Przepraszam za tak długi brak odzewu, miałam trochę problemów ze zdrowiem. W każdym razie wracam z epilogiem. Oby się spodobał! :*
Lord Voldemort siedział na zdobionym krześle pośrodku długiego, prostokątnego stołu. Z uwagą przysłuchiwał się zdawanym przez podwładnych raportom z działań, leniwie głaszcząc Nagini leżącą u jego boku. Z zadowoleniem widział przerażenie w ich oczach, drżenie rąk czy głosu, które pojawiały się, gdy on się zaledwie poruszył. Śmierciożercy czuli przed nim respekt napędzany strachem, inaczej nikt nie stanąłby po stronie czarodzieja półkrwi – na samą myśl o swoim splugawionym ojcu do Voldemorta napływała nienawiść.
– P-panie? – zająknął się Yaxley, kłaniając wpół.
– Jakie wieści mi przynosisz, drogi Heatherze?
– Zakon Feniksa udaremnił nasze plany, panie. Zaskoczyli nas. Nie mieliśmy szans i Olivander znów przepadł bez śladu.
Voldemort zmrużył oczy w gniewie, lecz na twarzy pojawił się uśmieszek wróżący niebezpieczeństwo. Zaprzestał głaskania Nagini, po czym powoli wstał. Zaczął krążyć wokół Yaxleya, który przełknął głośno ślinę i opuścił usłużnie głowę.
– No, no, no – zacmokał – mój drogi, powiedz, co ja mam z tobą zrobić?
– Panie, dorwę go, obiecuję! Znajdę Olivandera i przyprowadzę go do ciebie. Choćbym miał zginąć, wypełnię powierzone mi zadanie.
– Nieudacznicy nie zasilają moich szeregów.
– P-panie? – wyjęczał, cofając się dwa kroki.
– Avada Kedavra!
Voldemort skierował cisową różdżkę na sługę, z której wystrzelił zielony promień. Sekundę później Heather Yaxley leżał rozciągnięty na posadzce. Miał szeroko wytrzeszczone oczy, a jego twarz zastygła w przerażeniu.
Usłyszał przyciszone okrzyki z ust Śmierciożerców stojących przy ścianie i czekających w kolejce. Dzisiejsze zebranie należało do tych podsumowujących. Voldemort sprawdzał, czy wszystkie polecenia zostały poprawnie wykonane, ponieważ powoli tracił cierpliwość. Jego szeregi zaczęli zasilać sami idioci niepotrafiący odróżnić nawet podstawowych zaklęć. Na szczęście posiadał parę asów w rękawie, o których wiedział zaledwie on oraz garstka najbardziej zaufanych. Napady na wioski mugoli, porywanie stawiających opór czarodziei, inwigilowanie Ministerstwa – już dawno znudziły go te poczytania. Teraz miał nowe pragnienie, bardziej brutalne, lepsze.
Musiał koniecznie dowiedzieć się, czy szły po jego myśli.
– Regulusie, podejdź.
Z szeregu wystąpił Śmierciożerca. Podszedł do Voldemorta, ukłonił się nisko, aż wreszcie zdjął maskę i ściągnął kaptur. W zielonych oczach można było dostrzec jedynie beznamiętność pomieszaną gdzieniegdzie z ukrytym uwielbieniem. Regulus wręcz chłonął postać Czarnego Pana, napawając się samym patrzeniem.
– Panie.
– Regulusie, czy wszystko idzie zgodnie z planem? – spytał z lekkim syknięciem.
– Tak, panie, w jak najlepszym.
– Opowiedz.
Regulus potaknął pewnie.
– Dumbledore mi ufa. Może nie w stu procentach, ale myśli, że jestem po jego stronie. A przynajmniej że nie chcę już być więcej po twojej stronie, panie. Nie podejrzewa ukartowania przydziału. Wątpię też, żeby zauważył rzuconego konfundusa na Tiarę.
– Wspaniale, Regulusie.
– Spotykam się z Dumbledore'em przynajmniej raz w tygodniu, gdzie ćwiczymy oklumencję. Myślę, że po zakończeniu Hogwartu zbliżę się do niego jeszcze bardziej. A przynajmniej na tyle, żeby udało mi się wreszcie wstąpić do Zakonu Feniksa i zdobyć listę jej członków. Jestem na dobrej drodze, panie.
Świat czarodziejów niedługo przekona się o potędze i sile Lorda Voldemorta.
*
Życie przytłaczało.
Nienawidził budzić się rano, bo wtedy ją widział, bo wtedy musiał na nią patrzeć. Nie dawał rady, kiedy ona nie chciała niczego jeść. Nie odzywała się ani słowem, nawet na niego nie krzyczała jak kiedyś. Tęsknił za starymi czasami, marząc o ich powrocie.
Wstał z fotela i ruszył do sypialni na końcu korytarza. W ręku dzierżył różdżkę, ponieważ ten wyczekiwany dzień wreszcie nadszedł. Uwolni się od koszmarów. Śmierć go wyzwoli, tak jak wyzwoliła ją.
Uklęknął przed łóżkiem.
– Witaj, matko – powiedział miękko, głaszcząc łysą głowę kobiety. – Dołączę do ciebie dzisiaj. Połączymy się i już na wieki zostaniemy razem. Bez ojca, bez nich. Tylko my, matko.
Zapatrzył się w oczy, a raczej ich brak. Już nie przejmował się gnilnym zapachem, już nie przeszkadzały mu wijące się wszędzie larwy i latające po pokoju muchy. Kobieta wyglądałaby o wiele gorzej, gdyby nie jego zaklęcie. Udało mu się zatrzymać ją na dłużej, ponieważ chciał czuć się kochanym. A przecież nie istnieje mocniejsza miłość niż ta matki do syna.
Przytknął drżące usta do jej lodowatego policzka, a potem oparł na nim czoło. Nadeszły wątpliwości, ale nie mógł teraz stchórzyć. Musiał połączyć się z matką, o czym marzył od początku. Wyprostował się, wziął dwa głębsze oddechy, wycelował w swoją pierś końcem różdżki i wyszeptał:
– Avada Kedavra.
Kiedy z powrotem padł twarzą na policzek matki, życie przestało przytłaczać.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
Co do drugiej, dajcie mi miesiąc. Chcę sobie poukładać w głowie fabułę, bohaterów trochę ogarnąć i zrobić parę innych rzeczy, dlatego proszę o cierpliwość. :)
CZYTASZ
Fortuna kołem się toczy || HP, Huncwoci ✔
FanfictionMożna by się spodziewać, że bycie nastolatkiem należy do najprostszych czynności świata. Co za banialuki! Dorastanie w Hogwarcie to prawdziwy koszmar, szczególnie gdy poza jego murami wznosi się cień wojny, a ty nie wiesz, jak odróżnić przyjaciela o...