Gdy Phoebe wraz ze swoimi przyjaciółmi stanęła przed salą wejściową zobaczyła tłum uczniów, który otaczał wielki afisz, na którym widniało:
TURNIEJ TRÓJMAGICZNY
W piątek 30 października o godz. 18:00 przybędą do nas delegacje z Beauxbatons i Durmstrangu. Lekcje skończą się o pół godziny wcześniej.
Uczniowie odniosą torby i książki do dormitorium i zbiorą się przed zamkiem, by powitać naszych gości przed ucztą powitalną.
— Super! — zawołał Lee odwracając się do Freda, George'a i Phoebe.
— Fajnie byłoby wziąć udział w tym turnieju, nie? — zapytał Fred.
— No jasne! — zgodził się George z uśmiechem na twarzy — Pomyślcie tylko ile to ma korzyści.
— Co ty sądzisz Phoebe? — zapytał Lee, a dziewczyna wzruszyła ramionami.
— Sama nie wiem. — przyznała — Słyszałam o tym turnieju. Ludzie w nim umierają i jest podobno bardzo niebezpieczny.
— Ech tam. — Fred machnął ręką —Pewnie przesadzali.
— Nie wiem czy Shey byłaby taka zachwycona gdyby zobaczyła jak stratujesz w takim turnieju. — powiedział Phoebe.
Nauczyciele chodzili nerwowi, bo nie chcieli aby niektóre osoby, którym nauka nie idzie tak świetnie, sprawiały im nic więcej tylko wstyd na tle innych szkół.
Fred i George też się trochę dziwnie zachowywali biorąc pod uwagę, że często rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami. Phoebe była ciekawa co ta dwójka kombinuje, znowu, ale nie chciała się za bardzo wtrącać w ich sprawy. Czuła się ostatnio gorzej z powodu listu mamy i mimo, że chciała udawać, że wszystko jest w porządku, nie mogła. Jej przyjaciele oczywiście to zauważyli ale po jej ostatnim wybuchu nie chcieli się za bardzo wtrącać w jej, najwyraźniej mocno prywatne, sprawy.
W końcu Phoebe nie wytrzymała presji oraz tego stresu i im wszystko powiedziała, była w szoku, że słuchali jej i nie przerywali. Była na skraju płaczu, ale starała się panować, bo za często dawała się ponieść emocjom.
— I nie wiem nic. Nie wiem czemu grozi mi niebezpieczeństwo ale mama napisała, że mam na siebie uważać. — powiedziała.
— Kto mógłby Ci źle życzyć? — zapytał George.
— Praktycznie każdy kto sądzi, że mój tata jest winny i, że to on zdradził Potterów. — powiedziała Phoebe.
Phoebe czuła się obserwowana na każdym kroku, a to zżerało ją od środka. Ostatnią deską ratunku mogła być McGonagall, ale była przekonana, że jej mama, w przypływie ogromnej troski o córkę, już do niej napisała. Szczególnie, że na lekcji z nią czuła się nieco dziwnie, a nauczycielka się na nią patrzyła dziwnym wzrokiem..
Nadszedł i dzień trzydziestego października. Phoebe jako ostatnie zajęcia miała zielarstwo. Udała się na zewnątrz wraz z bliźniakami i Lee.
Niektórzy spekulowali co właśnie nadchodzi w stronę zamku. Wkrótce mogli ujrzeć wielkich rozmiarów niebieski powóz zaprzężony w tuzin skrzydlatatych złotobrązowych koni, a każdy był równie ogromnych rozmiarów. Z powozu wyszła kobieta, była bardzo wysoka, a jedyną osobą, która dorównywała jej rozmiarem był Hagrid, strażnik kluczy i gajowy w Hogwarcie. Po niej z powozu wyłaniali się chłopcy i dziewczęta, a każde z nich miało niezwykłą urodę, jakby chodzili do jakiejś szkoły dla wyjątkowo pięknych czarodziejów i czarownic, jednak patrzyli na zamek z jakby nieufnością w oczach.
CZYTASZ
A Sky Full Of Stars | Phoebe Black
Fanfiction*Na podstawie mojej książki „Evermore" o Syriuszu Blacku Córka Syriusza Blacka zawsze będzie postrzegana tak samo. Phoebe nigdy się tym nie przejmowała, miała przy sobie osoby, które kochały ją taką jaka jest. Jej serce zgarnął najlepszy przyjaciel...