XLIX

126 13 12
                                    

*Pov Norman*
Powoli otworzyłem oczy. Zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. Nie rozpoznałem początkowo miejsca, w którym się znajduje, ale zaraz po tym wróciła do mnie świadomość. Znajdowałem się w gabinecie mamy. Jakiś czas temu zostałem ogłuszony. Chciałem wstać, jednak nie mogłem. Siedziałem na krześle ze związanymi nogami jak i rękami za oparciem. Od razu po wybudzeniu poczułem coś dziwnego na twarzy. Patrząc na całokształt sytuacji, to zapewne taśma. Zacząłem się wiercić, aby chociaż trochę się wyswobodzić, jednak lina na moich nadgarstkach i nogach była zbyt mocno związana. Jeszcze raz przejrzałem cały pokój. Nigdzie nie było mamy. Przynajmniej na razie. Półki z szafek były wyciągnięte albo do połowy pootwierane. Niektóre z nich były puste, mimo, że niegdyś zapełniały je miliony dokumentów. Tak naprawdę nie wiedziałem co tu się dzieje. W sumie panował tutaj istny bałagan.

Zastanawiałem się jak długo byłem nie przytomny. Dwadzieścia minut? Godzinę? Jeżeli tak... W takim razie już po wszystkim? Nie... Gdyby tak było to raczej nie siedziałbym przywiązany do krzesła. Bardziej niż mną przejmuję się Ray'em. Gdzie teraz jest? Co się z nim dzieje? Jak się czuje? Dlaczego nie ma go tutaj? Czy możliwe, że coś poszło nie tak? Nie, nie, nie. Nie mogę tak myśleć. Na pewno wszystko jest dobrze. Musi być dobrze.

Nagle usłyszałem dźwięk przekręcania klucza... Zaraz po tym drzwi przede mną się otworzyły, a w nich stanęła "mama". Weszła do środka pokoju zamykając wcześniej drzwi.

- Miło, że w końcu się obudziłeś. Trochę minęło.- odparła z chytrym uśmieszkiem. Podeszła do mnie i oderwała kawałek taśmy tak, abym miał jak odpowiedzieć.

- Jak długo?- tak brzmiały pierwsze słowa jakie wypowiedziałem, zaraz po tym jak ściągnęła taśmę z moich ust.

- Ponad godzinę, ale czy to ważne? Gdzie jest ten drugi?- warknęła. Miła jak zawsze.

- Sądzisz, że powiem Ci, gdzie jest Ray? Nie bądź śmieszna. Tylko mi nie mów, że jesteś na tyle żałosna, że nie jesteś w stanie znaleźć jednego szesnastolatka?- uśmiechnąłem się kpiąco.- Co się dziwić. Patrząc na to ile pozwoliłaś nam zrobić przez ten czas to wychodzi na to, że musisz być totalnie bezużyteczna dla swojego szefa.- poczułem jak brązowowłosa wymierzyła mi siarczyste uderzenie w twarz.

- Aleś Ty wyszczekany! A wyglądasz tak niepozornie. Mimo wszystko, szacun, że nie chcesz wydać koleżki. Niestety chyba muszę zniszczyć Twój dobry humor. Myślałam, że w sytuacji takiej jak ta, zmienisz zdanie, ale dalej brniesz w zaparte. Trudno. Widzisz, Twój kolega siedzi teraz w innym miejscu. Biedak, chciał Cię stąd uratować, ale mu się nie udało. Nie patrz tak na mnie!

- T-ty... Kłamiesz! Nie możliwe, żeby...- przerwała mi.

- Jesteś tego taki pewny? Wiesz trochę się szarpał i...- specjalnie zamilkła. A co jeśli blefuje?  Ale jeżeli nie kłamie... Wytłumaczyć by się dało, że przez ten czas nic się nie stało...

- C-Co mu zrobiłaś!?

- O proszę, nie wiedziałam, że potrafisz taki być.- parsknęła śmiechem.- Skoro musisz wiedzieć to na razie nic mu nie jest. No, może z wyjątkiem kilku siniaków czy zadrapań... I rany na głowie.- wzruszyła ramionami. Słysząc te słowa myślałem, że zaraz się na nią rzucę.- Ale to mała cena za to co chcieliście zrobić. Myślisz, że postąpiliście rozsądnie?

- Nie warz się go nawet tknąć!

- Bo? Błagam Cię, i kto tu teraz jest żałosny? Siedzisz przywiązany do krzesła i nie możesz nic zrobić z faktem, że Twój przyjaciel siedzi gdzieś tam i cierpi. To Twój plan? Jeżeli tak, to pewnie musisz bardzo się obwiniać. Chciał pomóc, a samemu przyszło mu trochę pocierpieć.

~°Wszystko co złe°~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz