XLVII

121 15 5
                                    

- Ray! Norman! Mama tu...!- usłyszeliśmy krzyk.

- Czy to... Była Emma?- zapytałem. Białowłosy wyglądał na niewzruszonego całą sytuacją. Tak, jakby się jej całkowicie spodziewał. Zaraz po tych słowach lekko się uśmiechnął.

- Dobrze wiesz, że bardzo Cię kocham. Jesteś najlepszą osobą jaką mogłem spotkać w swoim życiu. Cieszę się, że się poznaliśmy. Nawet nie chcę myśleć jak mógłbym bez Ciebie żyć. W sumie jest to niemożliwe.- zaśmiał się.- Uwielbiam Twój uśmiech. Jest cudny. Cieszę się, że mi zaufałeś. Bardzo Ci za to dziękuję. Chciałbym być zawsze u Twojego boku, ale... Nie mogę pozwolić, żeby coś się nie udało. Właź na górę i wezwij pomoc.

- Co? Chyba żartujesz! Ja nie mam zamiaru bez Ciebie...

- Nie ma czasu. Myślisz, że Emma da radę długo trzymać mamę z dala od nas? Pamiętasz jak mówiłem, że wystarczy tylko jedna osoba... Ja... Od początku przeczuwałem, że tak będzie. Wiedziałem, że coś nam przeszkodzi.

- Ale...- przerwał mi.

- Dalej, Ray. Zrób to dla nas. Wszyscy liczymy na Twoją pomoc. I... Jeżeli coś Ci przeszkodzi i nie dasz rady... Nie przejmuj się, okej?. To nie będzie Twoja wina. Staraliśmy jak tylko było można.

- Przestań pieprzyć! Jak mógłbym po tym wszystkim iść samemu!? Ja... Ciągle jestem Ci wdzięczny za wszystko co zrobiłeś. Znalazłem sens w życiu... Może nie duży, ale, jednak jest. Nie wiem czemu akurat ja... Czemu się mną tam zainteresowałeś. Dlaczego mi zaufałeś. W porównaniu do Ciebie, jestem nikim. Zabiłem własną matkę. Nie boisz się mnie? Nie byłem idealnym synem, więc spotkało mnie co spotkało. Ciąłem się, żeby zwrócić uwagę. Przynajmniej początkowo, a później już z przyzwyczajenia. Nie wiem czy kiedyś do tego nie wrócę. Jesteś gotowy? Przynoszę same problemy. Bez powodu ludzie potrafią zmienić mnie w śmiecia i wyrzutka. Mam tak wiele pytań, których bałem się zadać. Na przykład co tam naprawdę o mnie myślisz albo, czy nie robisz tego wszystkiego z litości. Jest Ci mnie żal, bo rodzice i rówieśnicy się nade mną znęcali? To przecież nic takiego. Mimo, że zapewniasz mnie w odpowiedziach na te wszystkie pytania, dalej się boję. Boję zranienia przez kogoś bardzo mi bliskiego. Po prostu próbuję powiedzieć, że jesteś dla mnie najważniejszy i nie chcę, żebyś cierpiał z mojego powodu. Naprawdę...- białowłosy złapał mnie za ręce i w jednej chwili złączył ze sobą nasze usta. Nie trwało to zbyt długo.

- Kocham Cię, Ray. Zawsze będę. Odpowiem na wszystkie Twoje pytania już po całej sprawie, chociaż i tak pewnie znasz moje zdanie.- uśmiechnął się.- A teraz na poważnie właź tam na górę, przejdź przez mur i wezwij pomoc. Uratuj nas, dobrze?- nie potrafiłem nic z siebie wydusić. Wiedziałem, że ma rację, ale... Tak bardzo się myli. Za bardzo mi ufa. Znając życie spieprzę całą sprawę. Wtedy nie będę mógł żyć z tak ogromnym poczuciem winy. Poczułem napływające do oczu łzy. Szybko przetarłem je ręką i zacząłem wspinać się na drzewo. Bez problemu udało mi się przedostać na mur. Stamtąd widoczny był dość duży las, a w oddali było można zobaczyć zarys jakiś budynków. Powoli zszedłem z muru. Jak najszybciej mogłem, zacząłem biec przez las co chwila potykając się o własne nogi. Nie wiedziałem nawet gdzie biegnę. Musiałem... Musiałem wezwać pomoc. Jak sobie pomyślę, że przeze mnie wiele osób jeszcze może ucierpieć... W tym Norman. Boję się, że nie dam rady. Jestem najgorszą osobą, która mogła zostać wybrana do tego planu. Tak bardzo boję się, że zawiodę. Kiedy pomyślę sobie ile rzeczy mnie tu spotkało... Początkowo byłem nastawiony negatywnie. Pamiętam jeszcze swoje pierwsze myśli. Nie chciałem tu być. Za nic. Twierdziłem, że wytrzymam parę lat, po czym odejdę. I w sumie nie miałabym dalszego celu w życiu. Podejrzewam, że pewnie próbowałbym wtopić się w społeczeństwo i iść swoją zwykłą, nudną drogą jak większość, albo normalnie próbowałbym popełnić samobójstwo. Obstawiam, że tak bym zrobił. W końcu nie miałbym niczego na tym świecie na czym by mi zależało. Przecież jestem tylko bezwartościowym nastolatkiem, który miał małe problemy z rodzicami... I stał się mordercą własnej matki.... I ciął się... Tylko troszkę mi się oberwało od ojca... Tak naprawdę jestem nikim. Totalnym zerem. Ale on... Pokochał mnie... Właśnie takiego jakim jestem. Nie wiem czy jest masochistą... Czy może to jakiś głupi zakład... Czy robi to tak na poważnie...? Nie zastanawiał się chociaż przez chwilę jakie mogą być tego konsekwencje? Ile może mieć przeze mnie problemów? Ale... To jest w końcu Norman. On... Sam nie wie co robi. Wystarczyły tylko najzwyklejsze czułości. Takie jak złapanie mnie tamtego dnia za rękę. Sam nie chciałem sobie uświadomić, że właśnie w tamtym momencie tego potrzebowałem. Nie mogło do mnie dotrzeć, że to co właśnie czuję, to pustka po straceniu kogoś, kto próbował mnie zrozumieć i zaakceptować (mowa tutaj o momencie, w którym odeszła Conny). Ale był tam. I mimo, że nawet się nie znaliśmy... Złapał mnie za tą rękę. I nie puścił. Aż do momentu, w którym nie przyszła moja kolej do pożegnania. Jakby nie patrzeć zawdzięczam mu wszystko. Całe swoje życie. Gdyby nie on... Nie byłbym tym kim teraz jestem. Mimo, że dalej nie umiem zaakceptować samego siebie... Czuję, że kiedyś... Na pewno się to zmieni. Dzięki niemu potrafię teraz się uśmiechać. Tak bardzo... Tak bardzo się cieszę... Dalej nie rozumiem, dlaczego akurat ja. Czy trafiło na mnie bo Bóg stwierdził, że już wystarczająco się nacierpiałem. Czy to po prostu głupi zbieg okoliczności. Tak bardzo.... Tak bardzo mu za to dziękuję. Jest pierwszą osobą, która potrafiła mnie zrozumieć. Zrozumieć czego tak naprawdę chcę. Czego potrzebuję. Ja... Nie chcę, żeby ktokolwiek patrzył się na mnie współczującym wzrokiem. Nie potrzebuję czyjejś litości. Chcę kogoś kto będzie przy mnie... Właśnie taką osobą jest Norman. Daje mi to co tak naprawdę potrzebuję. Czyli jego. Wspiera mnie na wszelkie sposoby. Sprawia, że nie umiem się powstrzymywać od śmiechu, a przynajmniej w jego osobie. Spędza ze mną czas. No i na każdym kroku próbuje mi pokazać jak bardzo mnie kocha.  Po prostu najzwyczajniej w świecie jest przy mnie. Obiecał to. Ja... Wierzę mu. To... Będzie po raz ostatni kiedy komuś zaufam. Postaram się jeszcze bardziej. W końcu.... Zrobił dla mnie tak wiele, a ja...? Tak naprawdę nie zrobiłem niczego. Tylko ciągle robię mu problem. Jak to możliwe, że nie ma mnie dość? Jak to możliwe, że potrafi dzień w dzień być przy mnie i nie tracić cierpliwości, ani czasu? Jak to możliwe, że mnie kocha...? Chociaż... Miłość to w zasadzie uczucie fascynacji drugą osobą, a jednocześnie jest też stanem psychicznym, który przejawia się skrajnymi emocjami. Od radości, aż do smutku. To potrzeba bliskości... Ale... Przecież... Nie wykazywałem takich rzeczy, prawda...? ... Kogo ja oszukuję... Mimo, że nie przyznałbym się nigdy... W głębi czułem, że chciałbym, aby był przy mnie ciągle. By łapał mnie za rękę. Bym mógł czuć jego obecność. Tak bardzo tego pragnąłem. Ale tego nie widziałem. Byłem za bardzo zaślepiony stworzonym w mojej psychice obrazie rzeczywistości. Wszystko wyglądało na nim tak samo. Brakowało mu emocji, czy żywych kolorów.  Przypominał całkowicie moją duszę. Wyglądał jakby chciał krzyczeć i prosić o pomoc, a jednocześnie nic z tym nie robił. To takie bolesne. Tak ciężko się na niego patrzy. Ale... Pojawił się Norman, który... Nadał mu czegoś... Czegoś co całkowicie zmieniło go w moim postrzeganiu. Po prostu... Wpatrywał się w niego jak ja, ale... Nie zrobił z nim nic, a, jednak... Przy nim... Ten czarno-biały obraz, został zastąpiony wieloma odcieniami różnych, jasnych barw. Teraz ten obraz pokazywał tak wiele emocji. Emanował dobrą energią. W tej chwili nie wydawał się rozpaczliwie prosić o pomoc. Wręcz przeciwnie. Sprawiał wrażenie radosnego. Pełnego miłych wrażeń. Wszystko wyglądało inaczej, pomimo, że jeszcze przed chwilą widniał na nim istny chaos, a od niego dało się wyczuć smutek zmieszany z błaganiem o zakończenie tego wszystkiego.

Udało mi się wybiec z lasu. Dopiero teraz poczułem, jak w oczach zbierają mi się łzy. Szybko je przetarłem. Biegłem ulicami, co jakiś czas wpadając na ludzi. Nawet jeżeli mieli do mnie problem to nie przejmowałem się tym. Pytałem też kogo się dało, gdzie znajduje się najbliższy posterunek policji. Ludzie różnie reagowali. Niecodziennie raczej dostaje się takie pytanie. Nie wiem jak długo błądziłem. Nie wiem, która jest godzina. Nie wiem kiedy dotarłem przed poszukiwany budynek. Nie wiem... Nic nie wiem. Stojąc teraz przed posterunkiem, boję się, że mi nie uwierzą. Boję się, że wezmą mnie za wariata. Mimo, że jak to planowaliśmy, wydawało się łatwo to teraz wydaje się wręcz niewykonalne. Jeżeli mi nie uwierzą... To będzie koniec. Norman zostanie zabrany i już nigdy go nie spotkam. Kiedy tylko mam sobie o tym pomyśleć... Ściska mnie w żołądku. Boli całe serce... Tch... Naprawdę nie mogę uwierzyć, że tak bardzo zawrócił mi w głowie. Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek ktoś wywoła we mnie tak skrajne emocje. Spowoduje, że moje myśli będą skupione tylko wokół jednej osoby. Że będę się o nią martwił i starał tylko dla niej. W ogóle nie myślałem, że będę w stanie kogoś tak bardzo pokochać... Po tym wszystkim... Nie byłem w stanie nikomu zaufać, a, jednak... On... Sprawił, że to zrobiłem. Czy to nie śmieszne, że nawet teraz myślę o "głupotach" zamiast skupić się na swojej "misji"? W końcu wszedłem do środka budynku.

-Błagam... Niech ktoś mi pomoże! Ktokolwiek!

_________________________________________
Witam, prosiaczki!
Zaczęłam pisać kolejnego shot'a i powiem wam, że całkiem wziął mnie pomysł, aby zrobić z niego kolejną książkę z Norray'a. Nie byłaby ona jakoś długa, ale czy wolicie ją dostać właśnie w tej postaci czy jako dłuższy shot? Bo szczerze nie wiem jak zakończyć. Czy może nie kończyć i iść jak na shot?

Siedziałam sobie wczoraj i przeglądałam co leci w telewizji i natrafiłam na bodajże jakiś film o tytule "wszystko co dobre". Chce tylko powiedzieć, że w żaden sposób nie inspirowałam się z niego na tytuł tej książki. Czysty przypadek XDDD

Miłego dnia 💞🤗

~°Wszystko co złe°~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz