XLV.

481 36 2
                                    

Cała trójka wychodziła z samochodu nieco zestresowana i zmęczona. Adrenalina nie pozwalała im na sen i dzięki temu byli gotowi do działania. Wjechali na parking podziemny i kobieta od razu dostrzegła pewien bardzo ważny fakt.

- Musimy się spieszyć - zaczęła, szybko wychodząc z samochodu. - To auto Lauren, więc ona już tu jest i prawdopodobnie zarząd również.

- Spokojnie, jestem w tym dobry - zapewnił ją wysoki blondyn, zakładając rękawiczki. Chwilę później byli już w pomieszczeniu, które stanowiło pierwszy punkt na ich liście. - Lepiej zamknij oczka, Mendes. Nie chcę znowu siedzieć - zaśmiał się i drwił z przyjaciela.

- O to się nie bój, recydywo - nie pozostał obojętny i również z niego zakpił. - Polubiłem cię, więc jeszcze do kicia nie pójdziesz - wyznał szczerze, rozglądając się po parkingu.

- Zaraz się chyba wzruszę, Shawn - zaczął rozbawiony, ale chwilę później skupił się na pracy. Zręcznie manewrował wytrychem i chwilę później był już w środku pomieszczenia. - Wyłączone, teraz ruszamy do głównego wejścia - jak powiedział, tak zrobił.

Nawet Camila, która miała na sobie szpilki nie odbiegała od nich i trzymała równe tempo. Kiedy byli już w środku Colson wyjął z torby latarkę i prowadził ich do gabinetu szefowej. Było całkowicie ciemno, ponieważ awaryjne zasilanie nie zdążyło się włączyć, a wszystko szło zgodnie z ich planem. Znajdując się dwa metry przed gabinetem słyszeli, jak Lauren przekonuje ich, że niedługo będą bajecznie bogaci. Camile coś ruszyło w środku i dopiero teraz była w stu procentach pewna, że nie może na to pozwolić. Będąc przed samymi drzwiami, Baker pierwszy nacisnął klamkę. Jednak osobą, która przekroczyła próg najszybciej była właśnie młoda architekt. Kiedy weszła do środka zobaczyła, że Lauren zbliża swój długopis do kartki papieru, więc czym prędzej ją zatrzymała i zabrała jej dokument spod pióra.

- Panowie, przecież to jest jakaś farsa - zaczęła, wręczając przyjacielowi umowę. Szybko ruszył do pracy i już chwilę później w całym gabinecie było słychać stukanie palców o klawisze. - Nie można tak w biały dzień kogoś szantażować i okradać. Naprawdę myśleliście, że to wam ujdzie na sucho? Otóż nie - skomentowała z sarkastycznym uśmiechem i nie odrywała od nich wzroku.

Lauren nie wiedziała, co się dzieje. Cieszyła się na jej widok, ale obecność zwłaszcza Colsona wyprowadzała ją z równowagi. Nie zdawała sobie sprawy, dlaczego ona się tutaj znajduje i co tak naprawdę ma zamiar zrobić. Nie liczyła na to, że jej pomoże zwłaszcza po tym, co się stało. Potrzebowała jednak odpowiedzi, ale teraz pozostało jej oczekiwanie na rozwój wydarzeń.

- Kim ty w ogóle jesteś dziewczynko, co? - Zadrwił z niej Rodrick. - Zgubiłaś się tutaj, razem ze swoim gachem i tym fagasem w czarnym gajerku?

- Otóż po pierwsze, to nie wydaje mi się, abyśmy byli na ty. Po drugie, Pan powinien się bać najbardziej. Ma Pan najwięcej za uszami, a ja lubię od czasu do czasu dawać prasie jakiś gorący nagłówek - skomentowała, opierając się o biurko Lauren.

- Bo co mi zrobisz, co? - Zaśmiał się z niej i uderzył rękami o stół. - Jak cię zaraz dorwę, to popamiętasz, suko - dodał w furii.

- Peter do cholery, trzymaj rączki przy sobie, bo ci je urwę i wsadzę tam, gdzie światło nie dochodzi! - Colson krzyknął sprawiając, że tamten momentalnie usiadł na miejscu i odwrócił wzrok. - Do Pani Camili odzywaj się z szacunkiem albo ja cię go nauczę - dodał uśmiechając się sarkastycznie.

Camila miała dość tych prymitywnych zachowań, więc poprosiła Colsona o kopertę ze zdjęciami i położyła wszystkie w odpowiedniej kolejności przed nimi. Zapełniały cały długi stół a na twarzach mężczyzn malowało się zdziwienie, przegrana i złość. Nie mieli już żadnej karty przetargowej i to ich najbardziej bolało. Bolały ich pieniądze, które w tym momencie tracili.

First Flirt [Camren]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz