Weź się na coś wreszcie przydaj!

92 4 5
                                    

Od szczęśliwego rozwiązania i powicia zdrowej córeczki Sakury i Saburo minął zaledwie tydzień. Para, przytłoczona rodzicielskimi obowiązkami, które absorbowały większość dnia nie odzywała się zbyt często. W zamian za to przesyłali zdjęcia z różnych sytuacji, nie objaśniając ich. Było to zbędne. Ot, taka rodzicielska sielanka. Pierwsze karmienie w domu, kąpiel, sterta pieluszek... i tak dalej. To wszystko podsycało radosne oczekiwanie świeżo upieczonych narzeczonych, oczekujących trójki rozkosznych maleństw. Po ostatniej „konfrontacji" zdawało się, że zarówno Uchiha jak i Yuki wreszcie sobie odpuścili. Podział obowiązków oraz harmonogram dnia były jasne, wszystko działało jak w dobrze nakręconym zegarku. Przyszła mama szczęśliwie czuła się dobrze, mimo spuchniętych wiecznie stóp i bólu w okolicach lędźwi. Od czasu do czasu zawadził jej jakiś niepożądany zapach lub musiała wyjść się przewietrzyć z powodu nagłego uderzenia gorąca. Tak było i tym razem.

Sasuke aktualnie przytulał się do piekarnika, uporczywie sprawdzając, czy wielowarstwowa lazania już się dopiekła, a Megurine grała z Saradą w grę planszową. Smażone mięso mielone bardzo odrzucało szatynkę, więc po prostu łapała oddech w ogródku, popijając zimną wodę. Narzeczony zaraz wywietrzy i ją zawoła, a wtedy chociaż pomoże przygotować stół do posiłku. Naprawdę nie lubiła leżeć bezczynnie, czuła się wtedy bezużyteczna. Przyzwyczajona do swojej siły i zorganizowania, czasem nadal nie radziła sobie z tym, że po prostu nie domaga.

Cieszyła się niską, choć zdecydowanie wczesnowiosenną temperaturą. Z każdą chwilą robiło się jej lepiej, ale ruchliwe maluchy nie zamierzały jej niczego ułatwiać. Wierciły się, kopały i rozpychały, jakby wyczuwając pogorszenie nastroju matki. Minęło już wiele miesięcy, ale do tego przeszywającego bólu w żebrach nie sposób było się przyzwyczaić.

Akurat zginała się z boleścią, gdy poczuła na sobie czyjś dotyk. Nie zdążyła nawet zawiązać jakiejkolwiek pieczęci dłonią. Przyłożyli jej do twarzy jakąś szmatę, dziwnie śmierdziała, lecz to ostatnie, o czym zdążyła pomyśleć, zanim nastała ciemność. Potem nie miała pojęcia, gdzie jest ani z kim.

Uchiha niczego nie usłyszał. Zajęty wyklinaniem na zbyt gorącą parę buchającą z piekarnika nie miał jak nawet zarejestrować dziwnych szelestów czy głębokiego, nieco spazmatycznego oddechu narzeczonej. Brytfankę z gotową, idealnie wypieczoną lazanią postawił na drewnianej desce, po czym zdjął rękawice kuchenne i aż uśmiechnął się do samego siebie. On to jednak potrafił gotować.

Był dumny z efektów swojej ciężkiej pracy, tym bardziej, że ta lazania była zamówieniem i zachcianką jego wybranki. Dziwnym trafem Naomi nie zdarzało się łączyć śledzi z czekoladą, ogórków z dżemem, czy lodów z sosem tatarskim jak to miała w zwyczaju Sakura. Nie. Naomi po prostu dopadał silny apetyt na kaloryczne i syte dania, czasami w środku nocy. Nie chciała go wykorzystywać ani robić z niego chłopca na posyłki, ale sam Uchiha uważał to za zaszczyt. Nawet, jeśli miał przytargać o drugiej w nocy kebab z całodobowej budki. Zadowolony z siebie odłożył rękawice i otarł dłonie o kuchenną ścierkę. Zamierzał podać danie póki gorące, a ser tak cudownie się ciągnie...

- Naoś! Już gotowe! Kuchnię i jadalnie porządnie wywietrzyłem! - zawołał w kierunku uchylonych przesuwanych drzwi, które prowadziły do ogrodu. Nikt jednak mu nie odpowiedział. - Nao? - zapytał ciszej, marszcząc brwi.

Zaniepokojony wyjrzał do ogrodu. Nagły kamień w podbrzuszu wcisnął go w ziemię, cały zesztywniał. Kobiety nie było. Przecież na pewno zauważyłby, że wraca z powrotem, prawda? Innego wejścia do ogrodu w tym domu nie było! Czuł już, że trzęsą mu się ręce, ale zdołał się jakoś zerwać, aby pobiec do salonu. Może jednak był tak zajęty tą gorącą brytfanką, że naprawdę jej nie zauważył? Naiwnie się łudził. Wpadł do środka jak dziki, patrząc na Megurinę i własną córeczkę dziwnie rozszalałym wzrokiem.

Cena Grzechu [Naruto]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz