XXXVI.

768 38 3
                                        

Po dobrym śniadaniu Camila nadal gościła w domu swojej dziewczyny. Starsza nie miała absolutnie żadnych pretensji i tak naprawdę, to bardzo się z tego powodu cieszyła. Obie były zajęte pracą, trzymając na kolanach swoje firmowe laptopy. Lauren miała zdecydowanie mniej do zrobienia niż młoda architekt, więc co raz patrzyła się na nią ukradkiem i uśmiechała. Siedziały w wygodnych, dużych fotelach naprzeciwko siebie i tym samym po przeciwnych stronach przestronnego salonu. Nie lubiły, kiedy ktoś zerkał im przez ramię na monitor, więc rozumiały się bez problemów. W pewnym momencie na twarzy Camili pojawił się grymas i zaczęła nerwowo klikać jeden przycisk niezliczoną ilość razy, chcąc zapewne naprawić jakiś błąd.

- To twój nowy tik nerwowy, czy ćwiczysz palce na noc? - zapytała ją z chytrym uśmieszkiem. - A tak poważnie, to o co chodzi? - dodała odkładając swój laptop na stolik do kawy.

- Zapewniam cię, że nie muszę ćwiczyć palców - skwitowała, przewracając teatralnie oczami. - Program przestał działać i wymagana jest jakaś autoryzacja nieszczęsna - przetarła czoło ze stresu.

Lauren zauważyła, że Kubanka się stresuje i szybko odłożyła sprzęt i chciała do niej podejść. W ostatniej chwili wpadła na lepszy pomysł, bo dotarła do niej prawda, że w ogóle nie zna się na laptopach i programach dla architektów. Zna się na programach dla fotografów, ale to kwestia raczej oczywista.

- Mam w firmie dobrych informatyków, zaraz zadzwonię do któregoś i może będą się na tym znali - oznajmiła, wyciągając telefon. Chciała już wybrać numer, ale głos Camili ją zatrzymał.

- Nie dzwoń do nich, bo nie wiem, czy mają cokolwiek wspólnego z programami architektonicznymi. To są informatycy od załatwiania jakichś błędów systemowych a nie od obejścia jakiejś astronomicznej autoryzacji - zaprotestowała, tłumacząc wszystko skrupulatnie i wyciągnęła telefon. - Zadzwonię do Colsona, może on mi pomoże.

- Z całym szacunkiem Kochanie, ale co narkoman może wiedzieć o tej całej autoryzacji? Jest jakimś pieprzonym cudotwórcą, czy twoim odwiecznym wybawicielem? - zapytała zmieszana z poważną miną.

Camili wyraźnie się to nie spodobało i nie zamierzała tego ukrywać. Wstała powoli z fotela i podeszła pewnym krokiem do swojej kobiety. Popatrzyła się w jej duże, zielone i kipiące od złości tęczówki i jedynie się sarkastycznie uśmiechnęła.

- Gdybyś tylko mnie słuchała i zwracała na to tak wielką uwagę, jaką zwracasz na każdego faceta, który na mnie patrzy... - zatrzymała się wzdychając -...wiedziałabyś, że to on mi instalował aplikację i dzięki niemu nie płaciłam 500$ wpisowej autoryzacji programu. Może nie zrobiliśmy tego do końca legalnie, ale chyba opłaciło się - skwitowała, pakując swojego laptopa do torebki i idąc w kierunku drzwi.

Lauren miała ochotę palnąć się w głowę za taką głupotę, ale czasami nie była w stanie panować nad emocjami. Zwłaszcza wtedy, kiedy w grę wchodziła jakakolwiek relacja Camili z płcią męską. Wyprzedziła młodszą i stanęła przed drzwiami, uniemożliwiając jej wyjście.

- Nie idź, Camila - wydukała, jak małe smutne dziecko. Podeszła bliżej i jak gdyby nigdy nic chciała ją przytulić i przeprosić. - Zadzwoń do niego, daj mu tego laptopa i niech on ci to naprawi, nie mogę mieć żadnych pretensji i naprawdę ci ufam.

- No cóż, chyba owinęłam cię wokół swojego palca, co? - zapytała, zabierając z szafki w przedpokoju kluczyki do samochodu zielonookiej. - Ty prowadzisz, najpierw wybierzemy się na małe zakupy, ale zahaczymy jeszcze o mój dom w pierwszej kolejności. Podoba się pomysł, czy mam ci wysłać email i czekać na potwierdzenie?

Lauren nic nie odpowiedziała, tylko odsunęła się od drzwi najpierw je otwierając, aby Kubanka mogła spokojnie wyjść. Weszły do windy i natrafiły tam na sąsiada starszej, który nie omieszkał zawiesić na architekt wzroku. Starsza natomiast momentalnie zgromiła go wzrokiem i jak gdyby nigdy nic pocałowała kobietę a następnie szybkim i pewnym krokiem wyszły z windy do samochodu.

First Flirt [Camren]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz