A...karma dla szczurów...on

362 19 3
                                    

   Następne dni mijały we względnym spokoju, więc proszę nie każcie mi omawiać codziennych żmudnych prac przy silnikach, rurach, przewodach i bogowie wiedzą ,co tam jeszcze w tej maszynerii siedziało. Czasem zastanawiałam się, czy nie ma tam czegoś żywego ,próbującego za wszelką cenę uprzykrzyć nam życie. Zastanawiało mnie to na przykład wtedy, gdy wszystko szło dobrze, zapowiadało się, że nawet możemy skończyć wcześniej, a tu nagle BUM! Jedna głupia dziurka w przewodzie wystarczyła, by cała maszyneria doznała krwotoku, który na szczęście szybko tamowaliśmy, co nie zmieniało jednak faktu, iż znów musieliśmy powtarzać wszelkie niezbędne czynności, by podobna sytuacja nie powtórzyła się już nigdy więcej. Lecz (chyba was tym nie zaskoczę) powtarzała się. W końcu, gdy byliśmy w miarę gotowi wyruszyć, wyłowiliśmy kotwicę, cała maszyneria, wreszcie, całkowicie bez szwanku (to cud!) zadziałała i wypływaliśmy na otwarte morze, coś jak zwykle musiało pójść nie tak. Stojąc z bratem i Jasonem przy przedniej burcie usłyszałam nagle czyjś głośny lament.
-Dlaczego, na zielone kąpielówki Okeanosa, zawsze ja!? Czy ta parszywa Keto nie mogła raz w całym swoim nieśmiertelnym życiu, wziąć czegoś na siebie?! Niby co ma mnie obchodzić, że jest w Tartarze?! Było nie dać się zabić temu idiocie od rzymian! Zaraz, jak on miał na imię....A zresztą, niby co ma to mnie obchodzić?! Pan wydaje polecenia, ja mam słuchać. Oczywiście, zawsze tak jest. Ten siedzi na ciemnym tyłku i macha rękami na prawo i lewo, a ty się tu człowieku martw, żeby Posejdon nie przyłapał cię na spiskowaniu. Ale nie, ja wcale nie narzekam. Pan mówi załatw, Aegaeon zatapia. Tylko dlaczego na ziemiste palce u stóp Gai, na pokładzie tego marnego kajaku są aż dwoje dzieci Posejdona! Nie mógłbym zatopić jakiejś małej floty greków, bez dzieci tego starego wygi?! Powiedzmy dwadzieścia, no dobra trzydzieści okrętów, jak za starych dobrych czasów....
-Przepraszam!-krzyknęłam z góry statku, zwracając się do tajemniczego głosu. Wtedy po raz pierwszy dostrzegłam ruch. Z wody wyłonił się tęgi starzec o wzroście co najmniej postawnego siatkarza, z zaokrąglonym brzuchem, bujnymi wodorostowymi włosami i gloniastą brodą. Zerknął na mnie spode łba.
-Nie masz za co dziecko. To nie twoja wina, że urodziłaś się odmieńcem.-odrzekł.
Zmarszczyłam brwi.
-Że co?
-Że co, że co?-motał się. -To co usłyszałaś młoda damo. A teraz złaź z tego statku, żebym mógł cię utopić i iść do domu. Czy ty zdajesz sobie sprawę, ile sztormów na morzach będę musiał nadrobić?!
Jason i Percy spojrzeli na mnie ,jakby chcieli wzrokiem zabronić mi odzywania się. Jednak jak się niestety okazuje, o wiele łatwiej nakłonić mnie do mówienia niż do zamknięcia się. A poza tym Hera wpoiła mi, że nie należy kończyć rozmowy bez powiedzenia choćby "Do widzenia", więc śmiało możecie zrzucić moje gadulstwo na nią.
-Niestety nie mam pojęcia ile ich może być, ale jeśli mogę wiedzieć, kto tu pana przysłał?
-Myślisz, że ci powiem?!-starzec gwałtownie podniósł głos.-Myślisz, że jestem taki głupi?! Otóż nie, nie jestem!
Z tymi słowami machnął zamaszyście ręką i potężna fala uderzyła o okręt, z siłą kuli do burzenia domów. Na szczęście niebiański spiż, którym wzmocniony był kadłub, nie poszedł na marne. Zamiast tego jednak, potężna fala zmiotła z pokładu wszystko co miała na swojej drodze. Nawet niedojedzoną drożdżówkę Franka, który ledwo zdążył chwycić się steru by nie wypaść. Piper i Anabeth były wraz z Leonem pod pokładem, a Hazel siedziała w kajucie, męczona chorobą morską. Ja sama skończyłabym tak jak nieszczęsna słodkość mająca niedługo zniknąć w czeluści otworu gębowego rzymskiego pretora, gdyby nie Jason i Percy. Złapali mnie za oba nadgarstki, znalazłwszy wcześniej oparcie przy burcie. Przez chwilę zwisałam między nimi, a wokół mnie mknęła morska woda, wypełniając mi płuca. Jako dziecko Posejdona umiałam oddychać pod wodą, ale nie nabyłam niestety umiejętności wysuszenia się. Wobec tego, gdy tylko fala przemknęła przez pokład ,z głośnym hukiem uderzyłam o pokład, plując i charcząc. Natychmiast skoczyłam na równe nogi i pomaszerowałam do rufy. Wystawiłam przez nią głowę, by zaraz napotkać dumne spojrzenie starca.
-Nie myślę, że jest pan głupi.-rzekłam dyplomatycznie-Ale usłyszałam kawałek pana wcześniejszej....yyy...-miałam zamiar powiedzieć rozmowy, ale to nie było chyba na miejscu skoro mówił sam do siebie-...wcześniejszego...monologu-wydukałam.-i wywnioskowałam, że yyy nie za bardzo lubi pan swoją pracę.
-A co ci niby do tego?-żachnął się Aegaeon.
-Mi? Absolutnie nic.-natychmiast sprostowałam.-Po prostu byłam ciekawa, co myśli sobie taki...wspaniały bóg jak ty!-kadziłam mu, jednocześnie zerkając w tył, by sprawdzić, czy reszta załogi rozumiała mój plan. Zdołałam zobaczyć, że na pokładzie jest teraz cała ósemka moich przyjaciół ,stojąca w kręgu i najwyraźniej omawiająca plan działania. "Dobrze" pomyślałam i natychmiast kontynuowałam.-Bo wiesz, znaczy się, wie pan, panie...-przez chwilę szukałam jego imienia w zakamarkach pamięci. Przecież mówił coś o tym, pomyślałam zirytowana, gdy nagle coś podobnego pojawiło mi się w umyśle.-Panie Agladonie.
Starzec dotychczas wyjątkowo zadowolony z pochlebstw ,zrobił nagle groźną minę.
-Jak mnie nazwałaś bezczelna smarkulo?!-zdecydowanie miał wybuchowy charakter.
-A...a....Agladon?-zająknęłam się.
-Śmiesz nazywać mnie nazwą karmy dla szczurów?!
Nie miałam pojęcia, czy istnieje podobna karma o takiej nazwie, a jeszcze bardziej dziwiło mnie, że ktoś w ogóle ją kupuje. Znając usposobienie tego boga, nie kupiłabym już nic jadalnego zaczynającego się na Ag...
Musiałam szybko naprostować sytuację i gorączkowo próbując zmienić temat nagle wpadłam na jego właściwe imię.
-Aegaeon!-wykrzyknęłam a na widok jego wciąż złej miny dodałam.-Pan Aegaeon. Znaczy się, pan jest panem Aegaeonem.-gubiłam się.
Stary bóg pokiwał ponuro głową.
-A wiesz może czego jestem bogiem?
-A czy musimy wchodzić w takie tematy?-uśmiechnęłam się nieco wymuszenie.
-Zastanawia mnie, skąd wzięła ci się tamta pomyłka.-wytłumaczył ,bawiąc się miniaturowym wodnym statkiem który wyczarował na powierzchni morza.-I stwierdzam, że twoja wiedza wymaga sprawdzenia.
-Ach...tak.-westchnęłam i znów zerknęłam za siebie. Wszyscy już najwidoczniej wiedzieli co mają robić ,bo rozpierzchli się po różnych częściach statku. Z żałością stwierdziłam, że nie widzę nigdzie Anabeth. O bogowie...ona na pewno by wiedziała.-Jesteś...to znaczy jest pan...bogiem...ten, tego...
-Czen czego?-gloniastobrody założył ręce na piersi.
-Ale ma pan fajne glony!-krzyknęłam z udawanym entuzjazmem starając się gorączkowo zmienić bieg tej rozmowy. -Znaczy się brodę! Używa pan jakiejś specjalnej odżywki regeneracyjnej?
Najwyraźniej udało mi się zbić go z tropu, bo zrobił napuszoną minę.
-Niczego. Absolutnie niczego. Sama tak rośnie.-mówił gładząc gęstą brodę.-A czemusz to się młoda dama tak zainteresowała stanem mojego owłosienia, hę?
-Po prostu mnie zaintrygowała.-odparłam szybko.-Zawsze bardzo...yyy...chciałam mieć taką.
Usłyszałam czyjś stłumiony śmiech za plecami. Podejrzewałam, że moja rozmowa mogła brzmieć trochę...hmmm...dziwnie.
-Wiesz.-ożywił się starzec.-Zawsze mogę ci podobną wyczarować!
Na widok mojej miny ktoś z boku znów parsknął śmiechem.
-Nie, chyba jednak podziękuję!
-Czyżby coś było z nią nie tak?-zdenerwował się (już nawet nie liczę po raz który).-Kim ty jesteś mała ,wredna flądro by mnie obrażać?! Mnie i moją brodę?! A może wydaje ci się to zabawne?! Śmieszy cię to?!
Teraz starzec już wrzeszczał. Wiedziałam, że nie uda mi się doprowadzić do pojednania, więc zerknęłam szybko przez ramię. Leo stojący przy sterze kiwnął głową i pociągnął za dźwignie. Kilka silników ożyło. Za moment statek miał zacząć się wznosić. Nie można było jednak pozwolić, by ten bóg naruszył choćby jeden przewód, bo znajdziemy się w punkcie wyjścia i na pewno nie zdążymy go naprawić (znowu). Wobec tego odwróciłam znów do boga sztormów (Anabeth potem uświadomiła mnie kim był), wiedząc, że reszta moich towarzyszy czyha ukryta w różnych miejscach statku, opatulona silną Mgłą wytwarzaną przez Hazel, klęczącą przy rufie, przez którą wszyscy byli niewidzialni, nawet dla boga.
-Pytasz się kim jestem by cię obrażać?-zwróciłam się do starca z pewnym siebie uśmiechem, choć w środku trzęsłam się ze strachu, by czasem nie zdążył przypuścić kontrataku.-Jestem Mara, córka Posejdona, a to mój brat i moi przyjaciele.-machnęłam rękami na dwa boki i natychmiast ukazali się w faktycznych miejscach w których stali. Jason i Percy kilka metrów ode mnie wyciągali ręce przed siebie, stojące na beczkach Anabeth i Piper ściskały w dłoniach srebrne łuki, na cięciwach których lśniły strzały o grotach ostrych jak brzytwa, Frank również mierzył ze swojego łuku, a Leo podszedł do rufy i stanął obok mnie wyciągając dłoń.

-Przekaż swojemu panu, że żeby nas zabić, trzeba czegoś więcej niż wynędzniały starzec z brodą z wodorostów.-powiedziałam i machnęłam ręką. 

W chwili, gdy statek sterowany przez Hazel wznosił się w powietrze ,łucznicy wypuścili strzały, które wściekły bóg odbił wodą. Jason przywołał błyskawicę, a Leo kulę ognia i zaczęli bombardować nimi starca za wszelką cenę próbującego zranić nas, lub uszkodzić nasz okręt. Ja i Percy walczyliśmy o kontrolę nad wodą z tym, o dziwo potężnym bogiem. Sztorm wzrósł wokół wznoszącego się upierdliwie wolno okrętu. Kadłub zatrzeszczał gdy fala rozbiła się o niego. Gdy Frankowi ,Anabeth i Piper skończyły się strzały, wszyscy troje natychmiast pobiegli do maszynowni oraz do Hazel. Leo i Jason zmęczeni ciągłym wysiłkiem, jakiego wymagały ataki na boga, ledwo zipali, a ja i Percy w ponurej koncentracji usiłowaliśmy odepchnąć coraz większe fale. W końcu, gdy Leo i Jason z wyczerpania upadli na pokład, a okrętowi brakowało już malutko, by znaleźć się poza zasięgiem starca, dokonało się coś, czego nie spodziewał się absolutnie nikt. Najwyraźniej zarówno ja, jak i mój brat chcieliśmy usilnie utrzymać koncentrację jeszcze przez kilka sekund, ale oboje nie daliśmy rady. W ostatnim odruchu złapałam brata za rękę i wtedy stało się coś niewyobrażalnego. Nagle cała moc którą kierowaliśmy przeciwko starcowi jakby zwiększyła siłę. Przebiliśmy jego zasłonę, jego własne fale zaatakowały go jak wściekłe psy, a morskie głębiny pochłonęły go w swoje czeluści. Wokół statku wzrósł olbrzymi wodny mur, odgradzający go od reszty świata na krótką, niezwykłą chwilę. Spomiędzy naszych ściśniętych dłoni ,błysnęło oślepiające złote światło, po czym oboje, jak jeden mąż straciliśmy przytomność w sposób, którego jeszcze nie doświadczyliśmy. Wszystko zamiast stać się jednolicie czarne, powaliło nas oślepiającą bielą, połączoną z błękitem. Naraz nawiedziła nas jedna myśl.
"Czy to na pewno, tylko omdlenie?"

Córka Olimpu - na podstawie Percy JacksonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz