6

1.1K 138 13
                                    

Celia

– Ale mnie przemaglowali! Mózg nie ma pojęcia, że ma takie komórki, o które mnie pytali – jęknął do grupy znajomych chłopak, który niedawno opuścił salę egzaminacyjną.

– Kto zadawał najwięcej pytań? – zagadnęła jakaś dziewczyna.

– Wagner, a jakże. Nie dawał mi nawet sekundy namysłu, tylko każdą chwilę ciszy, w czasie której zbierałem myśli, traktował jako niewiedzę i odejmował mi punkty...

– Myślisz, że się do niego dostaniesz?

– A w życiu. Chciałbym być pod prodziekanem. On jest spoko.

– Bayton też – wtrącił ktoś z zebranych wokół chłopaka osób.

– Zresztą przy Wagnerze każdy inny, nawet najbardziej wymagający profesor, jest niczym łagodna owieczka. Bóg jest nieosiągalny w swoim pułapie.

– No. To fakt. Dlatego jest nazywany Bogiem – skomentował jeden z towarzyszy egzaminowanego.

– Ale nie wiem czy przez tego potwora będę mieć wystarczającą punktację, by dostać się na jakąkolwiek specjalizację w tym roku – żalił się chłopak. – Przez niego nawet z durną interną mogę mieć problem, tak mnie zestresował. Zrobił ze mnie idiotę, a przecież testy tak dobrze mi poszły...

– Poprzedni egzaminowani mówią to samo. Masakra, że trafiliśmy akurat na niego w komisji, ale neurochirurdzy to elita. Zarabiają krocie. Warto dołączyć do ich grona, więc nie możemy się poddawać.

– Dokładnie. Jak nie w tym roku, to w przyszłym – pocieszali go koledzy.

– Ten, kogo on przyjmie pod swoje skrzydła, ma przejebane. Musi mieć twardą dupę, bo spotkania z tym gościem to trauma na całe życie...

Odsunęłam się od grupy w stronę niszy okiennej, by nieco się zdystansować. Nie mogłam tego słuchać, bo zbierało mi się na wymioty z nerwów, mimo że niczego dziś nie tknęłam, bo nie byłam w stanie jeść przez stres, jaki mi towarzyszył.

Dam radę, dam radę, dam radę... – powtarzałam sobie dla otuchy, jednak na nic się to zdało w chwili, gdy drzwi do sali egzaminacyjnej otworzyły się i stanął w nich niski mężczyzna po sześćdziesiątce, mówiąc:

– Panna Celia Harris, zapraszam.

Poczułam gulę w gardle. Pojawiła się w nim ogromna i uwierająca, utrudniająca oddychanie. Ledwo mogłam nabrać tchu, bo towarzyszył jej ciężar w piersiach, jakby ktoś położył mi na nich kilogram cukru. Moje dłonie stały się lodowato zimne, a mimo to były mokre od potu i drżały. Momentalnie zapomniałam wszystkiego, czego nauczyłam się przez wszystkie lata nauki na akademii medycznej. Mój umysł zdawał się być czysty niczym niezapisana kartka. Cała wiedza ulotniła się pod wpływem stresu.

To już.

Teraz.

Nie mogłam zawieść. To był moment, do którego prowadziła mnie każda zarwana na naukę noc i każda godzina mozolnego kucia. Każda ocena i każde spotkanie ze znajomymi, z którego zrezygnowałam, by poświecić się studiowaniu materiałów koniecznych do zdania na najwyższym poziomie egzaminu na licencję medyczną, co zapewniło mi dostanie się na upragniony Harvard. Teraz czekała mnie kolejna próba – walka o rezydenturę na oddziale neurochirurgii pod okiem profesora, dla którego tu przybyłam i z którym wiązałam dalekosiężne plany. I wszystko szłoby po mojej myśli, gdyby nie fakt, że moja znajomość z Wagnerem rozpoczęła się kompletnie nie tak jak powinna...

– Panno Harris? Jest pani tu? – powtórzył wywołujący, a zebrani pod salą młodzi ludzie zaczęli rozglądać się po sobie w poszukiwaniu wzywanej.

Nie miałam wyjścia. Nie mogłam udawać, że mnie to nie dotyczy. Dotarłam tak daleko. Poddanie się nie wchodziło w grę.

Ashley, pomóż mi... To dla ciebie, siostrzyczko. Dla ciebie tu jestem i dla ciebie jestem gotowa poświecić siebie.

– Panno Harris? Cóż, najwyraźniej nie wytrzymała presji. Szkoda. W takim razie zapraszam następną osobę, a jest nią...

– Jestem! – krzyknęłam machając do mężczyzny i przepychając się w jego stronę przez tłum.

– Dobrze, że pani nie stchórzyła.

– Absolutnie. Lekarz nie może być tchórzem. Strach nie przystoi w naszym zawodzie – odparłam pewnie, zaciskając jednocześnie dłonie na swoich rzeczach i trzymanym w nich kubku z kawą, by nie okazać jak dygoczą.

– Zatem zapraszam. – Mężczyzna ustąpił przede mną miejsca.

Z duszą na ramieniu wkroczyłam do wielkiego pomieszczenia. Była to aula wykładowa, która dziś spełniała rolę miejsca kaźni, bo tylko tak mogłam określić w tej chwili salę, w której Wagner przeprowadzał egzamin. Siedział na katedrze wraz z łysym mężczyzną, w którym rozpoznałam prodziekana, który swoją twarzą sygnował wszystkie ulotki i materiały reklamowe wydziału medycznego. Zaraz dołączył do nich trzeci – sześćdziesięciolatek, który mnie wywołał. Moje oczy skupiły się jednak wyłącznie na Wagnerze i nie były w stanie się od niego oderwać, jakby był magnesem, który je do siebie przyciągnął i nie zamierzał puszczać.

Krocząc w stronę wyznaczonego dla egzaminowanego miejsca miałam moment, by mu się przyjrzeć. Tym razem dokładniej niż wcześniej i świadomie, bo wreszcie wiedziałam z kim mam do czynienia i jak bardzo się pomyliłam biorąc go za byle studencika.

Jego przymrożone oczy śledziły każdy mój ruch. Przypominał lwa, który przyczaja się na ofiarę i obserwuje ją uważnie, by w końcu skoczyć na nią w momencie, gdy ta najmniej się tego spodziewa.

Przełknęłam ślinę. Byłam pewna, że Wagner to usłyszał. Podobnie jak słyszał uderzenia mojego serca, które waliło w mojej piersi niczym młot.

Swoją osobą przyćmiewał pozostałych obecnych na sali tutorów. Miałam wrażenie, że w tej chwili był tu tylko on, inni stali się tłem, bo on swoim ego i autorytetem przytłaczał ich i spychał na dalszy plan.

Krocząc w jego stronę czułam się trochę jak modelka na wybiegu, z tą różnicą, że najważniejszy z widzów nie podziwiał mnie, a wyszukiwał najdrobniejszego potknięcia w każdym moim ruchu czy geście. Wręcz pragnął, by mi się nie udało, co zdawała się potwierdzać jego marsowa mina i zmarszczone krytycznie na mój widok brwi. Z trudem wytrzymałam to pełne pogardy spojrzenie.

Dam radę, dam radę...

Opuszczenie wzroku uznałby za poddaństwo. Nie zamierzałam mu ulegać. Musiałam zebrać się w sobie i pokazać klasę, a nade wszystko wiedzę.

On musiał mnie przyjąć. Po to tu przybyłam! I taki przekaz starałam się reprezentować swoją wyprostowaną posturą i miną, której starałam się nadać wyrazu pewności siebie i przekonania o swojej wartościowości, choć kłóciło się to całkowicie z tym, co w tej chwili czułam.

Potwór czekał na mnie śliniąc się i gotując do pożarcia.

Ashley, miej mnie w opiece i spraw, bym podołała...

W rękach BOGA (pierwotnie Bóg) - PREMIERA 06.03.2024 r.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz