29

1K 130 13
                                    


Ralph

– Profesorze, senator Sanders odwołał spotkanie z powodów osobistych – oświadczyła Lucy, gdy odebrałem telefon.

– Wiem o tym... – mruknąłem nakładając sobie przystawkę na talerz.

– Bardzo pana przepraszam... Gdybym wiedziała, od razu dałabym panu znać, ale on to zrobił dosłownie przed chwilą. Nie miałam możliwości, by wcześniej to panu przekazać. Tak mi przykro... Mam nadzieję, że nie odbije się to na mojej premii. Postaram się poprawić. Od tej pory będę potwierdzała pana spotkania dwukrotnie, a nie jeden raz, ale w piątek senator mówił mi jeszcze, że będzie w Yacht Clubie na pewno, dlatego uznałam, że jest to zbędne...

Moja asystentka była przerażona. Znała mnie doskonale. Wiedziała więc, że miałem obsesję na punkcie swojego czasu i szacunku innych do niego. Nienawidziłem go marnować. Podobnie nie lubiłem dezorganizacji i nagłych zmian, które wytrącały mnie z równowagi. W normlanych okolicznościach na pewno bym ją zrugał. Reprymenda była wręcz wskazana, a jej błąd powinien się skończyć naganą lub nawet zwolnieniem, bo na jej miejsce znalazłaby się masa kandydatów. Jednak w obecnej chwili kompletnie nie miałem ochoty zawracać sobie głowy jej osobą. Mój nastrój był doskonały, choć jeszcze przed chwilą miałem ochotę roznieść ten lokal. Nie wiem dlaczego tak się stało, ale przepychanki słowne z Celią sprawiły mi przyjemność. Lubiłem inteligentnych rozmówców i rzadko miewałem do czynienia z kobietami, które się przede mną nie płaszczyły. One zwyczajnie się mnie bały i to mi pasowało, bo mogłem trzymać je na dystans. Tymczasem panna Harris nie zamierzała okazywać mi czołobitności. Była nastawiona bojowo, nie miała za grosz pokory, a przez to jawiła mi się jako znaczenie ciekawsza od innych. Jakby ta przekora dodawała jej uroku i sprawiała, że skupiałem się tylko na niej. Połączenie jej nastawienia do mnie z wyjątkową urodą działały na mnie pobudzająco.

Jak to możliwe, że byle rezydentka, nowicjuszka i kompletna laiczka przykuwała moją uwagę do tego stopnia, że byłem w stanie zapłacić za nią krocie i faktycznie potraktować nasze spotkanie jako coś więcej niż tylko przypadek?

– W porządku, Lucy. Nic się nie stało – oświadczyłem. – W sumie wyszło lepiej niż mogło. Przynajmniej mam miłe popołudnie.

Asystentka zamilkła na chwilę wyraźnie zszokowana moimi słowami. Gdy odzyskała mowę, wydukała:

– Naprawdę... nie gniewa się pan na mnie?

– Absolutnie.

– Jest pan chory? – zaniepokoiła się.

Zaśmiałem się donośnie rozbawiony tym pytaniem.

– Fakt, trochę niedomagam – oświadczyłem. mając na myśli swoje irracjonalne zachowanie względem zadziornej podwładnej.

– Powinien pan wypocząć. Pracuje pan non stop praktycznie bez przerwy– skomentowała dziewczyna z przejęciem w głosie.

To był fakt, ale nic nie poradziłem na to, że pracoholizm traktowałem jako terapię. Pracując, nie myślałem o sprawach, na które nie miałem wpływu. Byłem maksymalnie skupiony na celu swojego działania. Nie rozpraszałem się przeszłością. Bez zajęcia spadłbym na dno. Żaden psychoterapeuta nie był w stanie nade mną zapanować i pomóc wyrzucić z mojej duszy zalegające w niej traumy. Tylko brak wolnego czasu sprawiał, że trzymałem się na powierzchni i nie pozwalałem przejąć nad sobą władzy złym emocjom i wspomnieniom. Dziś jednak nie miałem ochoty pracować. Chciałem zjeść wreszcie ten lunch z Celią, a potem... Potem nie wiedziałem jeszcze co planowałem. Byle z nią!

– Wiem, że z chęcią byś się mnie pozbyła, Lucy – odparłem z rozbawieniem. – Ale to nie ten rodzaj niedomagania, o którym myślisz. Widzimy się jutro o siódmej w szpitalu. Do zobaczenia.

Przerwałem połączenie. Nie chciałem tłumaczyć jej swoich słów. Nie chciałem, by wiedziała, że to przez Celię czułem się dziwnie, a nade wszystko, że właśnie byliśmy razem na nieoficjalnym spotkaniu. To byłby skandal, który tylko podsyciłby plotki o naszym związku, a mimo to nie zamierzałem wychodzić z klubu i zostawiać jej samej. Pragnąłem kontynuować obiad i naszą przepełnioną złośliwością konwersację, bo ona niosła ze sobą nieznaną mi przyjemność, ale w tym momencie zdałem sobie sprawę, że sporo czasu już minęło, a moja towarzyszka nadal nie wróciła z łazienki. Rozjarzałem się po sali. Nigdzie nie dostrzegłem Celii.

Wystawiła mnie?

Poczułem zimny pot na plecach.

Mnie?

Samego Boga?!

Momentalnie uśmiech zniknął z mojego oblicza, a zastąpił go gniew. Jeśli sobie poszła, narażając mnie na koszty i pośmiewisko wśród obsługi klubu, która doskonale mnie znała, nie daruję jej tego.

Czeka cię ciężki okres w szpitalu, Harris. Nie dam ci żyć...

Już miałem wstać i po uregulowaniu rachunku za niezjedzony posiłek opuścić lokal, gdy podszedł do mnie menadżer.

– Panie doktorze – zwrócił się do mnie z szacunkiem. – Jest pan proszony na pomost. Doszło do wypadku. Zdaje się, że potrzebują tam lekarza.

Wypadek?

Serce podjechało mi do gardła i nie chodziło tu o adrenalinę, jaką wzbudzał we mnie fakt, że komuś przydarzyło się coś złego, a o to, że to „coś złego" mogło dotyczyć JEJ...

Rany boskie! Jeśli spotkała ją krzywda, nie daruję sobie, że spuściłem ją z oka!

Poderwałem się, jak oparzony z miejsca i nie czekając na wyjaśnienia ze strony członków personelu klubu rzuciłem się w stronę drzwi wiodących do portu. Łatwo rozpoznałem miejsce zdarzenia, bo na jednym z pomostów zgromadził się tłum rozemocjonowanych gapiów.

Celio, na Boga, coś ty zrobiła, durna dziewczyno?!

– Z drogi! – Zacząłem przepychać się między zebranymi, rozdzielając im kuksańce.

– Co się pchasz?

– Gdzie z łapami?

– Jestem lekarzem! – krzyknąłem wściekle, gdy kilku ludzi próbowało mnie zatrzymać.

To wyznanie sprawiło, że ludzie momentalnie się rozstąpili robiąc mi przejście do miejsca, które otaczali. Na ziemi w kałuży wody leżały ciała dwójki dzieci. Klęczała nad nimi Celia reanimując je na zmianę.

Była cała.

Bogu dzięki.

Obok histeryzowała jakaś kobieta, którą kilka osób starało się powstrzymać przed rzuceniem się do nieprzytomnych. Zapewne była ich matką.

Zareagowałem błyskawicznie. Po ocenie sytuacji dopadłem do najbliższego dziecka.

– Zajmę się chłopakiem – poinformowałem Celię. – Ty skup się na dziewczynce.

Rudowłosa rezydentka skinęła głową. Nim przystąpiłem do resuscytacji usłyszałem jej słowa:

– Dobrze, że jest pan tu ze mną...

W rękach BOGA (pierwotnie Bóg) - PREMIERA 06.03.2024 r.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz