XLII.

536 26 0
                                    

- Lauren obudź się, za chwilę będziemy - oznajmił szturchając ją za ramię.

Faktycznie, niespełna kilka minut później byli już na miejscu. Piękny, duży dom zapierał dech w piersiach. Nie był urządzony w zbytecznym przepychu, ale biła od niego nowoczesność i architektoniczny kunszt. Po lewej stronie budynku znajdował się garaż, który de facto był w stanie pomieścić, co najmniej dwa samochody. Ścieżka z ozdobnych płaskich, dużych kamieni prowadziła do masywnych szklanych drzwi wejściowych. Po obu stronach znajdowały się kolumny, które były wyłożone pięknymi kamieniami. Całość tej ściany również posiadała dużo szklanych elementów, bowiem zastosowany tutaj element nie był typowym szkłem, które na co dzień widzimy w swoich domach. To było ciemne szkło, które miało właściwości słynnego lustra weneckiego. Robiło niesamowite wrażenie. Najbardziej widowiskowy element posiadłości Jauregui był to ogromny taras nad garażem. Wchodziło się na niego bezpośrednio z górnego korytarza. Grill, parasol, dający ochronę przed palącym słońcem i piękne meble. W ich skład wchodziły: trzy fotele, kanapa, szklany stół i przestronna huśtawka z możliwością rozłożenia.

Lauren oczywiście nie była pod wielkim wrażeniem, bowiem dla niej to był jedynie dom rodziców i tymczasowe miejsce pobytu jej rodzeństwa. Nie przykładała wielkiej wagi do wystroju i nie chciała dłużej patrzeć na te wszystkie niuanse architektoniczne. Robiło jej się słabo, ilekroć powiązała to z pracą Camili. Nie chciała uciekać do niej myślami, ale w głębi serca gubiła się w tym wszystkim.

Weszła do domu bez kurtuazyjnego pukanie i jej wzrok w mgnieniu oka spotkał się z tym zawstydzającym, a jednocześnie posiadającym niezwykłą władzę i możliwość perswazji.

- Witaj, Lauren – zaczęła starsza kobieta, odstawiając filiżankę z herbatą na pobliskim blacie. – Poświęcisz mi odrobinę czasu? – Zapytała, podchodząc do niej bliżej.

- Panno Elizabeth – zaczęła pewna siebie, ale miłym tonem i z pełną kulturą. – Obawiam się, że muszę to zrobić. Zatem zapraszam na górę – oznajmiła a następnie poszła przodem do swojego pokoju.

Bądź, co bądź zwłaszcza mama Lauren bardzo ją kochała. Nigdy nie zmieniła ani jednej rzeczy w jej byłym pokoju i regularnie tam sprzątała. Zawsze była w nim czysta pościel i miły, kwiatowy zapach. Wszystko było tak, jak od czasu kiedy szatynka skończyła 7 lat. Wtedy zaczęła się rewolucja i w jej pokoju od tamtej pory zawsze stał co najmniej jeden kwiat. Pod nieobecność kobiety, jej mama dbała o wszystko, podlewała sukulenty sumiennie i według wskazówek.

- Proszę – zaprosiła terapeutkę do środka gestem ręki a następnie zamknęła za nimi drzwi. – Na dobrą sprawę, to chyba nie potrwa to długo. Nie czuje się już jak śmierć – przywołała wypowiedź Chrisa.

- Opowiesz mi, co się stało? – Zapytała, siadając przy jej biurku i zakładając nogę na nogę. – Zrozumiem, jeżeli jednak nie będziesz chciała o tym mówić. Musisz pamiętać o tym, że ja cię nie oceniam a jedynie pragnę ci pomóc. Poznałam Camile i dobrze wiem, że to ona jest przyczyną twojej obecnej sytuacji.

- To nie ona – zaznaczyła stanowczo i impulsywnie. – Znaczy... – Zawiesiła się. – Nie wszystko jest jej winą.

Nie zdawała sobie sprawy, że tak impulsywnie zareaguje. Potraktowała wypowiedź Elizabeth, jak gdyby atak w stronę jej ukochanej. Nie spodobało jej się to i z całą pewnością chciała bronić jej dobrego imienia. Czuła, że znajduje się w swego rodzaju labiryncie. Tyle, że wszystkie ścieżki, choć zawiłe i nie mające żadnego drogowskazu, prowadziły właśnie do młodej architekt.

- W porządku, Elizabeth – zwróciła się do niej z większą pewnością siebie, jednak cały czas nieco wystraszona i zdezorientowana. – Będziesz jedyną, której wszystko powiem – zaznaczyła, kładąc się na łóżku i wpatrując w sufit.

First Flirt [Camren]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz