1

3K 153 17
                                    

Doktor ma zawsze prawie trochę arogancji, nawykając do tego,

że w nim widzą i czczą zbawcę, słuchają go jak wyroczni.

Józef Ignacy Kraszewski, U babuni




Ralph

Ostatnie pociągnięcie igłą, ostatni szew. Idealne niczym perfekcyjny finał równie perfekcyjnego utworu muzycznego wykonanego przez wirtuoza czy ostatnie ruchy pędzlem najwybitniejszego z malarzy. Dzieło skończone, dopracowane przez mistrza w każdym detalu. Z tym, że mojego artyzmu nie podziwiano w filharmonii czy muzeum, a w salach operacyjnych i ten trwał tak długo, jak długo żył pacjent, który zawdzięczał mi życie. Moja praca była zatem bezcenna, bo czyż życie ludzkie mogło mieć cenę? Byłem niedościgniony w swoim fachu przywracania ludzi z zaświatów, powstrzymywałem śmierć stojąc na straży życia. Kto mógł poszczycić się podobną władzą? Nikt. Prócz samego Boga. Miałem jego moc, moc sprawczą.

Odłożyłem zakrwawione narzędzia na metalową tackę i zwróciłem się do towarzyszących mi asystentów:

– Umyć, zabandażować, podać antybiotyki zgodnie z moimi zaleceniami w kracie i przewieźć na OIOM.

Po tych słowach opuściłem salę operacyjną brudne rękawiczki i fartuch wciskając w dłonie jednemu z pielęgniarzy, by wrzucił je do pojemnika na brudy. Gdy opuściłem blok operacyjny, dopadła mnie rodzina operowanej pacjentki czekająca na korytarzu na wieści o wyniku zabiegu.

– Doktorze, jak mama?

– Czy operacja się powiodła?

– Jakie są rokowania?

– Jak ona się czuje?

– Czy ona... żyje?

Odsunąłem ich od siebie znaczącym ruchem dłoni, po czym bez słowa skierowałem się w stronę wind.

– Doktorze?

– Doktorze!

– Prosimy o informację!

– Jakąkolwiek...

Krewni pospiesznie podążyli moim śladem niczym natrętne muchy. Na szczęście dla mnie winda podjechała od razu. Wkroczyłem do jej wnętrza i wybrałem przycisk piętra administracji.

– Doktorze, prosimy o jakiś komentarz!

Zignorowałem ich pytania i zamknąłem im drzwi windy na nosach. To był element mojej pracy, którego nie zniosłem – kontakt z ludźmi. Ograniczałem go do minimum. Rozwrzeszczany, rozhisteryzowany tłum działał mi na nerwy, a ja lubiłem spokój. Dlatego najlepiej czułem się w zaciszu sali operacyjnej i swojego laboratorium, gdyż tam nikt nie miał prawa odezwać się bez mojego pozwolenia.

Wszedłem do swojego gabinetu. Siódma pięć. Idealne wyczucie czasu. Skończyłem dokładnie w tym momencie, który sobie założyłem. Punktualność i porządek ceniłem równie mocno co ciszę. Zadowolony szybko uzupełniłem dokumentacje, po czym przebrałem się w elegancki garnitur. Kończyłem zapinać koszulę, gdy rozległo się pukanie.

– Wejść – przyzwoliłem.

– Dlaczego nie porozmawiałeś z rodziną pani Bennett? – zapytał zamiast powitania Grant, wiceszef szpitala.

– Czy ja jestem rzecznikiem prasowym tej kobieciny? – prychnąłem ze wzgardą.

– Jesteś jej lekarzem prowadzącym i operatorem. Najważniejszą osobą w trakcie zabiegu. Od ciebie zależał jej los i...

– Okej. Jestem Bogiem, nie tylko z przezwiska. A teraz podaj mi krawat – przerwałem mu nonszalancko.

– Mam nadzieję, że stroisz się tak, by załagodzić sprawę z krewnymi pacjentki i powiedzieć im, jak poszła operacja – skomentował rzucając we mnie wskazaną częścią garderoby, którą znalazł na pobliskim fotelu.

– Stroję się tak, bo o ósmej egzaminuję na uniwersytecie – odparłem wprawnie wiążąc materiał pod szyją.

– Zanim tam się udasz, pogadasz z tymi ludźmi. Nie będę kolejny raz świecił oczami za ciebie przed dyrektorem, gdy wpłynie kolejna skarga na twoje zachowanie!

– Wiesz, jak to rozwiążemy, byś mi już nie truł, a ja nie spóźnił się na uczelnię, bo coś, czym się brzydzę to spóźnialstwo? – zwróciłem się do niego pakując swoje rzeczy osobiste do skórzanego nesesera.

– Jak niby? – Popatrzył na mnie nieufnie.

– Zamiast przed dyrektorem poświecisz za mnie oczami przed rodziną Bennett – odparłem uśmiechając się diabolicznie.

– Ale...

– Wszystko masz w karcie – dodałem nie dając mu dojść do głosu, bo wiedziałem, że będzie to głos protestu. – Operacja się powiodła. Mogą wystąpić drobne zmiany psychoruchowe, ale raczej odwracalne i krótkotrwałe. Starałem się niczego nie naruszyć. Guz był jak piłka do ping- ponga.

– Dlaczego sam im tego nie powiesz? Wiesz najlepiej co zaszło podczas operacji. Na pewno będą ciekawi szczegółów.

– Bóg tworzy i zostawia maluczkich ze swoim dziełem – odparłem ruszając z walizeczką w stronę drzwi. – Po objawieniu muszą sobie radzić sami.

– Nie oczekujesz podziękowań? – zdumiał się Grant.

– Najlepszym podziękowaniem są stabilne zapisy parametrów na aparaturze pacjenta, którego operowałem. Na innych mi nie zależy, bo nie wnoszą niczego do mojego życia i dorobku zawodowego.

Po tych słowach opuściłem gabinet. Powiedziałem wszystko co powinno zostać powiedziane i szkoda mi było czasu na dalszą konwersację. Właśnie dlatego nie lubiłem ludzi. Marnowali czas na rozmowy zamiast skupić się na czynach. Durny gatunek homo sapiens!

W rękach BOGA (pierwotnie Bóg) - PREMIERA 06.03.2024 r.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz