Nie ma to jak wejść w jezioro

848 49 22
                                    

     Na Antarktydę lecieliśmy około 5 godzin, podczas których głównie spaliśmy. Raz Will musiał na chwilę wyjść bo dostał nagły prywatny iryfon. Po powrocie widać było desperację na jego twarzy. Miał rozbiegany wzrok i przyspieszony oddech. Spojrzał na mnie z jakimś dziwnym żalem i zdenerwowany popatrzył przez okno. Próbowałyśmy wypytac go o co chodziło ale zarzekał się ,że nie może nam powiedzieć i, że to w gruncie rzeczy nic ważnego. Po tym wszystkim zrobił się jeszcze bardziej milczący. Ja i Mellisa też poddałyśmy się w zagajaniu rozmów. Jakoś nie uśmiechała nam się rozmowa o śmiertelnie niebezpiecznej misji podczas której prawdopodobnie zginiemy, w pobliżu nieświadomych żadnego niebezpieczeństwa śmiertelników. Poza tym każda rozmowa, o czymkolwiek kończyła się tematem śmierci i walki. Nie nastrajało nas to optymistycznie. Samolot wylądował w jakiejś dziurze pełnej śniegu. Nie wiedząc co możemy innego zrobić, działając zgodnie z przepowiednią, kupiliśmy prowiant i poszliśmy wprost na północ. Przed siebie.

-Pomyślcie tylko-pierwsza rozmowę zagaiła Mellisa. -W końcu znajdziemy się na czubku świata. Dosłownie.-od początku była sympatyczna i podnosiła nas na duchu ale jedno mnie w niej denerwowało. Nie potrafiła długo siedzieć cicho.

-Wolę nie myśleć co się stanie na tym czubku- burknął Will.

-Oj daj spokój-szturchnęłam go, zmęczona jego nastawieniem.-Właśnie bierzesz udział w przerażająco niebezpiecznej misji, jesteś cały zdenerwowany, zaraz zaczniesz rozwalać stada potworów. I kto wie...Może jeszcze jakiś cię zje!-dodałam uśmiechając się jak wariatka.

-Ubaw po pachy.... Widzisz jak się cieszę?-uśmiechnął się sztucznie.

Mellisa parsknęła śmiechem i zaczęła pocierać o siebie ręce opatulone w rękawice. Wyszliśmy na wyraźną płaską polanę, gdzie wiał niemiłosiernie zimny wiatr.
Szliśmy jeszcze chwilę po pozbawionym drzew polu, gdy nagle coś pode mną pękło. Zamarłam. To "pole" mogło wcale nie być polem...

-Nie ruszaj się-ostrzegł Will i przykucnął obok.

-No co ty?-odparłam zirytowana- Nie wpadłabym na to...

Zignorował moją uwagę i bardzo powoli zaczął odgrzebywać śnieg leżący pod jego stopami. Gdy skończył, zaklął po starogrecku.

-Weszliśmy na jezioro...-westchnął wznosząc oczy do nieba.

-Vlakas-mruknęła córka Apolla, co oznaczało nazwanie samej siebie idotą. -Jesteśmy kretynami! Przecież tu nawet drzew nie ma!

-To Antarktyda ...Tu i tak nie powinno być drzew.-przypomniał jej brat.

-A tym czasem jezioro pęka-zwróciłam na siebie uwagę wskazując pod swoje nogi. Will wstał z klęczek.

-Mara przesuń leciutko nogę w bok i najdelikatniej jak możesz podejdź tu.

Zwykle nie przyjmuje poleceń od nikogo, lecz tym razem posłuchałam. Na palcach przeszłam tuż obok niego. Stwierdziliśmy, że lepiej jak najszybciej dojść do brzegu więc ruszyliśmy w bok, ostrożnie stąpając i nasłuchując. Nie minęła minuta ,aż pod nami znów coś się poruszyło. Przykucnęliśmy a ja odgarnęłam śnieg. Ujrzałam....ciemność. Wszystko byłoby okej gdyby ta "ciemność" się nie poruszała. Wytężyłam wzrok.

-Nie chcę was martwić-oznajmiłam-Ale coś pod nami jest.

-Co?-niedowierzała Mellisa.

-Chodź i zob...-wtedy całe jezioro się zatrzęsło ,a my głośno opadliśmy na lód. Kilka metrów od nas pojawiło się wielkie pęknięcie, a spod niego wynurzyła się gigantyczna czarna głowa, a potem tułów...

Córka Olimpu - na podstawie Percy JacksonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz