8

1.1K 141 14
                                    

Celia

Nagadałam głupoty o tej kawie. Przecież ja nawet jej nie piłam. Nie znosiłam jej zapachu, kofeina działała na mnie alergizująco. Ale przecież musiałam coś powiedzieć, by ukryć zażenowanie, w jakie wprawiało mnie jego spojrzenie. Mimo to chyba zrobiłam dobrze. Byliśmy kwita. Nie miał nic do mnie i nasza relacja tutor – uczennica mogła rozwijać się tak, jak powinna od samego początku bez złego wrażenia, jakie wywarł nasz wypadek na korytarzu.

Zajęłam swoje miejsce przed profesorami starając się zachować dobrą minę do złej gry.

Dam radę...

– Niech się pani przedstawi – oschłym tonem zwrócił się do mnie Wagner wkładając szylkretowe okulary na twarz. Wyglądał w nich nieco dojrzalej niż wcześniej, a na pewno dostojniej.

– Nazywam się Celia Harris. Mam dwadzieścia pięć lat. Przyjechałam z Oregonu, gdzie studiowałam kierunek medyczny na uniwersytecie stanowym w Corvallis.

– Ma pani imponujący życiorys naukowy, panno Harris – jako pierwszy odezwał się prodziekan. – Zarówno świetne noty z egzaminów, jak i opracowania naukowe i projekty badawcze.

– Dziękuję – odpowiedziałam czując się nieco pewniej, bo w jego głosie dosłyszeć się dało prawdziwe uznanie.

– Wyróżnienia na każdym etapie egzaminu USMLE to rzadkość – dodał jego towarzysz, ten sam, który wprowadził mnie do Sali. Profesor Bayton, głosiła tabliczka, która przed nim stała.

– O ile nie są kupione – odezwał się Wagner nie spuszczając ze mnie lodowatego spojrzenia.

– Słucham? – wydukałam zszokowana jego sugestią.

– Obecne egzaminy to kpina. Testy. Można kupić odpowiedzi lub wykuć się ich na pamięć. Odpowiedzi krążą nim egzamin dobrze się zacznie – skomentował w pogardą.

– Publikacje naukowe nie kłamią. Jesteś niesprawiedliwy i generalizujesz, Ralph, bo poprzednicy panny Celii nie reprezentowali tak wysokiego poziomu jak ona – stanął w mojej obronie Bayton, bo mi odebrało mowę ze złości.

Ten dupek sugerował, że oszukiwałam? Koleś, który był współwinny śmierci Ashley teraz ośmielał się kwestionować osiągnięcia, które wypracowałam własną krwawicą, nie posiłkując się żadnymi znajomościami. Ja nie miałam pieniędzy jak inni bogaci studenci. Miałam jedynie motywację, by pomagać innym, a potem po śmierci siostry doszła dodatkowa – potrzeba zemsty za to, co ją spotkało, a nie musiało, gdyby pewne sprawy potoczyły się inaczej. To były tysiące godzin wyjętych z mojego życia, by dojść do miejsca, w którym dziś się znajdowałam, by trafić do Harvardu, na tę salę, a on, pieprzony Wagner, to deptał i opluwał swoim jadem. Nienawiść, która doprowadziła mnie do niego zapłonęła w moim sercu niwelując strach, który czułam przed chwilą. On nie był go wart.

– Publikacje też można sobie załatwić – oświadczył pewnie profesor do swoich kolegów. – Wystarczą znajomości. Napisać ich też nie trzeba osobiście. Ghost writing to teraz norma. Podobnie z badaniami. Projekty też da się ustawić. Zawsze można dopisać znajomego, który faktycznie nie brał w nich udziału. Liczą się pieniądze i znajomości. Nic więcej. A dla mnie, młoda damo – znów mówił bezpośrednio do mnie – nie liczą się papiery, które tak łatwo w dzisiejszych czasach sfałszować i w których można napisać co tylko się zapragnie, a to co masz tutaj. – Popukał się w skroń. – Żaden dyplom mnie nie przekona. Zwłaszcza, że w pani CV widnieje luka.

– Luka? – Prodziekan zaczął nerwowo przeglądać papiery.

– Owszem. Wystarczyło mi jedno spojrzenie na daty, by zauważyć, że po trzecim roku nastąpiła u pani dwuletnia przerwa w nauce. To podejrzane. Co ją spowodowało? Zawód miłosny? Załamanie nerwowe? Nieplanowana ciąża uniemożliwiająca stadia? A może po prostu oczekiwanie na moment, gdy koniunktura znajomych ułoży się odpowiednio i pojawią się na uczelni osoby mogące pomóc pani, panno Harris, zamienić słabe stopnie na te wybitne? Po tym okresie nieobecności z przeciętniaka stała się pani jedną z najlepszych uczennic. Cóż za drastyczna, rzekłbym, zmiana. I wielce podejrzana...

Zagryzłam wargi. To było niczym cios w twarz. Moje oceny faktycznie na początku nie były za dobre, ale wynikało to z mojego podejścia. Byłam lekkoduchem aż do czasu, gdy wszystko runęło. Skończyły się zabawy i młodociany bunt, a zaczęło prawdziwe życie. Wydoroślałam z dnia na dzień. On nie miał prawa podważać tego, co przeszłam. Nie mogłam mu na to pozwolić. Zmiany, które we mnie zaszły miały związek z jego osobą. Przez nazwisko Wagner podpisane na najważniejszym z pism, jakie kiedykolwiek do mnie dotarło, podjęłam decyzję, że zrobię wszystko, by dostać się neurochirurgię. Ono przesądziło o wszystkim. Także o stopniach, bo by osiągnąć cel, musiałam je poprawić. Zaczęłam się więc uczyć i na poważnie wzięłam się za przyswajanie wiedzy, którą wcześniej traktowałam bardzo niefrasobliwie. I nie miało to nic wspólnego z ustawką. Nigdy nie posiadałam odpowiednich znajomości, które ułatwiłyby mi start w medycznym świecie. Nie posiadałam też pieniędzy, by kupić sobie dyplomy, co sugerował w swej podłości profesor. Byłam zdana sama na siebie i walczyłam zawzięcie o marzenia. Teraz także nie mogłam dać mu za wygraną i przestraszyć się wyssanych z palca zarzutów, które do mnie kierował. Nie dam sobą pomiatać. Nie po to tu przybyłam.

Dam radę! Stawię czoła nawet samemu Bogu...

– Moja siostra, Ashley, zachorowała – powiedziałam wkładając wszystkie siły w zachowanie spokoju, bo to wyznanie kosztowało mnie wiele, zwłaszcza, że czyniłam je przed osobą współodpowiedzialną za los, jaki ją spotkał. – Choroba postępowała bardzo szybko. Mimo wdrożonego leczenia, jej stan się pogarszał, a ona potrzebowała całodobowej opieki, na którą zwyczajnie nie było nas stać. Dlatego przerwałam naukę.

– To szlachetne – skomentował prodziekan.

Uśmiechnęłam się do niego blado, pewna, że to wystarczy do zakończenia niewygodnych pytań o tym okresie mojego życia, ale się pomyliłam.

– To tłumaczy wyłącznie okres absencji na uczelni. Noty nadal są niewyjaśnione. Pielęgnując siostrę zalazła pani cudowny lek na ich poprawę? – zapytał Wagner. W jego głosie dało się usłyszeć drwinę. Nawet się z tym nie krył.

Poczułam gniew, który tak dobrze znałam. Wciąż tłumiłam go w sobie. Od początku choroby Ashley. Najpierw dotyczył wyłącznie jej stanu, tego, co ją spotkało i co jawiło mi się jako niesprawiedliwość losowa, bo moja siostra była dobra niczym anioł. Potem stopniowo moja złość zaczęła obejmować rzeczywistość, w której tkwiłyśmy, a że była to rzeczywistość w znaczenie mierze szpitalna, skupiłam ją na służbie medycznej – na jej brakach i nieżyczliwości ludzkiej. A jej głównym przedstawicielem był siedzący teraz naprzeciwko mnie mężczyzna, który mienił się Bogiem, bo dysponował wedle własnej woli nie tylko losem swoich studentów i ich przyszłością, ale przede wszystkim, jako wybitny specjalista w swojej dziedzinie, ludzkim życiem.

Ten gniew kipiał we mnie i nie byłam w stanie go tłumić. Nie panując nad sobą odpowiedziałam z irytacją:

– Moja siostra mając niespełna trzydzieści lat zachowywała na nowotwór gleju gwiaździstego. Lekarze nie umieli lub też nie chcieli – to ostatnie pokreśliłam z naciskiem – jej pomóc. Medycyna zawiodła. Postawiłam sobie za cel pomagać ludziom takim jak Ashley. Wierzę, że ludzkość ma już w rękach lek na tę przypadłość, tylko zwyczajnie nie chce się nim dzielić. Albo dzieli się, ale wyłącznie za odpowiednią opłatą, na którą nie stać było dwóch zwyczajnych sióstr z Oregonu.

Wbiłam oskarżycielskie spojrzenie w profesora.

Tak, ty o tym wiedziałeś najlepiej. A ja wiedziałam, że ty wiesz, dupku – zwróciłam się do profesora w myśli.

Bóg dysponował siłą sprawczą. Wagner był Bogiem nie tylko z nazwy. Mógł działać cuda, ale te dotyczyły tylko wybrańców. Moja siostra nie doświadczyła tej łaski z jego strony.

Nigdy mu tego nie zapomnę.

Nigdy!

I sprawię, że pożałuje decyzji, że ją w swoim cudotwórstwie pominął!

W rękach BOGA (pierwotnie Bóg) - PREMIERA 06.03.2024 r.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz