XVII.

981 54 7
                                    


Popiół spadający z 11 piętra w tamtym momencie najbardziej interesował Lauren. Wolała skupić się na czymś takim niż nieustannie krążyć myślami wokół Camili. Była w stanie stwarzać sobie w głowie miliony scenariuszy z jej udziałem, wyobrażać sobie, jak to wszystko mogło potoczyć się w kompletnie inną stronę. Kiedyś nie mogła nawet myśleć o słowie zobowiązanie, ale teraz miała ochotę zrobić wszystko, żeby zmienić sytuacje w której aktualnie się znajdują. Alkohol zawsze pomagał jej w takich chwilach, ale po jednej szklance szkockiej whisky nie była w stanie przestać. Smak i uczucie, które wtedy jej towarzyszyło były porównywalne do euforii i nikotyny rozchodzącej się po organizmie. Swego rodzaju narkotyk i uzależnienie dostrzegała nie tylko w używkach. Była nimi również brązowooka, piękna kobieta, która robiła z nią co chciała.

- Pieprz się, Colson – zaciągnęła się i oparła swoje ręce na balustradzie balkonu. – Nie dotkniesz jej... - wycedziła przez zęby, jakby mając przed sobą adresata swoich słów i wyrzuciła resztę papierosa za balustradę balkonu.

W pierwszej chwili miała ochotę wziąć kluczyki od wypożyczonego samochodu i po prostu pojechać najdalej, jak tylko może aby uciec od swoich myśli i skupić się na drodze. W ostatnim momencie jednak przypomniała sobie o sporej szklance szkockiej i odrzuciła kluczyki na szafkę pod lustrem a sama opadła na łóżko, patrząc się na sufit. Myślała o śliskich łapach Colsona wokół ciała Camili i tego, dlaczego pomaga kryminaliście. Nie miała zamiaru po prostu na to pozwolić a wręcz przeciwnie. Chwilę później wpadła na kolejny genialny pomysł. Nie czekając ani chwili dłużej zabrała wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy łącznie z teczką i wyszła z pokoju.

Zanim się obejrzała była już przed drzwiami 451 i los po raz kolejny się do niej uśmiechnął. Myśl o zapukaniu nie przemknęła jej nawet przez myśl, więc liczyła na łut szczęścia. Kiedy weszła do pokoju nie zauważyła nigdzie Camili na pierwszy rzut oka, jednak po chwili jej tęczówki spotkały się w tymi brązowymi i wystraszonymi.

- Twoja nowa technika to włamania i napaść? - zapytała, stojąc przed nią w krótkiej koszulce i samej bieliźnie. - Powinnam się już bać czy tylko pomyliłaś pokoje?

Starsza była wyraźnie zaskoczona jej wyglądem a dokładniej rzecz biorąc ubiorem. Chwilę później jednak uśmiechnęła się lekko i położyła na łóżku, opierając się na łokciach. Brunetka czując nieustanny wzrok na sobie i widząc jej minę miała wrażenie, że rozmawia ze ścianą.

- Mogę ci w czymś pomóc, czy mogę już wziąć prysznic i pozbyć się ciebie? - wzięła z dużej szafy obok drzwi kolejną, czystą koszulkę i kosmetyczkę.

Lauren patrzyła się na nią bez żadnych emocji i po chwili zlustrowała ją od stóp do głów. Wystarczyła dłuższa chwila, aby podniosła się z łóżka w tempie ekspresowym i momentalnie stanęła blisko Camili. Ta jednak nie pozostała dłużna i za wszelką cenę chciała utrzymać kontakt wzrokowy. Ciepło przechodzące w chłód, który poczuła tuż po tym było wręcz nie do opisania.

- Bardzo chętnie bym popatrzyła, jednak mam nieco inne plany... - zatrzymała się i popatrzyła na nienagannie poskładane ubrania kobiety na każdej możliwej szafce. Wszystko było wręcz pod linijkę, jakby żyła w jakiejś grze lub co najmniej symulacji. - Powiedz mi, jak taka kobieta jak ty spotkała kryminalistę.

- On nie jest żadnym kryminalistą - odpowiedziała niepewnie. - Nie wiem za co dokładnie siedzi teraz, ale nie poznałam go w ciemnym zaułku gorszej części miasta, nie musisz się tak martwić.

- Nie wyobrażam sobie ciebie w gorszej części miasta, więc w to uwierzę. Gorzej z tym, że twój nowy chłopak może stanowić potencjalne zagrożenie a ja takie sytuacje eliminuje - dodała cichszym tonem, wpatrując się bez skrupułów w tęczówki niższej.

First Flirt [Camren]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz