Spadała. Leciała coraz niżej i niżej. Nie mogła się zatrzymać. Czerń wirowała wokół niej. Łapała ogromne hausty powietrza. Dusiła się. Z jej oczu pociekły słone łzy. Myśli zaczęły zbyt szybko wirować. Mgła zapanowała w jej umyśle.
Krzyk. Ktoś ją woła. Próbuje odpowiedzieć. Zaczyna kaszleć. Dławi się własną śliną. Przed oczami pojawiają się mroczki. Robi się senna.
Krzyk. Otwiera oczy. Widzi zamazaną postać. Wpatruje się w czyjeś oczy. Ból. Głowa. Zaciska powieki. Unosi się w powietrzu. Spada.
Nagle wszystko ustaje. Czuje czyjś delikatny dotyk. Uspokaja się. Gorzki płyn spływa po gardle. Gorące prądy przechodzą przez jej ciało.
Owe wspaniałe tęczówki przejmują nad nią kontrolę. Jej pamięć wywraca się do góry nogami.
*
W dormitorium dziewczyn z klasy szóstej panował półmrok, a jedynym źródłem światła była różdżka Meadows, spokojnie spoczywająca na stoliku obok łóżka, na którym siedziała czwórka przyjaciół. Każdy z nich wpatrywał się w jakiś niesprecyzowany punkt, myślami błądząc gdzieś daleko. Jednak głównym powodem ich zadumy była oczywiście Lily Evans, dziewczyna o błyszczących, zielonych oczach, których wszyscy jej pozazdrościli. To właśnie o nią się martwili i pragnęli w końcu ujrzeć jej roześmianą twarz i zmysłowo pofalowane, rude włosy, dzięki którym świat nabierał kolorów.
Było już dawno po dwudziestej, czyli minęły już prawie dwie godziny odkąd ci wyszli z gabinetu dyrektora, oznajmiając mu przy okazji o terminie jutrzejszego spotkania bandy Ślizgonów, na co Dumbledore zareagował dość ekscentrycznie.
Z tego letargu wyrwał ich hałas szeroko otwieranych drzwi, które z cichym trzaskiem uderzyły od ścianę.
- Co się tutaj, do jasnej Anielki, dzieje?! – krzyknęła rozjuszona Lissie, która właśnie wparowała do pomieszczenia. Jednak nikt jej nie odpowiedział, przez co jeszcze bardziej się zdenerwowała. Popatrzyła na nich spod przymrużonych powiek, ciągle zastanawiając się nad przyczyną aż tak ponurych min. Po chwili warknęła nawet, żeby zwrócić na siebie uwagę.
- Przestań – powiedziała Anne, sprawiając, że rudowłosa zaczęła ją bardziej lubić. – Jest już wpół do dziewiątej, jesteśmy zmęczeni, a na dodatek Lily...
- Zaraz – przerwał jej Remus, który wystraszony spojrzał w stronę blondynki. – Która jest?
- Ósma trzydzieści, a co?
- Cholera! – wykrzyknął, sprawiając, ze reszta podskoczyła. James popatrzył na niego dziwnym wzrokiem. Po raz pierwszy słyszał, żeby jego przyjaciel przeklną, a to był nie lada wyczyn. Gdyby nie miał aż tak podłego humoru, pewnie zacząłby klaskać.
Lupin za to wpadł w panikę. Jeszcze nigdy w życiu nie zapomniał o czasie pełni. Przecież jakby Wisborn mu tego nie uświadomiła i zacząłby się przemieniać na oczach przyjaciół... Wybij to sobie z głowy, pomyślał, po czym szybkim krokiem wyszedł z dormitorium, a później z Pokoju Wspólnego, zostawiając przyjaciół samych sobie. Pędem przemierzał szkolne korytarze, które według niego strasznie się dłużyły.
Po pięciu minutach znalazł się przed drzwiami do Skrzydła Szpitalnego, które po chwili zastanowienia – i złapaniu kilku głębokich wdechów – otworzył szeroko, wchodząc do środka. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się wokół, szukając pani Pomfrey, która zawsze prowadzała go do Bijącej Wierzby, aby tam mógł spokojnie – tak, jasne! – przejść przemianę. Właściwie to nie rozumiał dlaczego, w końcu chodził już tam co miesiąc przez sześć lat i jakoś nic dziwnego się nigdy nie stało. No, ale nie będzie się przecież kłócił z pielęgniarką, ponieważ ta mu już tak dużo razy pomogła, nawet bardzo dużo, że nie potrafi tego zliczyć, i nie ma do tego po prostu serca.
CZYTASZ
Fortuna kołem się toczy || HP, Huncwoci ✔
FanfictionMożna by się spodziewać, że bycie nastolatkiem należy do najprostszych czynności świata. Co za banialuki! Dorastanie w Hogwarcie to prawdziwy koszmar, szczególnie gdy poza jego murami wznosi się cień wojny, a ty nie wiesz, jak odróżnić przyjaciela o...