Ta prawdziwa

349 19 37
                                    

 Kilka dni później, wciąż lekko obolali powoli wyruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku starożytnej Grecji. Niecałą godzinę wcześniej do burty naszego statku dojechał rydwan Obozu Herosów, sterowany przez syna boginii tęczy, Butcha, który podrzucił nam olbrzymie zapasy nektaru i ambrozji, oraz przekazał list od małżonki trenerowi Hedge, który oczywiście wciąż dąsał się na nas wszystkich za opuszczenie Argo III bez wcześniejszego poinformowania jego persony. Tak szybko jak tylko mogłem, porozdawałem wszystkim właściwe im przydziały uzdrowieńczego jadła bogów i uprzednio pocierając sobie pospiesznie rany, wraz z Percy'm wzięliśmy całą, wielką skrzynię zapasów i prawie, że pobiegliśmy do medycznej kajuty w której leżała Mara.

Intensywne godziny spędzone na szeptaniu modlitw i błogosławieństw w stronę mojego ojca, boga medycyny poskutkowały całkowitym zatamowaniem krwawienia i lekką poprawą kolorytu skóry wciąż nieprzytomnej dziewczyny. Syn Posejdona, gdy tylko pomógł mi postawić leki, lekko uścisnął słabowitą dłoń siostry i poklepując mnie pokrzepiająco po ramieniu wyszedł, zapewne by pomóc Anabeth posmarować jej rany nektarem. Po naszej wspólnej wyprawie jego stosunek do mnie zmienił się diametralnie. Po prawdzie nigdy nie byłem w większym szoku niż wtedy kiedy syn boga morza wczoraj powiedział mi żebym dał spokój i poszedł spać. No proszę was! Powiedzcie, że nie byłem jedynym podejrzewającym przewlekłą chorobę umysłową!

Ale wracając... Kiedy tylko zostałem sam w pomieszczeniu odetchnąłem głęboko, podchodząc do rudowłosej z manierką napoju bogów w dłoni. Dawno nie denerwowałem się tak bardzo jak wtedy, gdy nabierając troszkę nektaru na wacik zacząłem delikatnie przecierać rany na jej nadgarstku.

Nie macie nawet pojęcia, jaka była moja ulga, kiedy koszmar nieuleczalnej choroby córki Posejdona się skończył, a rana powoli, milimetr po milimetrze, zaczęła się zasklepiać, zostawiając drobniutkie, prawie nie widoczne dla gołego oka blizny na delikatnej skórze jej dłoni. Miałem ochotę rozpłakać się z radości, gdy wszystkie rany, które przecierałem nasączonym uprzednio wacikiem, zrobiły dokładnie tak samo. Na samym końcu, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, ostrożnie wlałem trochę pachnącego pop cornem napoju pomiędzy różowe wargi dziewczyny. Czułem jak wszystkie emocje i stres związany ze stanem jej zdrowia fizycznego opuszcza moje ciało, pozostawiając tylko i wyłącznie błogie, niesamowite uczucie ulgi. Nie mogąc zostawić tego tylko dla siebie od razu popędziłem do pokoju Anabeth, gdzie Percy nacierał jej ramię nektarem. Oboje popatrzyli na mnie niepewni na co powinni się przygotować, jednak gdy tylko zobaczyli mój szeroki uśmiech i usłyszeli słowa, które natychmiast po wpadnięciu do kajuty wypadły z moich ust, nie mogli pohamować również i swojej radości.

-Nektar działa.

Brat Mary w ułamku sekundy rzucił się do mnie by z równoznaczną mojej ulgą zamknąć mnie w niedźwiedzim uścisku. Oddałem go, nie mogąc powstrzymać ekscytacji spowodowanej tak wielką poprawą stanu jego siostry.

-On na prawdę działa Jackson.

Na usta wciąż siedzącej za plecami syna Posejdona dziewczyny wypełzł szeroki uśmiech, a ona sama roześmiała się perliście. Percy odsunął się ode mnie i również prychnął krótkim, radosnym śmiechem.

-Na wszystkich bogów, jak ja się bałem.-mruknął ukrywając roześmianą twarz w dłoniach.

Oparłem się o drzwi za moimi plecami i patrząc na córkę Ateny, nie mogłem się powstrzymać, by nie powiedzieć tego jeszcze raz..

-Oh na stare skarpety Hefajstosa. To zadziałało Anabeth.

Dziewczyna pokręciła głową z rozbawieniem i wyciągnęła rozwarte ramiona w moim kierunku.

-Wiem Solace. A teraz odklej się od tych drzwi i chodź tu.

Wybuchnąłem szczerym śmiechem i przytuliłem blondynkę, uważając na zasklepiającą się powoli ranę na jej barku.

Córka Olimpu - na podstawie Percy JacksonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz