwycić się futryny. - To jakiś chory sen... - kręcił głową.
- Sasuke...? – pierwszy odezwał się Itachi. Gwałtownie się poderwał, rozlewając przypadkiem herbatę. Spoglądał na młodszego brata z jawnym przerażeniem. – Co ty tutaj robisz...?! – w sumie Sasuke pierwszy raz w życiu widział swojego brata tak emocjonalnego.
- Sasuke-chan, skarbie... - Mikoto również wyglądała na zaniepokojoną.
- Nie mów, że dałeś się zabić jakiemuś frajerowi w lesie – surowy jak zawsze Fugaku powoli obrócił się w jego stronę. Zmierzył syna wzrokiem zupełnie tak jak kiedyś. Lata temu...
- Ja... - brunet zająknął się, zalany lawiną głosów. - Ja... ja wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale żyję. Chyba... - w tej chwili sam nie był tego pewien. - Mamo... Tato. Itachi... - spojrzał na nich bezradnie. - Wy naprawdę tu jesteście...? Czy mnie się to tylko śni...?
- Jesteśmy tutaj naprawdę. Od paru ładnych lat - stwierdziła spokojnie brunetka, nagle łagodniejąc. Podeszła do wyższego o ponad głowę syna, wyciągając dłoń, by pogłaskać go po policzku. - Jakim cudem ty tu jesteś, skarbie...?
CZYTASZ
Cena Grzechu [Naruto]
FanfictionKrótko po zakończeniu Czwartej Wielkiej Wojny Shinobi Sasuke i Sakura wzięli dawno upragniony ślub. Początkowo życie wydawało się bajką. Lada moment na świecie pojawiła się Sarada. Mimo tego Sasuke, ciągle nękany demonami przeszłości, nie potrafił o...