Celia
Przez moment siedziałam na podłodze w bezruchu. Zamurowało mnie. Ten koleś nie tylko mi nie pomógł, choć to jego sprawka, że moje notatki zalane jego kawą, której rzecz jasna także nie sprzątał, fruwały teraz po korytarzu, ale też mnie obraził. Co za kutas! Pewnie był przekonany o tym, że był kimś ze względu na nadzwyczajny wygląd. Mimo paskudnego charakteru, jaki go cechował, nie mogłam mu odebrać tego, że był przystojny – napakowany, ciemny blondyn o mocno zarysowanej szczęce mógł robić wrażenie na dziewczynach i łamać naiwne niewieście serca. Zapewne to utwierdzało go w przekonaniu, że był ponad innych i miał prawo nimi gardzić.
Że też musiałam trafić akurat na kogoś takiego już na samym początku mojego pobytu na Harvardzie. Najpierw najście mafiosów, teraz spotkanie megalomańskiego bubka. Czy to już koniec moich dzisiejszych niepowodzeń czy dopiero początek? Coś mi podpowiadało, że będzie ich więcej, choć wcale się o nie nie prosiłam.
– To sobie nagrabiłaś, dziewczyno – skomentował przechodzący obok mnie chłopak.
– Nagrabiłam? – Popatrzyłam na niego zdumiona.
– Takie odzywki do profesora? Powinni wywalić cię z uczelni – rzucił jeszcze, po czym oddalił się do grupy znajomych siedzących na ławce i wytykających mnie palcami.
Do profesora?!
Zmarszczyłam brwi. On chyba robił sobie ze mnie jaja. Goguś, który na mnie wpadł, zdawał się być niewiele straszy ode mnie. Mógł kończyć studia lub być adiunktem. Ale żeby miał profesurę?! To żart. Na pewno...
Zła, że nic nie szło po mojej myśli kontynuowałam zbieranie zeszytów i książek, co było trudne, bo ręce drżały mi z nerwów. W dodatku zaraz egzamin. Nie powinnam skupiać się na pierdołach i rozpraszać. Przeszłam bardzo dużo, by tu trafić. Teraz musiałam wykorzystać zdobytą wiedzę i doświadczenie, bo zależało mi bardzo na tej rezydenturze, a nade wszystko nad stanięciem oko w oko z mężczyzną, przez którego moja Ashley...
– Hej. – Moje gniewne, samonakręcające się myśli przerwał dziewczęcy głos. – Pomogę ci.
Koło mnie przykucnęła zadbana blondynka. Jej włosy były uczesane w idealny koński ogon. Miała na sobie elegancką garsonkę w stylu Jackie Kennedy i w ogóle wyglądała tak schludnie i dystyngowanie, że aż dziw, że zwróciła na mnie uwagę. To tak jakby słońce zstąpiło na ziemię i zaszczyciło prostych ludzi swoim majestatem.
– Dzięki – bąknęłam zaskoczona życzliwością obcej.
– Drobiazg. – Uśmiechnęła się do mnie pomalowanymi jasnoróżowym błyszczykiem ustami. – Podziwiam cię za odwagę. Pierwszy raz widziałam, żeby Wagner zaniemówił.
Z trudem utrzymałam zebrane już materiały w dłoniach.
– Wa... Wagner? – wydukałam słysząc nazwisko wybitnego profesora.
– No. Nieźle go podeszłaś. Chyba się zdziwił, że ktoś może mu zwrócić uwagę i wykazać butę.
Gapiłam się na nią z szeroko otwartymi oczami i ustami. Byłam w szoku. Takim totalnym, większym nawet, jak ten, w który wpędziły mnie słowa mężczyzny określanego teraz mianem największego autorytetu w zakresie neurochirurgii w całych Stanach Zjednoczonych.
– To nie mógł być on... – wyszeptałam bardziej do siebie niż mojej towarzyszki. – To nie mógł być Wagner... Nie TEN Wagner...
– A jednak to on – odparła chichocząc. – Postrach uczelni i bostońskich szpitali. Dałaś czadu.
CZYTASZ
W rękach BOGA (pierwotnie Bóg) - PREMIERA 06.03.2024 r.
RomanceCzy rezydnetnce neurochirurgii uda się zemścić na swoim patronie za śmierć siostry?