XXIX.

724 36 4
                                    

Młoda architekt mimo wszystko dziś się wyspała i nie żałowała tego, co się działo poprzedniego dnia. Trzeba przyznać, że ona niczego nigdy nie żałuje, taka już jest. Na samo wspomnienie wczorajszego dnia nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, ale nie cieszyła się tym długo. Jej ulubiony alarm głośno wybrzmiał i musiała zbierać się do pracy. Nie miała zamiaru ubierać się elegancko, ponieważ dziś był piątek, więc nie zamierzała długo tam zabawić. Postawiła na zwykłe jeansy, białą koszulkę z długim rękawem i rozpinaną ciemną skórzaną kurtkę. Zrezygnowała również z obcasów i do łask wróciły dobre, stare sportowe buty.

Do pracy przyszła o dziwo minutę spóźniona, co nigdy jej się nie zdarzało. Zrobiła sobie kawę, którą zwykle robiła jej asystentka i rozsiadła się w swoim fotelu. Jej radość nie trwała długo, ponieważ dosłownie chwilę później usłyszała pukanie do drzwi. Przed jej oczami zjawił się dosyć niski mężczyzna w firmowym uniformie z ogromnym bukietem kolorowych kwiatów.

- Dzień dobry, poczta kwiatowa dla Pani Camili Cabello - wydukał, czytając z kartki. - Czy dobrze trafiłem?

- Tak, dobrze Pan trafił - odparła. - Jestem tylko bardzo zaskoczona – dodała, składając podpis w odpowiednim miejscu i zamykając za nim drzwi.

Młoda architekt nie wiedziała do końca, co się dzieje, ale postanowiła nie stresować się niepotrzebnie. Bardzo często do takich miłych gestów dołączana jest jakaś karteczka albo coś w tym rodzaju. Postanowiła to sprawdzić i faktycznie natknęła się na taką.

- Czyżby Lauren się stęskniła? - zadrwiła, wyjmując karteczkę z malutkiej koperty. - A jednak moja intuicja mnie zawiodła.

Niestety nie było jej dane rozmyślać dłużej na temat cichego adoratora, ponieważ usłyszała głośne pukanie do drzwi. Nie była pewna, czy ma otwierać, czy narazi się na bezpośrednie zagrożenie albo utratę zdrowia. Dała dzień wolnego asystentce, więc nie miała zielonego pojęcia, kto jest za drzwiami. Nie mogła też się z nią skontaktować, więc postanowiła zaryzykować i otworzyć drzwi z poziomu biurka, które dzięki bogu miało taką opcję.

Do przestronnego gabinetu wpadła zdyszana Lauren z lekkim uśmiechem na ustach. Tak szybko, jak tu przybiegła, tak szybko jej wyraz twarzy się diametralnie zmienił. Nie miała nawet ochoty patrzeć ani chwili dłużej na Camile, tylko podeszła do bukietu kwiatów, wyrwała jej z rąk karteczkę i dała jej znak ręką, żeby nawet się nie odzywała.

- Czy ty sobie robisz ze mnie jaja, Camila? - zapytała z ironicznym uśmiechem i stopniowo napinała mięśnie. - Kwiaty od tamtego typa? Masz czas spotykać się z nim a ze mną nie? Już ci się znudziłam? - zadrwiła rzucając karteczkę na podłogę.

- Lauren, to nie tak - zaczęła, jednak nie miała możliwości wypowiedzieć ani jednego słowa więcej. Lauren podeszła do niej bardzo, bardzo blisko i złapała ją lekko za szczękę. - Lauren, puść mnie do cholery - wydukała zdenerowana.

- Bo co, Camila? Bo... - zaczęła podniesionym głosem, ale chwilę później jej policzek spotkał się z dłonią Kubanki. - Co ty zrobiłaś? - zapytała zszokowana.

- To, co powinnam a teraz się zamknij z łaski swojej i przeczytaj tą jebaną karteczkę, bo osądzasz mnie zbyt łatwo - wykrzyczała, podając jej karteczkę. - Przeczytaj na głos.

Lauren była kompletnie zszokowana i nie wiedziała co powiedzieć. Było jej cholernie głupio przez to, co zrobiła. Zdawała sobie sprawę, że zepsuła to, co budowały dosyć długo. Straciła po raz kolejny jej zaufanie i nie miała dosłownie nic na swoją obronę. Początkowo przeczytała tylko ostatni wyraz, ponieważ był napisany dużymi literami i to imię zapadło jej w pamięć. Chciała rzucić tą karteczkę, jak najdalej jednak zobaczyła wzrok kobiety i musiała przeczytać tekst.

First Flirt [Camren]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz