Część nr 17

68 6 2
                                    

Pola.
- Pola! Zwariowałaś?! To niebezpieczne! – Krzyk Ivo tuż za moimi plecami sprawił, że moje serce przez chwilę zapomniało jak bić. Ulewa i wiatr zagłuszały wszystkie inne odgłosy, a on pojawił się za mną jak duch. Wciąż byłam na niego wściekła… albo raczej wściekła na siebie, za to, że kilka dni temu poddałam się pragnieniu i otworzyłam na niego, tylko po to, żeby znowu poczuć ból i wstyd odrzucenia.
- Chcesz, żebym zeszła na zawał?! Jest środek nocy!  - Odkrzyknęłam i puknęłam się w czoło. Pogoda zwariowała, na zewnątrz szalała burza, lodowaty deszcz lał się z nieba ciężkimi, gęstymi kroplami, a silny wiatr smagał moje ciało, utrudniając wykonanie zadania.
- Za chwilę zejdziesz na pioruna, nie na zawał! – Warknął i pociągnął mnie za rękę.
- Zostaw mnie! Co do cholery robisz?! – Wrzasnęłam, próbując się wyrwać. Spojrzałam na zwalone konary drzewa, które płonęły mimo tego, że lało jak z cebra.
- Ratuję ci życie! – Odkrzyknął, a kiedy wciąż nie chciałam ruszyć się z miejsca i próbowałam go od siebie odepchnąć, podniósł mnie, przerzucił sobie przez ramię jak worek ziemniaków i mimo moich protestów, skierował się do swojego domu.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Postaw mnie natychmiast na ziemię! Nie masz prawa! Do kurwy nędzy, neandertalu, zostaw mnie w spokoju!!! Pomocy!!! – Wrzeszczałam wściekła, kiedy niósł mnie do swojego domu, jednak on nie reagował. Wierzgałam nogami, próbowałam się odepchnąć, zmusić go, żeby mnie puścił, ale on szedł przed siebie niewzruszony, i kiedy dotarł do swojego domu, wniósł mnie do środka, postawił w holu i zamknął drzwi. Oboje ociekaliśmy wodą, moje szorty i koszulka były przemoczone do suchej nitki, podobnie jak ubrania Ivo, które przylgnęły do jego ciała jak druga skóra. Było mi źle, zimno i miałam ochotę wrzeszczeć z całych sił. – Muszę ugasić te konary, bo zajmie się od nich mój warsztat! – Wściekłość i strach zalały mnie z taką siłą, że pod powiekami poczułam pieczenie łez.
- Nigdzie nie pójdziesz, to niebezpieczne. – Ton jego głosu był spokojny i stanowczy, w odróżnieniu od wyrazu jego twarzy, nad którym widocznie miał mniej kontroli. Wyglądał na równie wkurzonego jak ja.
- Ty nie rozumiesz!!! Tam są wszystkie moje znajdy, wszystkie skarby, które zbierałam latami! To moje całe życie! – Rozpacz zaczęła odbierać mi dech. W tej niepozornej szopie, którą nazywałam swoim warsztatem, miałam wiele cennych dla mnie przedmiotów, nad którymi pracowałam. Od obrazów, przez figurki, kończąc na meblach i starych, cudownych rowerach. – Proszę! – Głos mi się załamał i gotowa byłam błagać, mimo tego, że byłam na niego wściekła.

Zatruty owoc 🍎 Ukończona.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz