Dziękuję za gwiazdki i komentarze, jest mi niezmiernie miło, bo wiem, że ktoś czyta! Zapraszam! :)
P.S. Czy wyświetla się Wam cały rozdział? Ostatnie słowa to: "głębokim śnie".
Skrzydło szpitalne jeszcze nigdy nie było takie puste. Gdyby nie czuła zapachów eliksirów leczniczych oraz innych maści wątpiłaby czy wiedziałaby, gdzie się znajduję. To miejsce zawsze kojarzyło jej się z masą osób przychodzących w odwiedziny do chorego kolegi bądź koleżanki. A także z panią Pomfrey, która zawsze biegała wokół i próbowała jak najlepiej dogodzić swojemu pacjentowi.
Lily była okropnie zmęczona, jednak bała się, że kiedy tylko zamknie powieki, koszmar powróci. Nadal przed oczami miała wizję Jamesa, który ze śmiechem patrzył na nią, przy okazji zadając ostateczny cios. Czuła go jeszcze w kościach...
Drzwi rozwarły się z hukiem. Chciała krzyknąć, lecz głos uwiązł jej w gardle. I dobrze się stało, ponieważ pielęgniarka nie byłaby zadowolona, gdyby usłyszała takie przywitanie od swojej pacjentki.
Poppy szybko podeszła do łóżka dziewczyny i położyła na jej czoło swoją zimną dłoń. Lily wzdrygnęła się mimowolnie, co nie uszło uwadze Pomfrey. Bacznie przyglądała się dziewczynie i co jakiś czas marszczyła czoło.
- Tak się cieszę, że wróciłaś do nas, panno Evans – powiedziała delikatnie acz donośnie i sięgnęła po eliksir, który stal na szafce nocnej. Odlała miarkę i podała Lily łyżkę, na której widać było zieloną maź. Ruda posłusznie zażyła ową dawkę, po czym skrzywiła się. Smakowało jak stara podeszwa od kapcia. Pielęgniarka uśmiechnęła się i zanotowała coś w swoim dzienniczku, który zawsze miała przy sobie.
Lilka zaś przyglądała się jej w skupieniu, ale nie miała zamiaru się odezwać, przerywając tym – jak wnioskowała – lekarską dedukcję różnych zachowań. Poppy ponownie zmarszczyła czoło, a jej brwi podjechały ku górze. Po chwili namysłu i bez zbędnych ceregieli uderzyła pięścią w szafkę. Lily podskoczyła do góry i ze strachem patrzyła na uzdrowicielkę. Pomfrey pokiwała wolno głową, jakby zaczęła już wszystko rozumieć.
- Moje dziecko – zaczęła powoli. – Nie wolno przy tobie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, ponieważ masz lęki pośpiączkowe. Do tego dochodzi ból głowy i strach, który zawsze będzie cię ogarniał, gdy zauważysz nowych ludzi. Poza tym nic ci nie jest – powiedziała z uśmiechem. Machnęła różdżką, którą zawsze trzymała w prawej kieszeni fartucha. Na jej dłoni pojawił się nowy eliksir, kawałek pergaminu i orle pióro, umoczone już w atramencie. Usiadła na krześle koło rudowłosej i naskrobała parę słów. Kiedy skończyła pisać, przeleciała tekst wzrokiem i zrobiła zaawansowany ruch czarodziejskim patykiem. Kartka zniknęła.
- Lily, tutaj masz eliksir Słodkiego Snu – wskazała na butelkę z wywarem. – Weź normalny łyk, ale nie za dużo, a zanim się obudzisz ja będę z powrotem – przestrzegła i obdarzyła Rudą przemiłym uśmiechem. Dziewczyna chciała go odwzajemnić, jednak wyszedł jej tylko krzywy grymas. Zawstydzona złapała za fiolkę i upiła z niej łyczek. Nie chciała brać dużej dawki, ale stwierdziła, że trochę snu zawsze się jej przyda. Tym bardziej, iż potem nie będzie miała do kogo wrócić. Westchnęła na samą myśl o tym. Położyła się wygodnie na poduszki i jedyną rzeczą, którą zapamiętała, było to, że włożyła sobie rękę pod głowę. Szybko odpłynęła w cichą krainę bez lęków, co dało ukojenie jej wszystkich nerwów.
*
Nie pozostało im nic innego jak pobiec za nim, bo jak wynikało z listu Dumbledore'a, Lily się obudziła. Nikt nie mógł ukryć tego uśmiechu, który bez przyczyny wpływał na każde usta. Sprawnie przemieszczali się przez wszystkie korytarze i co jakiś czas wybuchali śmiechem, który spowalniał ich ruch. Jednak szybko opamiętywali się i dalej ruszali do punktu kulminacyjnego.
CZYTASZ
Fortuna kołem się toczy || HP, Huncwoci ✔
FanfictionMożna by się spodziewać, że bycie nastolatkiem należy do najprostszych czynności świata. Co za banialuki! Dorastanie w Hogwarcie to prawdziwy koszmar, szczególnie gdy poza jego murami wznosi się cień wojny, a ty nie wiesz, jak odróżnić przyjaciela o...