Część nr 1

644 22 12
                                    

Zatruty owoc.
Prolog.
Wreszcie byłam wolna... choć może nie do końca, bo w jakiś sposób wciąż i na zawsze zniewolona. Nadszedł czas, by opuścić miejsce, które przez ostatnie trzy miesiące było moim domem i moim więzieniem. Radość i ulga przeplatały się ze smutkiem i przerażeniem. Miałam wrócić do realiów życia codziennego, a te nie były lekkie, ani przyjemne. Byłam samotna, zawsze nierozumiana i odtrącana. Jedyna osoba, której mogłam powiedzieć absolutnie wszystko, którą ubóstwiałam i stawiałam na piedestale, która była źródłem moich radości i inicjatorką mojej metamorfozy, okazała się także przyczyną mojej zguby... Jej także już nie było. Zostałam znowu sama.

Pola.
- Cieszę się, że wracasz - tata objął mnie na powitanie, a w jego oczach dostrzegłam błysk wzruszenia. Oficjalnie byłam już dorosła, w ośrodku obchodziłam swoje osiemnaste urodziny, ale tata wciąż traktował mnie jak małą dziewczynkę. Nie dziwiłam się mu, tak naprawdę mieliśmy tylko siebie i dlatego często był nadopiekuńczy. Miałam okropne wyrzuty sumienia, kiedy myślałam o tym, przez co musiał przeze mnie przejść. Jedynym moim argumentem, który powtarzałam sobie w kółko, żeby zmniejszyć ból poczucia winy było to, że nie robiłam tego z premedytacją i nigdy bym nie przypuszczała, że takie będą konsekwencje mojej ślepej miłości i naiwności do osoby, która była moim bożyszczem, a która okazała się być zimnokrwistą egoistką i zdrajczynią.
- Chodźmy już - pospieszył mnie zabierając moją walizkę - najlepiej będzie ci w domu - dodał, a ja uśmiechnęłam się do niego i pokiwałam głową, choć zupełnie się z tym nie zgadzałam. Na pożegnanie pomachałam kilku osobom, które dzieliły moje niedole, a które polubiły mnie na tyle, żeby wyjść na zewnątrz i się ze mną pożegnać. W ośrodku wszyscy jechaliśmy na tym samym wózku, i mimo tego, że na początku nienawidziłam miejsca w którym mnie zamknięto, z czasem poczułam się w nim akceptowana i rozumiana. Tu nie byłam wyrzutkiem, nie czułam wrogości i nie byłam traktowana z góry. Byłam sobą i mimo tego, że często byłam zmuszana do robienia czegoś, czego robić nie chciałam, a rzeczy które potrzebne mi były do życia jak tlen, zostały mi odebrane, wiedziałam, że to wszystko było po to, żeby mnie chronić przed samą sobą i moim chorym, zniekształconym postrzeganiem świata i siebie.
Kiedy zostałam zamknięta w ośrodku dla młodzieży z ciężkimi problemami natury psychicznej, straciłam kontakt ze światem zewnętrznym. Zero telefonów, zero dostępu do internetu, telewizji czy nawet popularnych, kolorowych magazynów. Wszystko po to, żeby nie narażać nas na powrót do starych nawyków, żeby chronić nasze młode, skrzywione umysły od nieodpowiednich i fałszywych wzorców, którym próbowaliśmy dorównać. Tutaj byłam bezpieczna, zawinięta w kokon niewiedzy i wolności od mediów, przechodziłam detoks i uczyłam się żyć bez tego, co wpędziło mnie w kłopoty. Bez pędu do idealności, bez zdobywania kolejnych szczytów popularności i... bez niej.
Raz w tygodniu pozwalano mi rozmawiać z tatą, jedynym człowiekiem, który zawsze mnie kochał, który bardzo się starał stworzyć mi dobre życie i bezpieczny dom. Doceniałam to, co dla mnie robił, a w tym samym czasie ukrywałam fakt, jak ciężkie było życie nastolatki, która nigdzie nie pasowała.
Moja matka odeszła od nas, kiedy byłam dzieckiem. Była wolnym duchem, który dusił się w przeciętnym życiu. Była piękna, charyzmatyczna i inteligentna, kochała pieniądze, rozrywkę i używki, i kiedy znalazła faceta, który jej to wszystko zapewniał, odfrunęła. Po tym, jak zrozumieliśmy, że nie wróci, wprowadziliśmy się do dziadków, z którymi mieszkaliśmy kilka lat, a którzy po śmierci zostawili nam w spadku skromny domek, w niewielkim, malowniczym miasteczku zwanym Leśne. Przez kilka pierwszych lat, zaznałam tam stabilizacji i spokoju, niestety atrakcyjność tego miejsca została zauważona przez deweloperów i w kilka lat, nasze miasteczko przyciągnęło tłumy bogaczy, biznesmenów i celebrytów, którzy podążając za nurtem mody, zapragnęli mieć domy otoczone lasami, łąkami i ogródkami pełnymi organicznych warzyw i owoców. W tej miłości, a raczej w trendzie miłości do natury, przyczynili się do przerzedzenia drzew, zabudowy pól, a natura zaczynała być zastępowana multi-milionowymi willami. Stare domki były odkupowane przez celebrytów i gwiazdorów, burzone i zamieniane na okazałe posiadłości, a naszymi sąsiadami stawała się śmietanka towarzyska z całej Polski. Niektórzy zamieszkali tu na stałe, inni traktowali swoje drogie, pokaźne posiadłości, jako odskocznie, i przyjeżdżali do nich tylko na weekendy i urlopy. Nasza mała miejscowość nagle stała się miejscem ekskluzywnym, pełnym bogaczy z samochodami droższymi od naszego domku, z wpatrzonymi w siebie nastolatkami, puszczającymi na jedną parę adidasów tyle, ile mój ojciec zarabiał w ciągu miesiąca, i inwestorami, którzy chcieli jak najszybciej kupić tu jak najwięcej ziemi i zamienić to miejsce w turystyczny raj. A między tym wszystkim byłam ja. Dziewczyna mieszkająca w dwupokojowym domku, wokół którego płot rozwalał się ze starości. Introwertyczna, wycofana i onieśmielona obecnością bogatych rówieśników, którzy zawsze patrzyli na mnie z góry i kpili z moich ubrań, kupowanych na wagę w lumpeksie. Tutejsze rodziny masowo sprzedawały swoje domostwa za lukratywne oferty, a na ich miejsce wprowadzali się zimni, sztuczni i wykalkulowani bogacze. Moja szkoła zaczęła zapełniać się rozwydrzoną młodzieżą, która wszystko miała podane na srebrnej tacy, dla których nie istniałeś, jeśli nie miałeś najnowszego IPhone, najdroższych butów, idealnego makijażu i włosów, i konta na mediach społecznościowych z tysiącami fanów. Byli oni, i byłam ja - dziewczyna, która nigdy nie wierzyła w swoją wartość, a która stała się wyrzutkiem i celem miasteczkowych dręczycieli. Moja bierność i pozorna obojętność, tylko zachęcały ich do znęcania się nade mną i unieprzyjemniania mi życia. Nigdy nikomu się nie postawiłam, nie próbowałam z nikim się zaprzyjaźnić i wolałam usuwać się innym z drogi. Samotność mi nie przeszkadzała, byłam z nią zaprzyjaźniona, jednak wieloletnie prześmiewcze komentarze na temat mojego wyglądu, w końcu zebrały swoje żniwa i sprawiły, że stałam się chorobliwie zakompleksiona. Nienawidziłam tego, jak wyglądałam, znienawidziłam swoje ciało, i robiłam wszystko, żeby wtapiać się w otoczenie i nie zwracać na siebie uwagi. Moja dusza i osobowość straciła kolory. Zrobiłam się szara, nijaka, aż w końcu niemal niewidzialna. Widzieli mnie tylko ci, którzy uwielbiali mi odgryzać i wylewać swoje frustracje na mnie... do czasu, kiedy w sąsiedztwie pojawiła się ona...
Bella była starsza ode mnie o dwa lata i była boginią. Idealna figura, nogi do samego nieba, piękne, blond włosy i twarz anioła. Do tego była zabawna, inteligenta i potrafiła uwieść każdego, jednym spojrzeniem. Ponad to, jej rodzice byli obrzydliwie nadziani i tak samo wpływowi, więc w mojej szkole automatycznie zyskała status megapopularnej dziewczyny. Jej rodzice byli mało obecni w jej życiu, wciąż pracowali lub wyjeżdżali do ekskluzywnych kurortów, zostawiając ją w domu z gosposią, kucharzem i osobistym kierowcą. Dziewczyna bardzo chętnie korzystała z pustej willi i nieraz wyprawiała huczne imprezy, na które zapraszała najpopularniejsze dzieciaki w szkole... i mnie. Nie miałam pojęcia, dlaczego wybrała sobie mnie za przyjaciółkę, być może było jej mnie żal, może lubiła projekty w postaci zubożałych szarych myszek, które przeobrażała w popularne laleczki Barbie, a może po prostu połączyła nas samotność, którą obie starałyśmy ukrywać. Ja byłam samotna, ponieważ odstawałam od większości i czułam że nie jestem warta czyjejś uwagi i miłości, Bella, mimo tego, że wciąż była otoczona ludźmi, którzy na pozór traktowali ją jak młodą boginię, robili to tylko ze względu na korzyści, jakie płynęły ze znajomości z nią. Jej rodzice zupełnie ją olewali i często miałam wrażenie, że robili wszystko, żeby spędzać z nią jak najmniej czasu. Choć nigdy nie wiedziałam, dlaczego dziewczyna zaszczyciła mnie swoją uwagą i przyjaźnią, byłam jej za to niezmiernie wdzięczna i na każdym kroku próbowałam się jej zrewanżować za to, jak bardzo zmieniła moje życie. To za sprawą Belli przeszłam metamorfozę. Nauczyłam się podkreślać swoje atuty, przestałam się chować w czerniach i szarościach, zniknęły workowate, nijakie ubrania, które sprawiały że czułam się bezpieczna, a w których byłam niewidzialna. Zmieniłam styl, nauczyłam się sztuki idealnego makijażu, długie włosy, zamiast upinać w nudny kok, zaczęłam nosić rozpuszczone, lub tworzyłam z nich trendowe fryzury, i zasilona w nieznaną dotąd pewność siebie, wywołaną pozytywnym zainteresowaniem, wreszcie poczułam się atrakcyjna. Bella oddawała mi swoje drogie ubrania, kiedy jej się znudziły i doradzała jak je dobierać do mojej figury... niestety żeby się w nie wbić, najpierw musiałam stracić trochę kilogramów. Nie miałam nadwagi, nie byłam gruba, ale w porównaniu z tą idealną blondynką, wyglądałam jak parówka. Z tym także pomogła mi ona, i to z nią pierwszy raz w życiu poszłam na siłownię, która wkrótce wciągnęła mnie jak narkotyk, podobnie jak diety, po których kilogramy ze mnie leciały, a ja, nie tylko mogłam już swobodnie wbić się w ubrania przyjaciółki, ale po jakimś czasie, stały się na mnie nawet luźne. Kiedy wreszcie w miasteczku przestali mnie postrzegać jako szarą myszkę i autsajderkę, moja przyjaciółka wprowadziła mnie w towarzystwo popularnych nastolatków, z których większość była ode mnie starsza. Tym wszystkim zapoczątkowała nową jakość mojego życia, popularność i udział w życiu społecznym. Dzięki jej kibicowaniu miałam idealną, wysportowaną figurę, obracałam się w najpopularniejszym towarzystwie, i nauczyłam się odpierać osobiste ataki i zgryźliwe komentarze, których było coraz mniej. Życie jak z bajki? Tylko na pozór, bo ceną za tą bajkę były początki anoreksji, otarcie się o śmierć, załamanie nerwowe, i jeszcze większe kompleksy niż kiedykolwiek przedtem... a to był dopiero początek.
Rozdział 1
W ośrodku, w którym mnie zamknięto, obchodziłam swoje osiemnaste urodziny. Legalnie więc stałam się tam dorosła, jednak mimo osiągnięcia pełnoletności, wciąż byłam zależna od innych i nie mogłam decydować o sobie. Byłam traktowana jak dziecko, które wciąż było obserwowane i pilnowane, nienawidziłam tego, a jednak podświadomie potrzebowałam. To było pierwsze miejsce, w którym ktoś słuchał tego co mam do powiedzenia i potrafił czytać między wierszami. Mimo tego, że w jakimś stopniu odebrano mi wolność i prywatność, z czasem poczułam się tam dobrze sama ze sobą, i znalazłam w sobie siłę, żeby walczyć z tym, co zatruwało mi życie. Trzy miesiące. Tyle czasu trwała walka z moimi demonami, z moim podejściem do jedzenia, do mojego wyglądu i mojego ciała. Trzy miesiące, żeby przeprogramować mój mózg i pozbyć się szkodliwych przyzwyczajeń. Trzy miesiące detoksu od toksycznej osoby, która do niedawna była dla mnie najważniejsza. Ten czas zmienił we mnie wiele i dodał mi sił, wciąż jednak obawiałam się tego, co czekało mnie na zewnątrz.
Przed tym, jak wszystko się rozsypało, Bella zadbała o to, żebym z brzydkiego kaczątka stała się łabędziem, wyszlifowała mnie na diament, podtrzymywała na duchu, dopingowała w diecie i podczas ćwiczeń, a ja chciałam więcej, lepiej i intensywniej. Bardzo chciałam się jej odwdzięczyć za jej uwagę i przyjaźń, i pokazać, że potrafię naprawdę się poświęcić, więc z czasem zaczęłam coraz mniej jeść i coraz więcej ćwiczyć, i nawet wtedy, kiedy moje ciało nie miało już ani grama zbędnego tłuszczu, było smukłe i wyrzeźbione, ja wciąż nie byłam zadowolona ze swojego wyglądu. Bella stała się moją siłą i inspiracją, i choć czasem, ze słodkiej dziewczyny, zmieniała się w okropną sukę, dla niej gotowa byłam zrobić wszystko.
Z czasem ćwiczenia i diety stały się uzależnieniem. Z bycia nijaką, przeszłam w bycie zgrabną, a potem bycie wystrzałową, i nigdy nie chciałam wrócić do bycia cieniem siebie. Wreszcie zyskując popularność, zainteresowanie płci przeciwnej i zazdrość innych dziewczyn, w pędzie do doskonałości, ironicznie, po tym jak pokochałam samą siebie, zaczęłam nienawidzić swoje ciało. Zamiast skupiać się na sukcesach, robiłam się dla siebie coraz bardziej surowa i za każdym razem, kiedy sobie pofolgowałam, karałam się głodówkami, intensywniejszymi ćwiczeniami, a na koniec samookaleczaniem. Ból pustego żołądka, zaciskającego się w supeł, mówił mi, że jestem twarda i silna i to ja decyduję o swoim ciele. Pokochałam kontrolę, jaką dawały mi diety, to jak siłą własnej woli i samozaparciem, z brzydkiego kaczątka przeobraziłam się w pięknego łabędzia. Uświadomiłam sobie, że byłam silna, w czym dodatkowo utwierdzały mnie sesje samookaleczania. Ból, który sama sobie zadawałam, drapiąc nadgarstki i uda ostrzem agrafki, był lżejszy do zniesienia, niż ból psychiczny i niezdrowe myśli, kotłujące się w mojej głowie. Widok czerwonych zadrapań i pojawiających się na nich drobnych kropelek krwi, mówił mi, że jestem silna, twarda i potrafię znieść cierpienie. Po tym, jak zadawałam sobie ból fizyczny, psychicznie czułam się znieczulona, bo moje myśli przekierowywały się na to, co  cielesne. W końcu jednak moje ciało odpowiedziało negatywnie na sposób, w jaki je traktowałam. Pozbawione zbilansowanych posiłków i pod wpływem wysiłku, jaki wkładałam w ćwiczenia, zaczęło się buntować. Omdlenia, bóle głowy czy żołądka, wieczne zmęczenie i uczucie chłodu, były ceną, jaką płaciłam za wymarzony wygląd. Wypaczone i niezdrowe wzorce sprawiły, że zatraciłam prawdziwą siebie z głupich i powierzchownych pobudek. Ostatnie trzy miesiące spędziłam próbując zrozumieć swoje błędy i szukając właściwej wersji siebie. Zdrowej wersji siebie. Miałam ogromne szczęście, że otrzymałam pomoc na czas. Przed tym, jak przekroczyłam linię, po której nie byłoby powrotu. Przed tym, nim zaprzyjaźniłam się z anoreksją. I po tym, jak niemal umarłam.
Rozdział 2
Po wszystkim co wydarzyło się w moim życiu, zrobiłam się twardsza, bardziej waleczna i o dziwo pewniejsza siebie. To, co innych mogłoby zniszczyć, mnie wzmocniło i nakręciło do walki o lepsze. Chciałam wreszcie skupić się na sobie, na zmianie swojego otoczenia i życia. Nie chciałam już być tą dziewczyną, która próbowała przypodobać się i zaimponować innym, nie miałam już sił, żeby grać kogoś, kim nie byłam, miałam dość zastanawiania się co pomyślą o mnie inni, czy mnie zaakceptują i czy polubią. Kiedyś, w towarzystwie swoich rówieśników czułam się gorsza i próbowałam robić wszystko, żeby mnie zaakceptowano i polubiono. Te starania wysysały ze mnie energię i sprawiały że spotkania towarzyskie były dla mnie pewnego rodzaju sprawdzianem i okropną męczarnią. W ośrodku coś we mnie pękło i zamiast niedorzecznych lęków, i prób zdobycia przychylności wszystkich, zrozumiałam, że to niewykonalne. Nie mogłam być lubiana przez wszystkich, tak samo jak nie mogłam wszystkich polubić. Uświadomienie sobie tej oczywistej prawdy i tego, że to było oklej, sprawiło, że poczułam się o wiele lepiej. Zobojętniałam, rozluźniłam się i przestałam zabiegać o akceptację otaczających mnie ludzi. Chciałam się skupić na budowaniu wokół siebie świata, który będzie łaskawszy dla mnie i choć wiedziałam, że będzie mnie to sporo kosztować, byłam tą myślą podekscytowana. Chciałam zmienić środowisko, wyprowadzić się z tego pięknego, ale ograniczającego mnie miasteczka i wyjechać gdzieś, gdzie będę anonimowa, a moje życie zamieni się w białą kartę, którą sama będę mogła zapisać. Niestety, żeby tego dokonać potrzebowałam pieniędzy. Dlatego też zaraz na drugi dzień po powrocie do domu, kiedy ojciec wyszedł do pracy, udałam się do baru, w którym wcześniej dorywczo pracowałam, mając nadzieję, że będę mogła odrobić tam choć kilka godzin w tygodniu. O dziwo właściciel ucieszył się na mój widok i poprosił, żebym od razu wzięła się do pracy. Chętnie się na to zgodziłam, bo praca pozwalała mi się skupić na swoich celach i trzymała myśli w bezpiecznych ryzach.
Sezon letni w Leśnym rozkręcał się, więc ludzie walili do baru drzwiami i oknami. Lubiłam pracę kelnerki, mimo tego, że wiązała się ona z intensywnymi relacjami z ludźmi. Kiedy zakładałam fartuszek, wcielałam się w pewną siebie, uśmiechniętą dziewczynę, i choć była to tylko rola, a może dlatego właśnie że nią była, kontakty z ludźmi stawały się dla mnie łatwiejsze, a przyklejony do ust uśmiech i wyćwiczone formułki grzecznościowe, owocowały w dobre napiwki.
Lokal, mimo że otwarty rok temu, wciąż pachniał nowością. Był urządzony w luksusowym, ale przyjaznym i ciepłym stylu, na zewnątrz znajdowały się stoliki z parasolami, kilka hamaków i basen, z którego klienci również mogli korzystać. Właściciel był jednym z tutejszych, włożył masę pracy w rozkręcenie biznesu, i sukces, jaki odniósł, był w pełni zasłużony. Darek był starszy ode mnie o kilkanaście lat, miał żonę, dwie córeczki i wyglądał na spełnionego w życiu. Niewiele mówił i dużo pracował, co mi osobiście bardzo pasowało, bo nie byłam typem rozgadanej dziewczyny. Jako introwertyczka, potrzebowałam sporo czasu, by poczuć się przy kimś swobodnie, ale kiedy tak już się działo, potrafiłam być naprawdę dobrą kompanką.
Pierwszy dzień w pracy, po dość długiej przerwie, zaskoczył mnie intensywnością. Klienci napływali do lokalu falami. Pracownicy w przerwie obiadowej zamawiali jedzenie i zimne napoje, matki z dziećmi lubowały w lodach, deserach i kawie, singielki, które przyjechały tu na urlop, degustowały koktajle owocowe, a mężczyźni najczęściej zamawiali piwo. Wielu klientów było przyjezdnych, a atmosfera w barze robiła się iście urlopowa. Do miasteczka przyjeżdżało coraz więcej turystów i urlopowiczów, przez co wielu tutejszych zyskało ekstra dochód w sezonie letnim. Niektórzy zarabiali na sprzedaży jaj, owoców czy warzyw z domowej uprawy, inni oferowali kiełbasy, sery i jaja, a jeszcze inni zaczęli udostępniać pokoje na kilkudniowe noclegi. Miasteczko miało tony niewykorzystanego potencjału i wiedziałam, że powoli zamieni się w miejsce typowo wypoczynkowe, gdzie ceny w lecie będą wzrastały kilkukrotnie, żeby miejscowi mogli zarobić na turystach, tak jak w tej chwili Darek zarabiał na swoich klientach.
Niektóre kelnerki nie lubiły tłumów, ale mi one nie przeszkadzały, bo czym więcej było zamówień tym szybciej upływał czas, i tym więcej dostawałam napiwków. Poza tym, wtedy mój mózg nie miał szansy zajmować się niczym innym oprócz pracy, i nie musiałam wracać pamięcią do tego, co wydarzyło się trzy miesiące temu.
Wirowałam między stolikami i klientami, aż pot zaczął mi spływać po plecach. Słońce grzało coraz bardziej i dawało mi popalić. Miałam na sobie czarne leginsy i czarny, obcisły top, zarówno spód, jak i góra długości trzy czwarte, żeby nie obnażać blizn, na udach i ramionach. Skazy na mojej skórze goiły się i powoli znikały, były cienkie i jasne, niemal niewidoczne, być może nawet niedostrzegalne dla innych, jednak ja wiedziałam, że tam są i nie byłam jeszcze gotowa na ich publiczne obnażanie. Komfort psychiczny w wydaniu czarnych, przylegających do ciała ubrań, kosztował mnie niewygodą i falami nieznośnego gorąca. Mimo tego, że miałam na sobie niewyszukany strój, czułam uwagę mężczyzn, jaką na sobie skupiałam. Szczególnie wielkomiastowi przyjezdni lubowali się w młodych dziewczynach o naturalnym wyglądzie. Nawet ci, z zadbanymi, wystylizowanymi partnerkami o powiększonych ustach, idealnych fryzurach, wytatuowanych brwiach i sztucznych paznokciach, jawnie się we mnie wgapiali i nieraz próbowali poderwać, co nieustannie mnie dziwiło, bo porównując mnie, do kobiet, które tak wiele wysiłku i starań wkładały w osiągnięcie idealnego wizerunku, ja byłam niezauważalna. Długie włosy naturalnego koloru piaskowego miałam spięte w prosty, wysoki kucyk. Prosty strój i lekki makijaż nie rzucały się w oczy i jedyne co uważałam w sobie za wyjątkowe, były moje zielone oczy. Zainteresowane spojrzenia obcych mężczyzn peszyły mnie i lekko irytowały. Choć na pozór zachowywałam się jak pewna siebie, młoda kobieta, wewnątrz mnie wciąż skrywała się ta niepewna, szara, zakompleksiona myszka.
Po porze lunchu, miałam w nogach już kilka kilometrów i zaczęłam odczuwać zmęczenie. Klienci, których obsługiwałam zagadywali mnie i próbowali wciągnąć do rozmowy, ale ja tylko uprzejmie się uśmiechałam, kiwałam głową i wymawiałam się młynem w pracy. Wielu mężczyzn próbowało ze mną flirtować, co sprawiało, że czułam się niekomfortowo. Czując na sobie ich wygłodniałe spojrzenia, robiłam się niezdarna, bo wiedząc, że wciąż jestem przez kogoś obserwowana, byłam niesamowicie świadoma każdego swojego ruchu i czułam się niesamowicie skrępowana. Dlatego doceniałam mężczyznę siedzącego niedaleko basenu, który tylko przywoływał mnie gestem dłoni, żeby zamówić dolewkę soku, a kiedy wymieniałam pustą szklankę na pełną, dziękował skinieniem głowy, nawet na mnie nie patrząc. Jego wzrok był przykuty do ekranu laptopa, na którym pracował i wydawało się, że świata poza nim nie widział. Zerkałam na niego od czasu do czasu, bo miałam wrażenie, że skądś go znam, ale za nic w świecie, nie mogłam skojarzyć skąd. Za każdym razem, kiedy do niego podchodziłam, karty się odwracały, bo z kelnerki, na którą wszyscy się gapili, to ja zamieniałam się w tą gapiącą. Facet był naprawdę przystojny, ciemne włosy, śniada cera, idealne mięśnie rysowały się pod jego elegancką, błękitną koszulą, a aura, jaką wokół siebie roztaczał, dawała jasno do zrozumienia, że był kimś, kto miał władzę i pieniądze. Było w nim coś, co przyciągało wzrok, a kiedy podchodziłam do jego stolika, czułam iskierkę podekscytowania i za każdym razem miałam nadzieję, że może jednak na mnie spojrzy. Nie mogłam skojarzyć czy był celebrytą, aktorem czy może modelem, ale gdyby tylko zechciał mógłby być każdym z nich. Był jednym z tych charyzmatycznych i diabelnie przystojnych mężczyzn, których wielbiły kobiety. Na pierwszy rzut oka, było też widać, że facet jest nadziany. Nie afiszował się ze swoim bogactwem, jednak wystarczyło spojrzeć na jego szytą na miarę koszulę, zegarek, buty czy laptop, na którym pracował. Kasa nigdy mnie nie robiła na mnie wrażenia, wręcz przeciwnie, przy bogatych ludziach czułam się niezręcznie, jednak w tym mężczyźnie było coś, co mówiło mi, że nie jest jednym z tych gburowatych, wywyższających się bogaczy. Było w nim coś intrygującego, coś co mnie do niego przyciągało. Jego aura wibrowała władzą, zdecydowaniem i pewnością siebie, ale także luzem i otwartością. Mój instynkt szalał, kiedy zbliżałam się do niego, i w tym samym czasie czułam się zagrożona, ale też bezpieczna. Miałam ochotę krążyć wokół niego, choćby tylko po to, żeby podziwiać jego powalającą, męską urodę, a zarazem coś mi podpowiadało, żeby uciekań, gdzie pieprz rośnie, bo ten facet to pożeracz serc i prawdziwe zagrożenie dla takiej naiwnej dziewczynki, jak ja. Byłam zafascynowana i niezmiernie zaintrygowana. Biegając między stolikami zastanawiałam się jak brzmi jego głos, jak się nazywa, czym się zajmuje i co sprowadziło go w to miejsce. Zaczęłam nawet zastanawiać się jak mogłabym go sobą zainteresować, co było bardzo nie w moim stylu, sztuka flirtu była mi jednak zupełnie obca, więc na własne szczęście nic nie wymyśliłam, oszczędzając sobie przy tym totalnego ośmieszenia. Dotąd unikałam skupiania na sobie uwagi płci przeciwnej, bo moi rówieśnicy wydawali mi się dziecinni i egocentryczni, nigdy także nie zwracałam uwagi na mężczyzn starszych ode mnie, a ten był zdecydowanie starszy. Sama musiałam wcześniej dorosnąć, więc byłam o wiele bardziej poważna i emocjonalnie dojrzała od chłopców w moim wieku. Ludzie z mojej szkoły najczęściej irytowali mnie i nudzili, lub zawstydzali swoim głupim zachowaniem. Końskie zaloty na imprezach lub w większym towarzystwie, były odważne i kozackie, kiedy grane pod publikę, a kiedy robiło się ciszej i intymniej, samozwańczy mistrzowie flirtu, zapominali języka w gębie, okazywali się monotematyczni, i nieciekawi, za to mężczyzna, do którego raz po raz uciekał mój wzrok, przeciętny ani nieciekawy zdecydowanie nie był i działał na mnie jak magnes. Przy kolejnym zamówieniu wręcz płynęłam do jego stolika, ciesząc się, że będę mogła nacieszyć oko jego gorącą, latynoską urodą.

- Znasz hiszpański? - zapytał wyrywając mnie z zamyślenia, i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że stoję przy nim z jego zamówieniem i w rozkojarzeniu gapię się na wyświetlacz jego laptopa. Kiedy przeniosłam wzrok na jego przystojną twarz, wciąż był skupiony na pracy i wystukiwaniu tekstu na klawiaturze.
- Nie, nie znam. Przepraszam, nie próbowałam być wścibska, po prostu na chwilę odpłynęłam - tym razem jego uwaga na chwilę skupiła się na mnie, zsunął okulary przeciwsłoneczne na czubek nosa, a spojrzenie jego błękitnych źrenic niemal wybiło ze mnie dech. Kolor jego oczu, w kontraście z jego oliwkową karnacją, robił niesamowite wrażenie.
- Gapiłaś się na moje zapiski, to bardzo niegrzeczne - stwierdził, a ja wsłuchiwałam się w melodię jego głosu, w której wyłapałam ledwo słyszalne nutki obcego akcentu.
- A ty teraz gapisz się na mnie, to także niegrzeczne - odparowałam, szybko odstawiłam szklankę soku na jego stoliku i odwróciłam się, zostawiając go samego, jednak przed odejściem zdążyłam zauważyć, że kącik jego ust uniósł się w lekkim uśmieszku. - Gbur - dodałam pod nosem, jednak musiałam przyznać, że zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Nim odeszłam zbyt daleko, żeby go słyszeć, ponownie się odezwał.
- Wracasz teraz do baru? - zainteresował się.
- Tak, chciałby pan jeszcze coś zamówić?
- To teraz jesteśmy na „Pan"? - zapytał unosząc brew. - Przed chwilą chyba byliśmy na „ty", i jeśli się nie mylę, pieszczotliwie nazwałaś mnie gburem?
- Słyszał pan to?
- Tak, słyszałem, i wolę żebyś mnie nazywała Ivo. Nie „pan" i mam nadzieję, nie „gbur", po prostu Ivo - przedstawił się, a dzwony w mojej głowie rozbimbały się na całego. Ivo, Hiszpan, biznesmen... na pewno gdzieś o nim słyszałam i miałam zamiar wygooglować go przy pierwszej, nadarzającej się okazji.
- Przepraszam - powiedziałam, choć nie czułam się winna, nie chciałam jednak narobić sobie problemów już pierwszego dnia po powrocie do pracy. - Ja nazywam się Pola.
- Pola - powtórzył, a sposób w jaki wysłowił moje imię, przyprawił mnie o przyjemny dreszcz. - Miło cię poznać. Skoro wracasz do baru, mogłabyś przekazać Darkowi, że chciałbym zamienić z nim słowo? - Skinęłam głową. - Dziękuję - odpowiedział i ponownie skupił się na swoich papierkach. Powróciłam do swojej pracy, zupełnie zauroczona tym mężczyzną. Błękit jego oczu, kontrastujący ze śniadą, opaloną skórą, rzucał na kolana, a mięśnie rysujące się pod opiętą, elegancką koszulą, pobudzały wyobraźnię. Zastanawiałam się jak ciężko musiał pracować nad swoją sylwetką, a wodze mojej wyobraźni rozszalały się próbując stworzyć obraz jego idealnego ciała, skrywającego się pod ubraniami. Wiedziałam, że ta myśl już nigdy nie da mi spokoju.

Zatruty owoc 🍎 Ukończona.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz