Małżeńska kłótnia

246 14 10
                                    

W tym samym czasie Uchiha krążył bez celu po korytarzu. Wiedział, że nie może opuścić tego miejsca, mimo że miał na to ogromną ochotę. Jego podejrzenia się sprawdziły. Podejrzewali go. Nie tyle o to, że jest nosicielem i niechcący zaraził przyjaciół i mieszkańców, ale o to, że było to celowe działanie ku zgubie wioski. Jak oni mogli?! Po tym wszystkim, co dla nich zrobił. Zatrzymał się nagle i bez ostrzeżenia uderzył pięścią w ścianę, z przekleństwem na ustach.

- Jak zburzysz ściany szpitala, to tym bardziej wszyscy się pochorują - usłyszał za sobą chłodny, niedbale brzmiący kobiecy głos. Naomi. - Wybacz im te herezje, nie śpią od paru dni, są zdenerwowani i po prostu przerażeni. W takich chwilach nie myśli się logicznie.

- W takich chwilach wychodzi, co człowiek naprawdę myśli - skwitował Sasuke, nawet na nią nie spoglądając. - Od lat patrzyli na mnie wilkiem. Jakieś szepty, dziwne spojrzenia. Niby mnie tolerowali. Ale to wszystko. A ja ich chroniłem. Co z tego, że dzięki mnie są bezpieczni. Nadal jestem Uchihą. Tym samym, który chciał ich wszystkich pozabijać.

- Na historii omawialiśmy masakrę twojego klanu jako temat współczesny - uśmiechnęła się krzywo. - Ciężko było mi wtedy wysiedzieć w ławce, bo parę miesięcy wcześniej... - zawahała się, ale zaraz machnęła ręką. - A zresztą nieważne. Wiem jak to jest, gdy ktoś nienawidzi cię za to, że istniejesz. Ale tam są twoi przyjaciele i jestem pewna, że to tylko przerażenie.

- Wiem. Wiesz, jak to jest - odparł, lekko się rozluźniając. - "Przyjaciele"... Nieistotne. Nie potrzebuję niczyjego uwielbienia. Najważniejszą dla mnie osobą jest moja córka. Ja po prostu chcę wiedzieć. Jak do tego doszło. I zamknąć im mordy. Raz na zawsze.

- Sasuke... chciałam tylko powiedzieć, że zarażenie się stuletnimi kośćmi czy kamieniem to jest możliwa opcja, ale bardzo, bardzo rzadka... - powiedziała ostrożnie i wolno, jakby ważąc każde słowo. - Zresztą, gdybyś planował zamach, to nie doprowadziłbyś do choroby córki i żony. Ty to jeszcze pół biedy, ale bliskie osoby zazwyczaj trzyma się z daleka - uznała w końcu. - Nie jestem głupim człowiekiem, myślę, że ktoś wziął sprawy w swoje ręce. Gdyby wirus czakry tak po prostu latał sobie po ruinach w powietrzu, mielibyśmy epidemie na całym świecie niemal ciągle.

- Dlatego, gdy tylko to się skończy, wyruszam - oznajmił, wreszcie na nią spoglądając. - Oni żyją jak w bajce. Oderwani od rzeczywistości. Łudzą się, że raz zaprowadzony pokój jest trwały. Gówno prawda. To tylko iluzja. Dlatego wyruszę. Wyjaśnię sprawę i im wszystkim udowodnię.

- Zgadzam się z tobą. Dlatego chcę, żebyśmy wyruszyli razem - powiedziała nagle.

- Co? - odwrócił się twarzą do niej. - Dlaczego... dlaczego chcesz ruszyć ze mną? Ja pracuję sam. Zresztą, jesteś od leczenia, a nie od biegania po krzakach i ruinach.

- Tak właściwie, to jestem od wszystkiego - uśmiechnęła się szelmowsko. - Jestem tokubetsu joninem, to fakt, aczkolwiek Mizukage wyznaczyła mnie nie tylko do wyleczenia Konoszan, ale też do przebadania sytuacji epidemiologicznej i wykrycia źródła choroby. We dwójkę szybciej coś znajdziemy, zwłaszcza, że znam się trochę na sensoryce i tropieniu. Shinobi z Kirigakure mają wyczulony węch i słuch - puknęła się palcem wskazującym w nos. - Twoje oczy, a moje powonienie to dobry duet do szukania próbek, trupów czy innych dziwów.

Brunet milczał chwilę, uważnie się jej przyglądając. Wreszcie westchnął, przyznając jej rację.

- To co mówisz, ma sens - mruknął. - Ale wiedz, że nie jestem nauczony zbyt długiego kontaktu z obcymi. Jestem też chamski i wredny, czasem mimowolnie. No i moja żona cię rozszarpie, jak się o tym dowie.

Cena Grzechu [Naruto]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz